Stulecie nomadów

Obecnie prawicowi politycy na kwestii imigrantów zbijają kapitał polityczny, podsycając tylko strach ludzi i agresję na tle redystrybucji dóbr (to samo zresztą ma miejsce w przypadku zmian klimatycznych) – zamiast oswajać ludzi z tym tematem. Ustalamy przepisy antyimigracyjne i budujemy mury na granicach… Wszystko po to, by dać odpór "obcym", których jest coraz więcej. Ich dzielimy: uznajemy, ze migrować wolno tym, którzy robią to z powodów politycznych, ale jeśli ktoś robi to z powodów ekonomicznych, szukając lepszego życia po prostu, to uznajemy, że to jest nielegalne. Globalizacja obejmuje głównie przepływ towarów oraz wyzysk taniej siły roboczej w biedniejszych krajach, a nie przepływ ludzi. "Polska dla Polaków". Tylko że państwo narodowe, do którego jesteśmy tak przywiązani to twór XIX-wieczny. 

Wzmocnienie wpływu rządu na życie ludzi i stworzenie rozległego systemu biurokracji było potrzebne do zarządzania złożonymi społeczeństwami przemysłowymi, a także do kształtowania tożsamości narodowej obywateli. (...) Państwo narodowe jest zatem nienaturalną, sztuczną strukturą społeczną, która powstała na skutek rewolucji przemysłowej. Opiera się ona na micie, według którego świat składa się z odrębnych, jednorodnych grup zajmujących odrębne części globu i należy jej się lojalność ze strony ludzi.
Teraz do migrantów ekonomicznych dołączają jeszcze uchodźcy klimatyczni i okazuje się, że dla nich też nie ma zmiłowania, gdyż bogate kraje nie kwapią się do pomocy i zadośćuczynienia za szkody, które przecież wyrządziły. A przecież migracje klimatyczne to są migracje nieraz ratujące życie. I to bogaty Zachód odpowiada za katastrofę klimatyczną - gdy tymczasem skutki dotykają przede wszystkim kraje biedne. Europa tworzy oblężoną twierdzę, co jest nie tylko niemoralne, ale daleko nieracjonalne. Głos francuskiej noblistki, Anny Ernaux jest tylko jednym z wielu na ten temat:

Jak długo jeszcze bogate kraje Zachodu będą odmawiać ludziom szukającym schronienia i szansy na rozpoczęcie nowego etapu życia, z dala od wojen czy skutków kryzysu klimatycznego? (...) Europa boi się przede wszystkim utraty własnego statusu, tego, że przestanie być bogatym kontynentem, domem dobrze sytuowanych białych ludzi. Na naszych oczach traci duszę, daje się opanować przez skrajnie prawicowe ruchy, które potrafią jedynie straszyć i domagać się poparcia dla rozwiązań radykalnych. To próba wyparcia rzeczywistości, niezauważania prostych faktów (...). To polityka oparta na strachu. Ludzie, którzy zachowują się w ten sposób, obawiają się przyszłości, nie mają pojęcia o wyzwaniach, przed którymi stanęliśmy, i po prostu nie nadają się na przywódców. Przeraża ich wizja otwartych społeczeństw (...) Prawica woli udawać, że problemu nie ma, bo nie jest w stanie zaproponować żadnego sensownego rozwiązania (...) *

Trzeba zadać sobie pytanie: komu to służy. Bo czy wiecie, że gdyby zniesiono granice, globalny PKB wzrósłby o 100-150%, wg niektórych ekonomistów?

Boimy się nie tego, kogo trzeba: migrantów, a nie władzy, która stawia się ponad prawem.

