Sydonia
- U zarania paktu demon obiecuje kobiecie korzyści. Różne. Pieniądze, jedzenie, czasem pomoc w gospodarstwie, wszak czarostwa jest domeną kobiet ubogich. Dla nich te kilka szylingów to bogactwo. Ale nigdy ich nie dostają. A nawet jeśli, to diabelski pieniądz po kilku latach zamienia się w bezwartościowy szmelc. (...)- Czyli gówno z tego mają - podsumowała Dorota. (...)- Rzecz w tym, że jednostkowe przypadki czarów zdarzają się rzadko. W Anglii zauważono, że najczęściej te sprawy łączą się w duże spiski. Pociągnie się jedną wiedźmę, a okazuje się, że jest ich więcej i wspólnie na coś lub kogoś się uwzięły. Były takie, co działały na szkodę królowej Elżbiety. Na stos poszły! A też mówiono - ściszył głos, co ubawiło Sydonię - że kardynał Wolsey z czasów jej ojca, Henryka, zawdzięczał czarom karierę.- A, czyli jemu się udało, tak? Jego demony nie oszukały, jak tych biednych kobiet - zwróciła uwagę Dorota - Świat jest podły. (...)- A te kobiety oskarżone o czary to w jakim wieku? Pytam o te ze Szczecinka.- Nie mamy pojęcia - powiedziała Sydonia.- Bo czarownica jest stara - wyjaśnił im Leopold.- I brzydka? - zakpiła Dorota?- Zwykle tak - poważnie zapewnił Leopold - w Anglii policzono, że większość skazanych to samotne, żyjące na uboczu staruchy.
Nie pomagało to, że walczyła o swoje, ciągała się po sądach z nieprzychylnymi krewnymi… w czasach, kiedy kobiety były postrzegane jako drugi gatunek ludzi i nie miały praktycznie żadnych praw i byle co mogło ściągnąć na nie potępienie - taka strategia życiowa była mocno ryzykowna. Nie dość że samotna, to jeszcze awanturująca się. Wszak, zgodnie z maksymą Heinricha Kramera, autora Młota na czarownice, cytowaną w książce, kobieta myśląca samodzielnie, myśli niewłaściwie. To musiało się źle skończyć… Jedyne co jeszcze ratowało Sydonię, był fakt, iż pochodziła z szanowanego, szlacheckiego rodu - szlachcianki nie tak łatwo było oskarżyć i uwięzić, jak zwykłe chłopki, czy mieszczki. Niestety ów szlachecki status nie przełożył się na warunki życiowe, skoro Sydonia była panną i nie miała własnych pieniędzy. A to z powodu konfliktu z bratem, odmawiającym wypłacenia jej i jej siostrze, należnych po rodzicach sum posagowych. Cała ta historia uwidacznia nędzę położenia kobiet w dawnych czasach, kiedy wszystko zależało od jakichś mężczyzn. Pół biedy jeśli białogłowa miała męskich krewnych, którzy byli jej życzliwi - wtedy jakoś dało się żyć. Natomiast wrogość ze strony ojca, braci, czy męża oznaczała życie pełne udręki. Brak pieniędzy na posag to minimalne szanse na zamążpójście, a brak męża to nie tylko brak środków do życia, ale generalnie pogarda wśród społeczeństwa, najniższy z możliwy status i bycie postrzeganą jako ktoś “podejrzany”.
Sydonia von Bork była postacią historyczną, powieść oparta jest więc na faktach. Miała ona nieszczęście żyć na przełomie XVI i XVII wieku, w czasach kontrreformacji, kiedy to zaczęły się na dobre polowania na czarownice. A kiedy już padły oskarżenia o konszachty z diabłem, niemożliwością było się wybronić, ponieważ cokolwiek by oskarżona zrobiła czy powiedziała, świadczyło przeciwko niej (zupełnie jak dziś trudno udowodnić wariatowi, że wariatem nie jest, jeśli już raz został tak zdiagnozowany). Współcześnie szukanie znamion na ciele i przypisywanie komuś wszelkich możliwych nieszczęść w okolicy, wydaje się nam absurdalne, ale musimy pamiętać, że wtedy ludzie faktycznie w to wierzyli, nie potrafiąc sobie wytłumaczyć różnych chorób, klęsk, czy po prostu tego, że ktoś może być inny. Nie zmienia to faktu, że oskarżenie o czary mogło być też wygodnym sposobem, żeby pozbyć się jakiegoś wroga… Powieść ta dowodzi też, że wbrew panującemu przekonaniu, i w Polsce płonęły stosy (choć w sumie teren Księstwa Pomorskiego, na którym rozgrywa się cała historia, nie należał wtedy do Rzeczypospolitej Polskiej).
To, za co należy cenić Cherezińską jest przedstawianie historii Polski inaczej niż to, czego uczy się w szkole. W tym pokazywanie dziejów różnych regionów i tego, że - mimo iż dziś są częścią naszego kraju - nie zawsze tak było. O Pomorzu Zachodnim w zasadzie nie wiemy po szkole nic, gdyż de facto zawsze było tym terenom bliżej do Niemiec (Cesarstwa Niemieckiego), niż do Polski. Dlatego wyciągnięcie na światło dzienne dziejów pomorskich rodów, Gryfitów, żeniących się z Hohenzolernami to perełka. Pod warunkiem, że ktoś lubi historię i genealogię… Bo jak ktoś nie lubi i liczy na historię o czarach, no to nie ta książka… Pisarka z pietyzmem odtwarza tamte czasy, detalicznie opisuje wnętrza, stroje czy obyczaje (książęce ceremonie pogrzebowe!). Są jednak momenty, kiedy fabuła się dłuży, czytelnik gubi się w tym, kto (z książęcego rodu) jest kim, te postaci zlewają się w jedno, a samo życie Sydonii nie jest w sumie specjalnie ciekawe. Autorka też przedstawiła ją tak, że nie bardzo wiadomo, czy ją lubić, czy nie, im starsza, tym wydaje się bardziej apodyktyczna (a może po prostu bardziej pewna siebie, jak to u kobiet często bywa…). Dopiero ostatnia część książki, gdzie autorka opisuje proces, jakiemu ją poddano, jest takim gamechangerem. Dopiero wtedy otwiera się przed nami wnętrze Sydonii, jej tajemnice, to co przez całą książkę umykało. Przyszło mi wtedy na myśl, że ja bym tę książkę inaczej napisała, biorąc pod uwagę te końcówkę, no ale ja nie jestem Elżbietą Cherezińską, a każdy twórca ma prawo do własnej wizji swojego dzieła.
Gatunek: powieść historyczna
Komentarze
Prześlij komentarz