Wszystkim nam zdarza się używać sformułowania “państwo z kartonu” (tak samo, jak patodeweloperka, ukutego przez autora tej książki), na opisanie bezradności państwa wobec wielu szkodliwych zjawisk, np. bezkarność piratów drogowych, wolno działające sądy, czy ww. patodeweloperka. Jedną z charakterystycznych cech państwa z kartonu są przepisy prawa, które są tylko pobożnymi życzeniami. Wiecie, ustalany jest jakiś przepis i to ma magicznie spowodować, że jakiś problem zniknie. Tylko, że nie znika, bo nikt tego przepisu nie egzekwuje - do klasyki należy tu przerzucanie się odpowiedzialnością przez różne instytucje (to nie my, to urząd miasta za to odpowiada, a miasto: to sprawa policji, my nic nie możemy). Czym spowodowana jest ta bezradność? Jan Śpiewak napisał książkę, która obnaża i atakuje system gospodarczo-polityczny, panujący w obecnie w Polsce, pokazując, że taki stan rzeczy nie jest bynajmniej przypadkowy.

Patologię polskiego państwa, według Janka Śpiewaka można opisać jednym zdaniem, jako wspieranie silnych, kosztem słabszych. Polski system jest skonstruowany tak, że są w Polsce równi i równiejsi. Przykłady tego widać w wielu sferach, począwszy od zapisów prawnych, przez ich egzekucję, po płacenie podatków. Wynika to ze ślepej wiary klasy rządzącej w neoliberalizm, który dominuje na świecie od kilkudziesięciu lat, czego skutkiem są rosnące nierówności, katastrofa klimatyczna i psychiczne wyczerpanie ludzi. Polskie elity, bezkrytycznie go jednak przyjęły i wdrażają go z prawie religijnym fanatyzmem. Bożkiem jest tu wolny rynek:

Wolny rynek wydaje się magiczną odpowiedzią na każdy problem. Jeśli na coś jest popyt, to znaczy, że jest dobre. Rynek się nie myli, tylko ty. Wszystkie ryzyka w neoliberalizmie zostają zindywidualizowane. (...) W neoliberalizmie polityka rozumiana jako oddziaływanie różnych interesów gospodarczych traci rację bytu. (...) Gospodarka zostaje wyjęta spod kontroli demokratycznej, a demokracja staje się podporządkowana gospodarce. Państwo ma działać według zasad rynkowych i przestaje mieć jakiekolwiek powinności wobec obywateli. Nie zapewnia już usług, które wcześniej były domeną administracji publicznej, takich jak ochrona zdrowia, transport, mieszkalnictwo, edukacja, a nawet system emerytalny - wszystko to ma zostać sprywatyzowane.
Sporo tu o systemie podatkowym, socjalu i o mitach wokół niego krążących - tu Śpiewak wtóruje opisowi państwa polskiego, jaki wyłania się z książki Nierówności po polsku. Mimo badań i danych mówiących o tym, że ludzie chcą pracować, chcą się rozwijać, pomoc finansowa wcale nie rozleniwia (o tym też w Utopii dla realistów, był nawet za to Nobel), a mniejsza liczba godzin pracy wcale nie powoduje spadku produktywności, neoliberalizm oparty jest na XIX-wiecznym (feudalnym) przekonaniu, że ludzie to lenie, których trzeba zmuszać do pracy i stać nad nimi z batem, by ich kontrolować. Dlatego w argumentach przeciwko 500+ królowała retoryka, że tym sposobem wspieramy patologię, a ludziom, którzy je dostaną nie będzie się już chciało, ani “opłacało” pracować. Pominę już tradycyjną dewaluację darmowej pracy opiekuńczej, wykonywanej głównie przez kobiety (te, które “siedzą w domu, bo im się nie chce pracować”), ale jakoś apologetom tego poglądu nie przyszło do głowy, że gdyby zarobki w Polsce nie były tak nędzne, że wystarczy 500+, żeby je przebić, to nie trzeba by było obawiać się o to, że kalkulujący ekonomicznie ludzie wolą zostać w domu. (Nota bene ci sami ludzie, którzy pomstują na to, że 500+ będzie służyć rozpijaniu narodu, sprzeciwiają się zarazem działaniom mającym na celu ograniczenie alkoholizmu w Polsce, np. zakazowi sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych). Kłamstwo polega też na tym, że obiektywne dane pokazują, że Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych narodów na świecie, a przy tym krajem z bardzo niskimi standardami zatrudnienia, rozumianymi jako płace, warunki pracy i jej stabilnosć (w porównaniu z innymi krajami UE). Patologiczny polski rynek pracy wypycha ludzi do sektora prywatnego, nawet jak ktoś chce pracować np. w szkole, czy w państwowym szpitalu. Bardzo szybko okazuje się, że zarobki są tak żałosne, a praca tak ciężka i niewdzięczna, że po prostu każdy rozsądnie myślący człowiek rezygnuje, bo zmusza go do tego życie. Każdy chce godnie żyć, a to jest niemożliwe na państwowych stawkach, zwłaszcza jak patrzy się na kolegów, zarabiających krocie prywatnie, lub nieuczciwie i ma się poczucie bycia frajerem lub nieudacznikiem. I nie tylko poczucie, bo inni cię tak traktują (“jak to możliwe, że ty, taka inteligentna, tak słabo zarabiasz”???). To jest system, który demoralizuje, nie mniej niż ten, który wyznaje zasadę “czy się siedzi, czy się leży…” Oczywiście płaca minimalna też jest “zagrożeniem dla gospodarki” - no nic dziwnego, skoro ta gospodarka opiera się na niskich kosztach pracy, a nie na innowacyjności.