Zwłaszcza, że tak naprawdę my imigrantów potrzebujemy! Społeczeństwo się starzeje, mamy depopulację, miasta się wyludniają (ostatnie raporty demograficzne mówią, że wskaźnik dzietności w Polsce spadł już poniżej krytycznego poziomu, tak że nawet migranci nie zdołają uratować sytuacji), brakuje rąk do pracy… (raport na temat migracji mówi o tym, że migranci są nam potrzebni, by utrzymywać jako taki poziom PKB). Rozumiem, że nie da się tak po prostu zastąpić jednych ludzi innymi, z zupełnie innej kultury, nikt nie mówi, że będzie łatwo, jednak ciężar ich asymilacji spoczywa także na nas. Zatem demonizowanie imigrantów, podsycanie ksenofobii, nacjonalizmu, rasizmu, snucie fantazji o homogenicznym, białym społeczeństwie, to jest droga do chaosu i przemocy. Skutkuje to śmiercią, niewolnictwem i przestępstwami z nienawiści, ale i tak nie powstrzymuje migracji. Ludzie i tak będą się przemieszczać. Mieliśmy w ubiegłym roku rozruchy w Wielkiej Brytanii na tle antyimigracyjnym - czy tego chcemy? Przemocy na ulicach? Linczów? Wojny domowej (to słowa Elona Muska: “wojna domowa w UK wydaje się nieunikniona”). Imigranci to terroryści? A co z białymi, którzy przyjmują ideologię, wychwalającą wyższość białej rasy i głoszą faszystowskie hasła? Gaia Vince przekonuje, że obecne kontrolowanie (i zakazywanie) migracji należy zastąpić zarządzaniem nią, gdyż wskutek zmian klimatycznych miliony ludzi może czekać perspektywa ucieczki ze swoich krajów, a 

po zniknięciu tych holocenskich środowisk wszyscy znaleźliśmy się w antropocenie i wszyscy mamy takie samo prawo do miejsc, które w XXI wieku jeszcze nadają się do zamieszkania. 

Do tego momentu pełna zgoda, ale Stulecie nomadów dotyczy nie tylko migracji, ale i katastrofy klimatycznej (będącej powodem owych migracji). Autorka przedstawia bardzo aktualne dane, posługując się najnowszymi modelami prognostycznymi (jest wiele map i wykresów). Zatem nie są to już dywagacje. Stanowi to kompendium wiedzy o stanie aktualnym zmian klimatycznym oraz rzeczowych argumentów na wywody denialistów:
- w przeszłości tylko 1 wydarzenie wywołało gwałtowniejsze zmiany klimatu na całej planecie, niż obecne ocieplenie wywołane przez człowieka - było nim zderzenie ziemi z asteroidą
- topnienie lodu na całej planecie rekordowo przyspiesza
- ocieplenie o 4 stopnie sprawi, że warunki na Ziemi przestaną przypominać te, w jakich kiedykolwiek żyła ludzkość
- globalny obieg wody przyspiesza obecnie 2 x szybciej, niż przewidywały to modele klimatyczne
- poziom mórz podnosi się szybciej, niż zakładały pesymistyczne prognozy
- obecnie w skali globu odnotowuje się 2 x więcej dni, w których temperatura przekracza 50 st niż 30 lat temu
- strefy klimatyczne przesuwają się w kierunku biegunów o 420m/rok
- obecnie 4 miliardy ludzi doświadczają niedoboru wody przez co najmniej 1 miesiąc w roku. 

