Duch króla Leopolda
Zdjęcia z odległych kongijskich placówek z lat 90tych XIX wieku wyglądają podobnie. Sądząc po długich cieniach jest późne popołudnie. Dwóch albo trzech białych mężczyzn w garniturach, pod krawatami, w helmach słonecznych, które wyglądają jak czapki londyńskich policjantów. U ich stóp lezy pies. Siedząc na wiklinowych krzesłach przed namiotem labo prostym budynkiem krytym strzechą uśmiechają się do obiektywu. Za nimi stoją afrykańscy służący, z poważnymi minami trzymają w rękach symbole swojej pozycji (...). Na stoliku stoją kieliszki lub filiżanki - symbole luksusów czekających na nich w ojczyźnie. Biali ludzie są zawsze ubrani na biało.
W wyniku zagrabienia Konga przez króla Leopolda zginęły miliony osób - liczby są porównywalne do Holokaustu, więc dla mnie to porównanie jest jak najbardziej uzasadnione (choć śmierci te nie były zawinione wprost przez nienawiść rasową, tylko po prostu przez chciwość i wyzysk człowieka przez człowieka). Nazywanie pracujących na plantacjach kauczuku Kongijczyków “wolnymi” było takim samym eufemizmem, co napis Arbeit macht frei na bramie Auschwitz. Tymczasem o Holokauście mówi się ciągle, natomiast o zbrodniach białych kolonialistów w Afryce prawie wcale, prawda? Wiele osób przyznaje, że o tej historii nie słyszało, dlatego, że po pierwsze, o Afryce generalnie wiemy mało, po drugie kto przejmowałby się Afrykańczykami, a po trzecie to, co działo się w Kongu przez długi czas było ukrywane przed oczyma świata. Część archiwów zostało zniszczonych na polecenie Leopolda, a te, które przetrwały były głęboko utajnione przez rząd Belgii. Osoby mieszkające w Belgii przyznają, że historia ta jest do dziś tematem tabu. Wydaje mi się, że wszystko to wyszło na jaw dla szerokiej opinii publicznej dopiero właśnie po wydaniu tej książki (pierwsze wydanie było 25 lat temu). Od tej pory wiemy coś niecoś więcej, ale chyba i tak ogranicza się to do kręgu osób zainteresowanych historią świata i kolonizacji (w polskich szkołach na pewno takich rzeczy nie uczą). Hochschild powołuje się tu m.in. na powieść Jądro ciemności, której interpretacje są bardzo różne i nieraz dalekie od przyznania, że to, co opisuje Conrad faktycznie się w Kongu działo i nie są to żadne wizje czy przenośnie.
Świat jest jednak pełen trupów i tylko z powodu niektórych podnosi wrzawę.
Książka jest napisana w fenomenalny sposób, pochłania całkowicie i czyta się ją jak powieść. Lektura ta jest fascynująca i przerażająca zarazem. Znajdziemy tu m.in. życiorys słynnego “odkrywcy” Stanleya (tego od odnalezienia dr Livingstone’a), który bardzo się napracował dla króla Belgii przy stworzeniu kolonii, opis machlojek tegoż króla, zmierzających do pozyskania prywatnej kolonii i to jeszcze pod płaszczykiem filantropii i obrony uciśnionych (przez kogo?) tubylców (sic!), a potem tuszowania tego, co się tam działo (z wprawą godną dzisiejszych agencji PR). Także działania osób, które się temu przeciwstawiły i zaangażowały w obronę praw Kongijczyków: Edmund Dene Morel i Roger Casement stali na czele owego ruchu, a zaangażowani byli m.in. Mark Twain i Arthur Conan Doyle. Autor przyznaje, że zabrakło tu perspektywy ofiar, Afrykańczyków - dlatego, że po prostu ich świadectw nikt nie spisywał, mało kto był zainteresowany tym, co mają do powiedzenia czarni vel dzikusi, a poza tym historię przecież piszą zwycięzcy… Dlatego też ta książka bardziej skupia się na kolonizatorach i oprawcach, niż na ofiarach. Trzeba także wyjaśnić, że Kongo nie było kolonią belgijską (choć to Belgia dziś musi się za nią wstydzić), ale de facto prywatnym dominium króla, z którego dochody szły do kieszeni tegoż króla, a nie Belgii. Dopiero potem, kiedy wokół Konga zrobił się szum, a Leopold raczył umrzeć - Kongo przeszło “na własność” Belgii. Niepodległość uzyskało w roku 1960, jak wiele afrykańskich państw.