Zdaniem polskich elit państwo powinno być zarządzane według rynkowych zasad i przypominać przedsiębiorstwo. Ta nowoczesna firma, po bliższym przyjrzeniu się, okazuje się typowym polskim januszexem, w którym całą śmietankę spija zarząd, a pracownicy dostają jedynie coraz bardziej wyśrubowane normy do spełnienia i dłuższe godziny pracy.
Przekonanie, że państwo to taka duża firma, jest jednym z kamieni węgielnych neoliberalizmu. Dlatego najlepiej, jakby wszyscy obywatele stali się przedsiębiorcami, a też przedsiębiorcom państwo najbardziej idzie na rękę, na czele z niesprawiedliwym systemem podatkowym. Ja, słysząc o kolejnych przywilejach dla biznesu (i o wiecznym biadoleniu, jak to przedsiębiorcom jest ciężko) mam już drgawki. Przy tak szerokim wsparciu, jakie mają przedsiębiorcy w Polsce, to pracujący na etacie są faktycznie frajerami. Widzę to też z perspektywy rozdzielania środków unijnych, gdzie jest mnóstwo programów skierowanych do firm, dotacje, pożyczki, szkolenia, doradztwo, a osoby pracujące dostają jakieś ochłapy lub zgoła nic (zwłaszcza te, które nie pracują w MSP, tylko np. w sektorze publicznym lub w organizacjach non-profit). Za tym idzie oczywiście kombinatorstwo, charakterystyczne dla polskich januszów, więc gros tych środków jest wydatkowana nieprawidłowo tak naprawdę. I jest to tajemnica poliszynela, z którą nic się nie robi (co najwyżej mnoży papierologię, tworząc kolejne regulacje, które kombinatorzy i tak obchodzą, bo są one tak nieudolnie stworzone; może celowo?), bo wsparcie przedsiębiorców, takie, czy inne, jest dla nich najważniejsze. Brakuje mi poruszenia tej kwestii w tej, i w innych książkach, jest to temat marginalizowany mam wrażenie, a przecież z UE wydatkowane są ogromne środki. Jeszcze osobnym tematem jest to, jak wygląda przedsiębiorczość w Polsce. Nasz kraj szczyci się wysokimi wskaźnikami przedsiębiorczości, ale 98% firm to są mikroprzedsiębiorstwa, a z tych gros to firmy jednoosobowe. Przeżywalność tych firm też jest niska. Tak dzieje się, ponieważ wiele z tych firm to są pseudodziałalności, powstałe z musu, a nie dlatego, że ktoś chce być przedsiębiorcą: ludzie zmuszani do założenia działalności przez pracodawców. To jest kolejna polska patologia, o której też pisze Śpiewak. To nie jest “prawdziwa przedsiębiorczość”, bo w tej ostatniej chodzi o to, by się rozwijać, inwestować, ryzykować, a nie o to by ledwo wiązać koniec z końcem, harując 24/7, jak ma wielu z tych samozatrudnionych. Bez prawa do urlopu i L4, bo jak nie pracujesz, to nie masz z czego żyć. I to najlepiej pokazuje, że nie wszyscy mogą być przedsiębiorcami i że zmuszanie ludzi do takiego trybu działania też jest patologią. 