Większość autorów piszących o katastrofie klimatycznej stara się jakoś zmiękczyć trudny temat, ale nie Gaia Vince (nomen omen idealne imię dla kogoś, zaangażowanego w sprawy klimatu). Ona nie owija w bawełnę i to już od pierwszego zdania. Jej styl jest bardzo, bardzo konkretny. Informacje i prostota w ich przedstawieniu, żadnego wodolejstwa. To jest tak napisane, że właściwie każde zdanie jest tu ważne i niesie mnóstwo ważnej treści. Bardzo lubię taką narrację w książkach non-fiction. Ale. Z kilku powodów mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tej książki. Gaia Vince bowiem buduje narrację o zmianach klimatycznych, która jest trudna do przełknięcia. Bardzo mi się nie podobało straszenie - autorka zaczyna z wysokiego C i już od pierwszego zdania przybiera alarmistyczny ton, że czeka nas zagłada. Po przeczytaniu pierwszego zdania (dosłownie!) odłożyłam lekturę, bo poczułam się gorzej. Vince obwieszcza, że w przeciągu kilkudziesięciu lat świat ociepli się o 4 stopnie i pisze o tym tak, jakby to było nieuniknione. Momentami to nawet dla mnie, osoby która przerobiła już mnóstwo wiedzy na ten temat, było za mocne. Wiele mniej odpornych i zainteresowanych tematem osób może to zniechęcić do lektury. A powinniśmy pisać takie książki tak, by docierały one do wszystkich, a nie tylko tych najbardziej przekonanych i zdeterminowanych. Poza tym, czy to jest prawda? Żeby to zweryfikować sięgnęłam do najnowszego raportu IPCC (z 2023r). Cytat z ww. raportu:

“WGI oceniła reakcję klimatu na pięć ilustracyjnych scenariuszy opartych na Wspólnych Ścieżkach Socjoekonomicznych (SSP), które obejmują zakres możliwego przyszłego rozwoju antropogenicznych czynników zmian klimatycznych opisanych w literaturze. Scenariusze wysokich i bardzo wysokich emisji gazów cieplarnianych (SSP3-7.0 i SSP5-8.5) zakładają, że emisje CO2 mniej więcej podwoją się w stosunku do obecnych poziomów do 2100 i 2050 roku, odpowiednio. Scenariusz średnich emisji gazów cieplarnianych (SSP2-4.5) zakłada, że emisje CO2 pozostaną na obecnym poziomie do połowy wieku. Scenariusze bardzo niskich i niskich emisji gazów cieplarnianych (SSP1-1.9 i SSP1-2.6) zakładają, że emisje CO2 spadną do zera netto około 2050 i 2070 roku, odpowiednio, a następnie będą się różnić poziomami ujemnych emisji CO2 netto.
Autorka też czerpała z tego raportu, książka zawiera nawet grafiki z niego wzięte - tylko że skoncentrowała się na najgorszym scenariuszu. Ocieplenie =/> 3 stopni (z prawdopodobieństwem powyżej 50%) zakładają scenariusze C7 i C8. Tak, powody do niepokoju są, bo już wiadomo, że nie uda się nam zrealizować postawionego celu ograniczenia wzrostu temp. do 1,5 stopnia, a nawet do 2, i że Ziemia ociepla się coraz szybciej. Kilka miesięcy temu, kiedy czytałam tę książkę, uznałam, że to co pisze Vince to jest fatalizm, który niczemu nie służy. Niestety po zwycięstwie Trumpa i jemu podobnych wydajemy się coraz bardziej przybliżać do tego scenariusza. 

Dalej Gaia Vince przedstawia wiele, naprawdę wiele propozycji rozwiązań, nie tylko jeśli chodzi o uchodźców, ale także radzenie sobie ze zmianami klimatycznymi: dekarbonizacja, budowa zielonych miast, nowoczesne sposoby pozyskiwania żywności i wody; samochodziarzy o palpitację serca pewnie przyprawi myśl, że w miastach należy zrezygnować z samochodów i trzeba się będzie przemieszczać głównie pieszo lub na rowerach. Ok, tylko ta narracja też niestety ma wiele wad. Wiele z technologii, o których pisze Vince to tylko hasła, nie wiadomo na ile są one realne, brakuje tu odnośników do źródeł (i komentarzy ekspertów). Poza tym autorka cały czas operuje sformułowaniami: będziemy musieli, konieczne będzie, itp. (tzn. jeśli będziemy chcieli prowadzić politykę klimatyczną). Jak widać po dzisiejszych politykach, w tym w Polsce, rozsądek i konieczność wcale nie implikuje tego, że ludzie faktycznie podejmą te działania - dziś też postulujemy w teorii, że musimy zrobić to i to, ale mimo to się tego nie robi, z różnych powodów. Wiemy, że nie możemy już wycinać lasów, a mimo to dalej to robimy. Wiemy, że betonoza jest złem, a mimo to nadal w polskich miastach wycina się zieleń i zalewa kolejne kawałki przestrzeni betonem. Zatem to jest myślenie życzeniowe, zestaw recept, ale czy pacjent te lekarstwa wykupi i zażyje, to już inna sprawa… Przydałoby się teraz napisać, co zrobić, żeby te działania faktycznie wdrożyć. Co obejmuje nie tylko kwestie techniczne, ale i zmianę postaw i mentalności ludzi - i tu właśnie straszenie jest nieskuteczne, bo wywiera efekt przeciwny do zamierzonego. A doszłam do tego wniosku właśnie czytając tę książkę.

