Instrumentalistka

Myślę sobie, jak często w obecnej atmosferze wojny płci spotyka się mizoginistyczne stwierdzenia o tym, że “kobiety niczego nie wynalazły”. Stoi za tym oczywista ignorancja, ale poza ignorancją, czy ci, którzy wygłaszają tego typu teksty, zastanowili się nad tym, skąd właściwie to wiadomo, co kto wynalazł. Cała historia jest historią pisaną przez mężczyzn, z męskiej perspektywy. Nie ma w niej zbyt wiele miejsca dla kobiet. Skąd właściwie mamy mieć pewność, że dany wynalazek zapisany pod męskim nazwiskiem, nie został poczyniony przez czyjąś córkę, żonę, kochankę i zapisany na poczet mężczyzny? Takie rzeczy na pewno się działy, i to jeszcze całkiem niedawno, dość wspomnieć np. Rosalind Franklin, której odkrycie przywłaszczył sobie Watson i zgarnął dzięki temu nagrodę Nobla za odkrycie helisy DNA. Właśnie taką historię opowiada Harriet Constable w Instrumentalistce

Oto historia Anny Marii della Pietà – utalentowanej weneckiej instrumentalistki bez nazwiska, bez rodziny i bez majątku. Milczano o niej przez setki lat…

Anna Maria otrzymała swoje nazwisko - jak wiele innych dziewczynek - po weneckim przytułku dla sierot Ospedale della Pietà, w którym się wychowała. Przybytek ten prowadził także orkiestrę, w skład której wchodziły najbardziej utalentowane dziewczynki - figlie di coro. Orkiestra ta koncertowała przed najznamienitszymi mieszkańcami Wenecji. Bohaterka książki - postać autentyczna - była skrzypaczką, podziwianą solistką tej orkiestry, a potem także nauczycielką. Constable w powieści opisuje jej dzieciństwo i młodość, które upłynęło pod znakiem marzeń o zostaniu maestrą, a nauki Anna Maria pobierała pod znakiem Antonio Vivaldiego… Constable odsłania też niezbyt miłe fakty z życiorysu tego słynnego kompozytora, ukazując go jako człowieka kapryśnego i w gruncie rzeczy toksycznego, wykorzystującego swoją pozycję i dostęp do utalentowanych dziewczynek, by budować swoją karierę. To jest właśnie ten moment, kiedy czytelniczka zastanawia się ile, wynalazków czy dzieł, stworzonych przez kobiety zostało pominiętych i zapomnianych, tylko dlatego, że ich twórczynie były niewłaściwej płci, lub też ile z nich zostało przywłaszczonych przez mężczyzn. 

Sam temat jest bardzo ciekawy, a historia warta poznania - przyznaję, że nie wiedziałam o tej instytucji i o figlie di coro. Jednak sposób, w jaki Constable napisała tę powieść jest bardzo przeciętny. Nie wydaje mi się dobrym pomysłem skoncentrowanie się na dzieciństwie i latach nastoletnich bohaterki, bo cóż takiego ciekawego można napisać o dzieciństwie sieroty w publicznym przytułku? Mamy tu głównie ćwiczenia na skrzypcach, pierwsze występy oraz opis surowego życia w klasztornych murach. Dziecięce marzenia i fantazje. To naturalne, że książka robi się ciekawsza, w miarę jak bohaterki dorastają, wkraczają w prawdziwe życie i poznają dorosłe problemy… Jak chociażby ambicja, chęć bycia najlepszą za wszelką cenę, a także bycie istotą drugiej kategorii w męskim świecie. Ale tu autorka postanawia zakończyć powieść, pokazawszy to, co chciała pokazać i postawiwszy ww. tezy. Nie zachwyciło mnie to.  Nawet to, że Constable doprawia powieść motywem synestezji. Do tego - znowu - pisanie w trzeciej osobie czasu teraźniejszego, który to typ narracji zawsze stawia mi opór. Słabo przedstawione jest tło historyczne - realia XVIII-wiecznej Wenecji, i nie wiedzieć czemu doża jest tłumaczony jako gubernator

Metryczka: 
Gatunek: powieść historyczna
Główni bohaterowie: Anna Maria della Pietà
Miejsce akcji: Wenecja
Czas akcji: XVIII wiek
Ilość stron: 384
Moja ocena: 4/6
 
Harriet Constable, Instrumentalistka, Wydawnictwo Książnica 2024

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później