Tak naprawdę to neoliberalizm demoluje demokrację: 

Wysokie nierówności, które generuje niesprawiedliwy system podatkowy, prowadzą do destabilizacji demokracji, wzrostu poparcia dla skrajnych ugrupowań politycznych i nieufności wobec instytucji publicznych, które są coraz bardziej utożsamiane z realizacją interesów partykularnych grup. Neoliberałowie, strasząc populistami, sami ich tworzą, bo demolują system usług publicznych i odbierają ludziom poczucia bezpieczeństwa i godności.
I to jest najlepsze wytłumaczenie tego, co dzieje się teraz na świecie i w Polsce też. Gdyby ludziom się żyło dobrze, gdyby czuli się bezpiecznie, nie mieliby potrzeby sięgać po jakieś teorie spiskowe, czy marzyć o powrocie do “starych dobrych czasów’ (jak się okazuje te stare dobre czasy, trwały dość krótko, bo jakieś 40 lat, po II wojnie światowej, kiedy na zachodzie realizowano politykę państwa opiekuńczego, do lat 80-tych, kiedy posłuch zyskali neoliberałowie, doprowadzając świat do kolejnych kryzysów, i gospodarczych, i społecznych, i klimatycznego). Odnosząc się do teorii Acemoglu dot. tworzenia instytucji włączających, widzimy, że neoliberalizm takowych nie tworzy, a raczej je likwiduje, kierując się tym, że państwo ma być “tanie” (co widzimy teraz czarno na białym w USA), czym przyczynia się do akumulacji kapitału przez wąską część społeczeństwa - czyli jest to system prowadzący do wyzysku. Robi to przy czym odgórnie, a skoro “zmiana ustroju społeczno-gospodarczego godzi w interesy większości społeczeństwa” to powstaje pytanie - po co to robić? Dla idei? Czy też dla garstki uprzywilejowanych? Zupełnie jakby zależało im na tym, żeby zwykłemu Kowalskiemu było gorzej, niż lepiej - pisze Śpiewak. Trudno się z tym nie zgodzić, obserwując kolejne posunięcia władz wzmacniające uprzywilejowanych, a dające w kość szarym ludziom. Transformacja lat 90-tych w Polsce jest tego świetnym przykładem: przyszedł Balcerowicz i zaczął realizować swoją wizję gospodarki, doprowadzając w krótkim czasie setki tysiące zwykłych ludzi do ruiny. Ci ludzie zostali zepchnięci na margines, czuli się przegrani, co spowodowało po latach przejęcie władzy przez PIS, grający na resentymentach i obiecujący bardziej sprawiedliwy podział dóbr. I trudno się temu dziwić, skoro poprzednie władze (i obecne też) miały do większości obywateli stosunek feudalny: ty pracuj, a ja będę się bogacić. Tymczasem elity zawsze tłumaczą sobie niezadowolenie ludzi “brakiem edukacji”, czyli przekładając z polskiego na nasze, głupotą prostego ludu, który nie rozumie tego, co serwują im oświeceni rządzący. Tak też tłumaczono sobie zwycięstwo PIS-u na polskiej scenie politycznej. Zarazem jakoś nie widać starań, by ten lud doedukować, tylko cały czas wciska mu się bajeczki i żeruje na podsycaniu konfliktów. 