Kolejna rzecz to ta, iż propozycje Vince niestety praktycznie nie obejmują ratowania przyrody i bioróżnorodności świata, koncentrując się wyłącznie na przetrwaniu człowieka w okrojonym, antropoceńskim świecie (no dobrze, na ten temat jest jeden, ogólny rozdzialik). Autorka wesoło opowiada jak przeniesiemy się na północ, wybudujemy tam nowe miasta na roztopionej wiecznej zmarzlinie i zaczniemy tam uprawiać ziemię, jak otworzą się przed nami nowe możliwości, bo wydobycie zasobów z ziem i wód do tej pory niedostępnych… no jakbym słyszała naszych mądrali cieszących się, że będziemy w Polsce hodować pomarańcze (cóż, to po prostu nie jest prawda, a przynajmniej nie cała prawda**), albo Putina zacierającego ręce, że wreszcie będzie się można dobrać do Arktyki. Zresztą Vince pisze, że Rosja będzie jednym z wygranych na katastrofie klimatycznej, co poniekąd tłumaczy obecną politykę Rosji. Ale kto o zdrowych zmysłach chciałby emigrować do Rosji??

Myślałam sobie, czytając to: ok, rozumiem, że przenosząc się na północ zniszczymy ostatnie ostoje przyrody (co z lasami na północy, skoro chcemy tam uprawiać ziemię) i co dalej? Mars? To wygląda na bardzo krótkoterminowy plan. Vince nie uwzględnia zdaje się licznych skutków, jakie będą nieść (dla klimatu) tego typu działania człowieka (w wielu miejscach owszem, wspomina, że coś tam będzie skutkować degradacją środowiska, no ale… trudno). Jasne, zdaję sobie sprawę, że pewnie taka będzie smutna konieczność i nikt nie będzie żałować róż, kiedy płoną lasy (czy raczej lasów, kiedy zagrożony będzie człowiek), tylko że to jest cały czas stary paradygmat myślenia, że przyrodę można zużywać i że człowiek może funkcjonować poza nią. Nie może. Ekolodzy mówią jasno: jedyna opcja to zmienić nasz stosunek do przyrody i zwiększać bioróżnorodność; bez tego będziemy żyć w coraz gorszych warunkach i tylko przedłużać nieuniknione. Weźmy choćby kwestię energii: Vince opisuje różne sposoby jej pozyskania wykorzystując naturalne źródła (włącznie z energią z oceanów). Ok, ale jeśli będziemy ciągle zwiększać zapotrzebowanie - a dziś to tak wygląda, i Gaia Vince także pisze o tym w tym duchu, nic tu nie ma o ograniczaniu zapotrzebowania na energię, to po prostu zabudujemy świat panelami, wiatrakami i zaporami wodnymi (szkodliwymi dla środowiska), niszcząc przy tym kolejne skrawki przyrody. A na potrzeby obsługi sztucznej inteligencji zbudujemy elektrownie atomowe. To jest tylko zmiana metod, a nie systemu (chyba że uda się nam opracować naprawdę czystą i nieinwazyjną dla środowiska technologię energetyczną). Mało tego, autorka postuluje takie rozwiązania jak zmiana biegu rzek i geoinżynieria, co jest spójne zresztą z fatalistyczną postawą bijącą z tej książki… Nie, nie idźmy tą drogą. 