W testamencie króla Leopolda Kongo zostało potraktowane jak jakaś niezamieszkała parcela, której właściciel może się w każdej chwili pozbyć. W swoim podejsciu król nie różnił się jednak od innych współczesnych mu Europejczyków, podróżników, dzienikarzy, twórców imperiów, mówiących o Afryce, jak gdyby była rozległą, pustą przestrzenią, tylko czekającą na to, aż magia europejskiego przemysłu zapełni ją miastami i kolejami.
Mnie po przeczytaniu tego ogarnęło znowu głęboka zaduma i przygnębienie nad skalą tego, co człowiek uczynił człowiekowi (i jak te działania uzasadniał) i generalnie, jakim paskudnym gatunkiem jesteśmy. Z całą mocą chciałam podkreślić to, co przyznaje też autor - że to, co działo się w Kongu nie było jakimś wyjątkiem od reguły - przeciwnie, należało właśnie do reguły, a jaką biali traktowali podbijane przez siebie ludy i ich ziemie. To jest to przeświadczenie białych kolonizatorów, że gdzieś przybywali i zabierali sobie wszystko, co chcieli i do głowy im nie przyszło, że ta ziemia i jej zasoby należą do rdzennej ludności… Po śmierci Leopolda były oczywiście targi o spadek po nim i jego majątek, zbity na Kongu i porażająca jest ta konkluzja, że nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby pieniądze zwrócić Kongijczykom. I wszędzie było to samo: w Ameryce, w Afryce, w Australii. Sytuacja w koloniach brytyjskich, niemieckich czy francuskich w Afryce wcale nie była lepsza, niż w Kongu. Tylko, że o jednych rzeczach się mówi, a o innych nie. Ok, dziś już coraz częściej podnosi się ten temat w mainstreamie, ale dawniej? Czemu znaleźli się obrońcy akurat Konga, a nie Rodezji albo kolonii niemieckich? Myślę, że o wiele łatwiej było atakować króla małego, nieznaczącego państwa, jakim była Belgia, niż światowe mocarstwa. Tak jak teraz nikt nie odważy się na zadzieranie ze Stanami Zjednoczonymi, które w wielu miejscach świata prowadzą swoją imperialną politykę - i swoje 3 grosze wtrąciły także w sprawy Konga, z tragicznymi dla tego kraju skutkami. Bo efekt jest taki, że dziś Kongo jest nadal krajem w ruinie i krajem rozdrapywanym przez bogate państwa. XIX wiek - niewolnicza praca w Kongu… mamy wiek XXI i nadal czytamy o … niewolniczej pracy w Kongu (np. w kopalniach kobaltu). I jasne, w Afryce występują też inne, endemiczne problemy, o czym wspomina Hochschild, które przyczyniają się do zacofania tego regionu; czasu nie cofniemy i nie dowiemy się nigdy co by było gdyby Afryka nie została skolonizowana, ale szczerze, jakoś nie za bardzo widzę jakie kraje, które były koloniami dziś byłyby bogate i rozwinięte - poza Irlandią oraz Australią i Nową Zelandią. Z tym że Irlandia należy mimo wszystko do europejskiego kręgu kulturowego, no a na Antypodach rządzą biali, a nie ludność rdzenna. Gros innych państw, które miały to nieszczęście być koloniami, boryka się do dziś z szeregiem problemów i nie rozwija się dobrze, czy to mówimy o Ameryce Łacińskiej, czy o Afryce, czy o Indiach i Indochinach.
Serio, jak się czyta kolejną taką pozycję, naprawdę można się załamać. Żeby coś zepsuć, zniszczyć, zagrabić, wykorzystać - to idzie błyskawicznie. Nikt nie przejmuje się tym, że "zmiany trzeba wprowadzać stopniowo". Natomiast naprawienie tego, wywalczenie jakiejkolwiek zmiany na lepsze trwa za każdym razem wiele wiele lat i jest drogą przez mękę. Po drodze oczywiście napotyka się na obojętność, indolencję władz, brak chęci wysłuchania, hasła o tym, że są inne, ważniejsze sprawy, także mniej lub bardziej jawne działania tych, którzy korzystają na czyjejś krzywdzie, a których zawsze jakoś bardziej chętnie się słucha, bo są potężni i bogaci… To samo jest z prawami kobiet, ochroną przyrody i wieloma innymi sprawami, o które ciągle trzeba się szarpać.
Mówi się, że władców osądzi Bóg i historia. Czy Leopold myślał o tym, żę potomni będą go postrzegać jako “jednego z największych zbrodniarzy w dziejach świata” (według Wikipedii)? Wątpię. Czy ktoś poniósł odpowiedzialność za te wszystkie zbrodnie? A jak myślicie?
Gatunek: reportaż historyczny
Komentarze
Prześlij komentarz