Egoistyczny interes elit zawsze może się skryć za hasłami o ochronie wolnego rynku, państwa prawa, własności prywatnej i wspieraniu przedsiębiorczości.

W imię powyższych “nadrzędnych wartości” cierpią działania proklienckie, proobywatelskie, propracownicze i proekologiczne. Tego typu zmiany zawsze odkłada się na “później”, bo zawsze stoją one w poprzek interesów grup uprzywilejowanych (nawet niekoniecznie dużych, ale mających dużą siłę przebicia), a głos tych ostatnich zawsze słychać najgłośniej. Interes tych grup - bogatych biznesmenów, deweloperów, myśliwych, Kościoła, etc. - jest zawsze ważniejszy od dobra obywateli. Że to, co opisuje Śpiewak jest prawdą, możemy się wszyscy przekonać słuchając wypowiedzi i obserwując działania polskich decydentów. Te opowieści o deregulacji rynku, kolejnych ułatwieniach dla branż, które i tak świetnie działają, w tym dla zagranicznych koncernów, to płaszczenie się przed cyfrowymi korporacjami, zbijającymi góry złota dzięki naszym danym i robiącymi nam wodę z mózgu. Deregulacje, podczas gdy w Polsce zderegulowano i sprywatyzowano już prawie wszystko, co się dało. W imię “ulżenia przedsiębiorcom” zarzyna się służbę zdrowia, edukacja zdrowotna przegrywa w szkołach z religią, drzewa nadal wycina się na potęgę i wylewa kolejne tony betonu, mimo galopujących zmian klimatu, a Polki nadal nie mają praw reprodukcyjnych. 

Państwo ma działać jak firma, czyli najważniejszy jest zysk, a to znaczy, że jak coś się nie opłaca, to musi być zlikwidowane. Problem w tym, że państwo to nie firma, a obywatelami są nie tylko przedsiębiorcy. Jest szereg sfer, które nie są w stanie na siebie zarobić i do których trzeba dokładać (i po to właśnie płacimy podatki), np. publiczny transport, służba zdrowia, edukacja, sądownictwo, policja, tereny zielone. Idąc logiką neoliberałów, te sektory trzeba likwidować, lub prywatyzować - i to właśnie się w Polsce dzieje na przestrzeni ostatnich 30 lat. Wszystko jest przeliczane na pieniądze. Nawet przyroda musi na siebie zarabiać, a jak nie - to do wycięcia, zabetonowania, osuszenia, itp. Stąd bierze się ta logika, że drzewo w mieście się “nie opłaca”, bo trzeba o nie jakoś tam “dbać” (!), więc lepiej wyciąć i mieć spokój. A potem słuchamy tłumaczeń ekologów, też wpasowujących się w tę narrację i wyliczających, jakie mamy zyski na “usługach świadczonych” przez przyrodę, tylko że te zyski to nie są pieniądze bezpośrednio wpadające komuś do kieszeni, tylko oszczędności na skutkach zmian klimatycznych albo profilaktyce zdrowotnej. Z drugiej strony wszelkie patologie są kwitowane stwierdzeniami w stylu “jak jest popyt to jest podaż”, albo “każdy ma własny rozum” (żeby przerzucić odpowiedzialność na jednostkę). W myśl tej ideologii:  