Zwolennicy geoinżynierii coraz częściej znajdują wspólny język z fatalistami zmian klimatycznych, czyli ludźmi, dla których obecna sytuacja jest tak dramatyczna, że wymaga podjęcia prawdziwie ekstremalnych działań, albo którzy uważają, że jest już za późno, by zapobiec nadchodzącej katastrofie. (...)***

Klimatolodzy zwracają też uwagę na to, że fatalizm klimatyczny jest wykorzystywany do wspierania niebezpiecznych technopatfntów, które mogą odpowiadać trucicielom przemysłowym, ale nam tylko zaszkodzą. Innymi słowy: to kolejny sposób na zarobienie grubej kasy, bez oglądania się na niebezpieczne i potencjalne tragiczne skutki tych działań. Nie od rzeczy klimatolodzy nazywają geoinżynierię paktem z diabłem. 

Zresztą Vince trochę przeczy samej sobie, np. pisze:

Nie ma usprawiedliwienia dla posiadania milionów dolarów w sytuacji, kiedy wielu ludzi cierpi głód i walczy o przetrwanie - nie musimy jako społeczeństwo drastycznie zmieniać naszego stylu bycia, by w znacznie lepszy sposób użytkować te bogactwa, których akumulacja jest patologiczna.
Pełna zgoda, tylko jak przekonać do tego ludzi, bo na razie jakoś nie widzę chętnych do dzielenia się swoim bogactwem, a państwa również nie kwapią się do tego, by najbogatszych stosownie opodatkować. Wynika to z tego, ze spora część społeczeństwa wcale tak nie uważa, hołubiąc i podziwiając bogaczy i celebrytów, ciągle wierząc w kapitalistyczny mit, że każdy ma tyle, na ile sobie zasłużył. Jednocześnie Vince pisze, że demokratyczne społeczeństwo nie zgodzi się na obniżenie standardów życia, które byłoby skutkiem postulowanego przez ekologów wzrostu ujemnego. A na opodatkowanie bogaczy się społeczeństwo godzi? 

Zatem z jednej strony fatalizm, który wskazuje na przyznanie, że dotychczasowa “polityka klimatyczna” z założeniami ograniczenia wzrostu temperatury po prostu poniosła porażkę (a skoro tak, to skąd założenie, że w przyszłości jednak będziemy prowadzić jakąś skuteczną politykę klimatyczną?). Z drugiej strony zaś nieuzasadniony optymizm, jeśli chodzi o przyszłe działania. Vince [milcząco] zakłada, że w świecie katastrofy ekologicznej przetrwają demokracje i że będziemy sobie radzić w demokratyczny, pokojowy sposób. Niestety jest to mało prawdopodobne. Zdaniem klimatologa Kevina Andersona ocieplenie o 4 stopnie Celsjusza (a Vince wszak przyznaje, że do tego zmierzamy) jest “nie do pogodzenia z istnieniem zorganizowanego, sprawiedliwego i cywilizowanego społeczeństwa według jakiejkolwiek racjonalnej definicji”. Patrząc na to, co się dzieje obecnie, to zmierzamy raczej w kierunku świata rodem z licznych dystopii, wg. Naomi Klein:

Zmierzamy ku przyszłości, której przedsmak miałam przed laty w Bagdadzie i Nowym Orleanie. Ku światu podzielonemu na zielone strefy dla najbogatszych, czerwone strefy dla całej reszty i czarne punkty tajnych wiezień dla tych, którzy się nie dostosują. Ku światu sprywatyzowanej policji i wojskowych posterunków; światu w którym prywatne firmy wznoszą mury graniczne i sprawują nadzór nad całą populacją.