Odpowiedzią na wzrost kosztów życia jest zawsze więcej pracy, a nie wyższe pensje, tańsze mieszkania czy lepszy dostęp do usług publicznych.
Z moich obserwacji wynika, że permanentnym stanem w Polsce jest kryzys. Wiecznie słyszymy, że jest ciężko, że “nas nie stać”, że jesteśmy “krajem na dorobku” (choć obiektywne dane wskazują, że Polska dołączyła do grona najbogatszych krajów świata) - ostatnio te banialuki powtarzał Trzaskowski w kampanii prezydenckiej - i że się pogorszy, jak coś tam wprowadzimy. Albo mamy kryzys, albo go będziemy mieli. Histerię wzbudzają jakiekolwiek progresywne propozycje na rzecz pracowników, np. skrócenie czasu pracy. Przyroda “nie poradzi sobie sama bez myśliwych”, a państwo "nie jest od tego, by pomagać ludziom w nabyciu mieszkania" (nawet jeśli wcześniej przyczyniło się do wywindowania cen mieszkań do absurdalnego poziomu). Nawet jak gospodarka rosła dynamicznie, to też było źle, bo była “przegrzana” i trzeba było ją “studzić”. Czego skutkiem oczywiście był prawdziwy kryzys i wzrost bezrobocia. Teraz też mamy kryzys, bo jest inflacja, tylko nikt nie zająknie się, że ta inflacja jest spowodowana przez firmy maksymalizujące zyski i podnoszące ceny. Jeśli chodzi o “zaciskanie pasa”, to oczywiście zawsze dotyka ono najsłabszych i najbiedniejszych, bo przykręca się śrubę budżetówce, emerytom i pracownikom etatowym. Prawdopodobnie jest to też narracja wspomagająca liberałów, zarządzających państwem za pomocą strachu: straszeniem i kreowaniem negatywnych wizji przyszłości zmuszają nas do jeszcze większego zapieprzania. Ludzi, którzy żądają wyższych płac, czy wyższych standardów pracy oskarża się o roszczeniowość (i brak realizmu często). Bo “myśmy mieli gorzej i nie narzekaliśmy” (równanie w dół). Przeż najlepiej jakby ludzie pracowali za darmo i jeszcze całowali pracodawcę po rękach z wdzięczności - jeśli pracownicy są “roszczeniowi”, to jak nazwać taką postawę pracodawców/przedsiębiorców? W tej narracji nigdy nie będzie takiego momentu, że można będzie siąść i odpocząć i powiedzieć: jest ok. Albo wprowadzić te proludzkie reformy, na które od dawna czekamy. To jest wieczne gonienie króliczka, który nigdy nie jest na tyle blisko, bo go złapać, bo zawsze COŚ.

Autor przyczyn takiego stanu rzeczy szuka w przeszłości, w historii Polski, więc dostajemy tutaj też małą dawkę tej historii, ze szczególnym uwzględnieniem dziejów najnowszych, Trzeciej Rzeczypospolitej. Nie do końca się tu zgadzam ze Śpiewakiem, że polskie elity przejęły feudalną mentalność szlachty sprzed wieków, mentalność, która doprowadziła do upadku Pierwszą Rzeczpospolitą. Tylko że szlachta w Polsce dawno wyginęła, dawne elity wyginęły głównie wskutek II wojny światowej, a teraz wpaja się nam, że my wszyscy z chłopstwa. Jak więc to możliwe, że zachowujemy się  nadal jak siedemnastowieczny “szlachcic na zagrodzie”, a rządzący powielają feudalny system rządzenia? Z drugiej strony na ile ta cała neoliberalna filozofia tak bardzo się u nas zadomowiła, gdyż rezonuje właśnie z typowo polskimi cechami, czyli hołubieniem wolności indywidualnej, dla której wszelkie regulacje i przepisy są ograniczeniem i zagrożeniem?  

Najlepszym przykładem tej patologii - typowo polskiego warcholstwa - są kierowcy - i tym razem są to rządy większości, czującej że ma przewagę. Wszak samochód posiada w tym kraju posiada prawie każdy, posiadanie prawa jazdy jest w Polsce nie opcją, a koniecznością, a funkcjonowanie bez samochodu jest bardzo trudne, no chyba że mieszka się w dużym mieście (i z niego nie rusza). A jest tak dzięki polityce likwidującej transport publiczny i powodującej wykluczenie transportowe. W gronie kierowców są rzecz jasna i ludzie wpływowi, rządzący oraz ludzie stojący na “straży prawa”. Więc tu również ma miejsce zasada wspierania silnego, a kopania słabszego (czyli ofiar wypadków, pieszych, osób niezmotoryzowanych). Pisałam już o tym wielokrotnie, nie będę się więc powtarzać, to temat-rzeka, a drastycznych historii z tym związanych jest bez liku, wszak chodzi tu nieraz o kwestie zdrowia i życia:

(...) łamanie przepisów ruchu drogowego jest w Polsce wciąż powszechnie akceptowane, a winę za tragedie na drodze często zrzuca się na słabszych. Pokazuje to feudalny rys państwa polskiego, które ma wiele empatii dla oprawców i niewiele litości dla słabszych. (...) Nie o wolność tu jednak chodzi, ale o prawo silniejszego do pomiatania słabszymi.  
Podsumowuje to najlepiej jeden z komentarzy cytowanych w książce, o tym, że w krajach zachodnich kierowca łamiący przepisy jest traktowany jako jednostka antyspołeczna i potencjalny zabójca, podczas kiedy w Polsce jest to coś normalnego, coś, co większość akceptuje. Próby zaostrzenia przepisów spotykają się z oporem m.in....prawników (kiedyś czytałam taki wywiad z jakimś sędzią, mającym bardzo wiele argumentów PRZECIWKO sądzeniu piratów drogowych za zabójstwo - pierwszą moją myślą było to, że pan sędzia widać sam łamie przepisy na drodze, a komentarze pod tym artykułem jasno wskazały, że nie byłam w tym wrażeniu osamotniona). Realizacją interesów osób zmotoryzowanych jest też betonowanie miejsc (zielonych najczęściej) pod kolejne parkingi, których ilość i tak zawsze będzie niewystarczająca do zaspokojenia potrzeb społeczeństwa autoholików. Budowa parkingów jest i kosztowna i prosta, co odpowiada potrzebom polityków. Jest dokładnie tak, jak pisze autor:

Samorządowcy sprawili, że słowo “rewitalizacja” zaczęło być odbierane jak groźba. Place i rynki, pełne zieleni, gdzie kiedyś spotykali się ludzie, dzisiaj przypominają rozżarzone patelnie.
Nawet w parku “rewitalizacja” oznacza głównie lanie betonu, pod kolejne “atrakcje”. 

Zgadzam się z autorem w tym, że cały ten neoliberalizm jest oparty na niezłej inżynierii społecznej, skoro został ludziom tak skutecznie wpojony, że popierają go nawet jego ofiary. Trzeba było mianowicie w ludziach zdusić wspólnotowość, a za to rozbudzić egoizm, chciwość i konsumpcjonizm.