Potrzebujemy pomysłów, co zrobić, by ludzi wreszcie zmotywować do poważnego traktowania katastrofy klimatycznej i zmiany stylu życia, zamiast szukania wymówek. Nie potrzebujemy katastrofizowania, tylko przekierowania energii ludzi z kłótni na działanie. Zrozpaczeni ekologowie upatrują w tym ostatniej szansy: że jesteśmy gatunkiem, który potrafi się zmobilizować i współdziałać w obliczu zagrożenia i dlatego z wielu opresji udało się nam wyjść obronną ręka. Może nie wychodzi nam zapobieganie pożarom, ale z determinacją rzucamy się do ich gaszenia. Tyle tylko, że to już jest ten moment. Jesteśmy w momencie, kiedy naprawdę powinniśmy rzucić wszystkie ręce na pokład, zająć się głównie tym; Rebecca Solnit pisze:

[Przyszłe pokolenia] Będą myśleć, że szaleństwem z naszej strony było przejmowanie się celebrytami, przelotnymi skandalami politycznymi i tym, czy nasze ciala są wystarczająco zadbane; będą myśleć, że codziennie na pierwszych stronach gazet powinna była znajdować się gigantyczna ramka głosząca „jest tu mowa o różnych sprawach, jednak KLIMAT JEST NAJWAŻNIEJSZY”.

Tymczasem my nadal działamy jak zwykle, budujemy drogi, spalamy ropę, bawimy się, wliczając w to przepalanie pieniędzy przeznaczonych na ekologię. Politycy mimo wielu, naprawdę wielu źródeł wiedzy nadal wydają się błądzić jak dzieci we mgle, jeśli chodzi o klimat. Weźmy naszego premiera, który a.d. 2025, rozkładając ręce, stwierdza "wiecie, ta susza jest naprawdę na serio" (sic!), jakby kompletnie nie miał pojęcia, jakie są jej przyczyny. I coraz częściej słyszę głosy o “dostosowaniu się” (przy totalnym braku wyobraźni odnośnie tego, jak owo dostosowanie się będzie wyglądać, a o czym można poczytać właśnie w Stuleciu nomadów). Albo rozmawiam z kimś i słyszę o “ekonomii”. Czyli to ekonomia mówi nam, że nie opłaca się ratować ludzkości? Czyli przeliczamy cywilizację na pieniądze i dochodzimy do wniosku, że pieniądze są ważniejsze, ważniejsze od wszystkiego, od życia naszego, naszych dzieci i innych żyjących istot, a systemu (który sami stworzyliśmy) nie da się zmienić? To ma być usprawiedliwienie? Jak pisze sama Vince na zakończenie:

To absurd, że rozważamy masową migrację miliardów ludzi. To absurd, że nadal ogrzewamy planetę, wiedząc o konsekwencjach. Spędziłam wiele lat, badając zmiany klimatu, pisząc i mówiąc o ich skutkach. Nie mogę uwierzyć, że wciąż tkwimy w tej sytuacji. A jednak tak jest.

Tak czuje każdy ekolog i klimatolog.  Zatem o ile przekonująco dla mnie brzmią wnioski i postulaty Vince odnośnie uchodźców, to jestem znacznie bardziej sceptyczna wobec jej wizji nowego świata a.d. 2100. Migrowanie to rozwiązanie na czasy, które nie oferują żadnych rozwiązań, że znowu wspomnę Caparrosa. Acz naszym decydentom naprawdę przydałaby się lektura tej książki, dla otrzeźwienia i traktowania wreszcie polityki klimatycznej SERIO. 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny temat: katastrofa klimatyczna
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 367
Moja ocena: 3,5/6
 
Gaia Vince, Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024

* wywiad z Anne Ernaux, Książki - magazyn do czytania, luty 2024
**https://spidersweb.pl/2024/09/ceny-polskich-jablek-zmiany-klimatu.html

***Michael E. Mann, Nowa wojna klimatyczna 







Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później