Bez nieistniejącej interwencji państwa, wymierzonej w kolejne grupy i instytucje społeczne, żaden wolny rynek nie miałby racji bytu. Żeby powstał rynek mieszkaniowy oparty wyłącznie na deweloperach i kredytach, trzeba było zniszczyć budownictwo społeczne. Żeby podporządkować przestrzeń miast autom, trzeba było zniszczyć transport publiczny. Żeby stworzyć folwarczne warunki zatrudnienia, trzeba było zderegulować rynek pracy, wybić zęby inspekcji pracy i złamać kręgosłup związkom zawodowym. Żeby stworzyć racjonalnego człowieka ekonomicznego”, trzeba było doprowadzić do powstania trwałego bezrobocia i rozbić społeczną solidarność. (...)
Wiara w istnienie idealnego wolnego rynku jest formą utopii bliskiej wierze religijnej. (...) neoliberalizm korzysta z administracyjnych narzędzi równie chętnie, co socjalizm czy komunizm. Używa ich do stworzenia nowej hierarchii społecznej i mechanizmów kontroli, które występują przeciwko demokratycznym roszczeniom społeczeństwa.
Teraz więc zamiast solidarnego społeczeństwa i dbałości o dobro wspólne mamy grodzone osiedla i media społecznościowe, które szczują ludzi na siebie. W tej rzeczywistości zawsze znajdą się pieniądze, żeby dosypać biznesmenom, wesprzeć deweloperów, bankierów, Kościół, czy głośno krzyczące grupy nacisku, jak rolników (bo górnicy już stracili swoją siłę oddziaływania), ale pieniędzy nigdy nie ma na służbę zdrowia, ochronę środowiska albo proobywatelskie inicjatywy. Jak widać więc, Patopaństwo jest krytyką tyleż Trzeciej Rzeczypospolitej, co dominującej w nim wizji neoliberalizmu - jest to książka wybitnie światopoglądowa, która nie może się spodobać tym, którzy nie zgadzają się z krytyką neoliberalizmu i mimo wszelkich oznak jego porażki, nadal uważają go za najlepszy możliwy system. Moje własne odczucia i obserwacje niestety zgadzają się z tym, co pisze Śpiewak: że Polska działa według zasady, że człowiek jest samotną wyspą, a państwo nic nie może. Skutkiem czego mamy społeczeństwo, stawiające egoizm ponad dobro wspólne oraz prawo silniejszego nad sprawiedliwość. W razie problemów szary obywatel pozostawiony jest sam sobie. Nie rozumiemy też, jak działa państwo, bo z jednej strony chcemy, by było ono sprawne, zapewniało usługi publiczne - służbę zdrowia, sądy, przedszkola - ale płacić podatków na to nie chcemy, a funkcjonariuszy państwowych postrzegamy jako darmozjadów. W tej narracji kozłem ofiarnym, któremu się odbiera są najsłabsi - perorując, że wydatki socjalne to “rozdawnictwo” - a nie ci, którzy faktycznie mają pieniędzy nadmiar. Ci ostatni za to, bogacą się często gęsto nie ma własnej “ciężkiej pracy”, tylko dzięki naszym podatkom właśnie - to społeczeństwo zapłaciło za kryzys bankierów, dopłaca do kredytów mieszkaniowych czy zostaje obciążone kosztami zniszczeń w środowisku spowodowanych przez prywatne firmy. Zgodnie zresztą z kapitalistyczną zasadą zysk jest prywatyzowny, a koszty uspołeczniane. Z drugiej strony władza traktuje ludzi tak, jak dawniej szlachta traktowała chłopów: jak chamów, którzy nic nie rozumieją i których trzeba krótko trzymać. Mają oni pracować i się nie wychylać, a owoce ich pracy trafiać mają do elit.

Można by powiedzieć, że jest to obraz Polski przekoloryzowany, jednostronny, skupiający się tylko na negatywach. Trudno też zgodzić się z łagodną oceną rządów PIS przez Śpiewaka (ok, może i byli progresywni jeśli chodzi o gospodarkę, ale ile złego narobili w innych kwestiach…), czy nazywaniem komunistycznych rządów "dbaniem o człowieka". Trudno zarazem polemizować z twardymi danymi, jakie podaje Jan Śpiewak, uwidaczniające jak wygląda sytuacja polskiej gospodarki i prostujące wiele mitów i przekłamań, jakimi karmią nas decydenci. Autor wywala kawę na ławę, pisze prosto z mostu, nie bawiąc się w pudrowanie rzeczywistości. Co myślicie o takich np. danych: 

Dzisiaj w samorządach głównie leje się beton. Wedle danych przedstawionych przez bank PKO BP w latach 2020-2023 nakłady na inwestycje wzrosły aż o 45%. Gros tych pieniędzy trafiło na budowę dróg. W 2023 roku samorządowcy przeznaczyli na ten cel 35 mld złotych, które stanowiły aż 40% wydatków, podczas gdy tylko 5% budżetów trafiło na gospodarkę mieszkaniową, 3% na transport zbiorowy, 5,7% na ścieki, 1,8% na ochronę klimatu i powietrza, 1,5% na przedszkola.
Naprawdę na klimat i na edukację nie ma pieniędzy? Czy raczej to my (tzn. decydenci wybrani przez nas) nie chcemy ich finansować? I tu można zastanawiać się: skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze? Wszak sama napisałam, że Polska doszlusowała już do najbogatszych krajów na świecie, tymczasem wielu z nas narzeka i ma obraz Polski właśnie nadal jako kraju biednego. Po pierwsze wynika to - moim zdaniem - z przekazu medialnego, a po drugie właśnie z nierówności, jakie stworzyły się w Polsce w ostatnich latach. To sprawia, że choć obiektywnie Polska jest krajem zamożnym, to bogactwo rozkłada się nierównomiernie, więc jest bardzo wielu ludzi, którzy tego nie odczuwają: ludzie pracujący na śmieciówkach, ludzie których nie stać na własne mieszkanie, ludzie z ubogiej prowincji…Ich opowieści zresztą zamieszczono w tej książce. Jest też w Polsce wielu ludzi, którym żyje się bardzo dobrze… Jak wiadomo statystyka to tylko statystyka, a średnia nie mówi w zasadzie nic o sytuacji jednostek. Tak samo zresztą jest w USA, na których Polacy kochają  się wzorować. Polecam TU ciekawe wyjaśnienie, dlaczego podatki w Polsce powinny być progresywne, czyli bardziej sprawiedliwe.

Podsumowując to wszystko, także z perspektywy życia w kraju wyznającego neoliberalizm jak drugą religię (choć de facto jest on sprzeczny z katolicyzmem…) stwierdzam, że jest to lektura bardzo przygnębiająca, wywołująca we mnie poczucie bezsilności. Nawet jeśli brakuje w niej poruszenia takich kwestii jak rola Kościoła, prawa kobiet, ochrona środowiska, czy wydatkowanie funduszy UE. Nie wierzę w optymistyczne zakończenie, że “idee się mogą zmieniać”, jakie wypadało zamieścić na koniec książki. Problem polega na tym, że samiśmy sobie takie państwo zbudowali - nie możemy już zwalać na zaborców czy inne wraże siły (choć pewnie wielu będzie próbować, obwiniać np. UE). A skoro tak, to znaczy, że lepiej nie umiemy. Nawet politykom, którzy naprawdę coś chcą zmienić, nie udaje się to w zetknięciu z tą całą machiną i naciskiem różnych grup interesu. Wygrywa zawsze koniunkturalizm, a nie dobra (naprawdę) zmiana. Poza tym, jak coś może się zmienić, skoro od 30 lat rządzą nami z grubsza ci sami ludzie - nawet jak zmieniają oni partie, to cały czas są to ludzie o tym samym DNA, mający prawicowe poglądy i liberalne poglądy na gospodarkę. I tu właściwie nie wiem, kogo Jan Śpiewak ma na myśli, pisząc o liberałach, skoro tak naprawdę to są nimi prawie wszyscy do tej pory rządzący. A my cały czas na nich głosujemy, wybierając “mniejsze zło”. Myślą tak miliony ludzi, ogłupieni tym przekazem o “niewybieralności” tych, którzy faktycznie odzwierciedlają nasze poglądy, po czym po raz kolejny raz patrzymy, jak kolejna władza robi co chce, mając postulaty wyborców, w równie głębokim poważaniu, jak poprzednia. Odsunęliśmy od władzy PIS po to, żeby słuchać jak Tusk dereguluje gospodarkę i daje bogatym jeszcze więcej przywilejów, podczas gdy prawa kobiet czy ochrona środowiska są lekceważone tak samo, jak zawsze. Nic się zmienia. I piszę to w dzień po wyborach prezydenckich, w których znowu jest to samo: do wyboru prawica i alt-prawica. Nadal wybieramy feudalne państwo, niesprawiedliwe podatki i zwiększanie nierówności. A potem będzie płacz. To na kogo mają głosować osoby o progresywnych poglądach (najwyraźniej nie cieszących się wśród wyborców powodzeniem)?

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny temat: polskie patopaństwo
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 415
Moja ocena: 5,5/6
 
Jan Śpiewak, Patopaństwo. O tym, jak elity pustoszą nasz kraj, Wydawnictwo W.A.B, 2025

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później