Św. Barnaba - oblicza seksu w literaturze, odsłona pierwsza
Jakoś udało mi się sprytnie zignorować Walentynki, których szczerze - jako komercyjnego święta, przywleczonego ze Stanów - nienawidzę. Czy my naprawdę musimy małpować wszystko, co amerykańskie? Jak tak dalej pójdzie, zaczniemy obchodzić Święto Dziękczynienia. Wszechobecne serduszka, tylko że Walentynki ze święta MIŁOŚCI stały się świętem seksu. Przynajmniej u nas. Stąd w księgarniach na poczesnym miejscu poradniki Kamasutry, w internecie reklamy sklepów z bielizną, a w kinach 50 twarzy Greya. Seks sprzeda wszystko. Wydaje się, że w dzisiejszych czasach jest wszechobecny. Dlatego będzie o seksie w trzech odsłonach. Dziś odsłona pierwsza.
Zalew miernych powieścideł erotycznych, skierowanych do kobiet to znak naszych czasów. Wszystko zaczęło się właśnie od trylogii pani E.L.James. Pojąć nie mogę, jak takie czytadło, kiepsko napisane i o wcale nie oryginalnej treści, niczym nie różniące się od harlequina i będące nota bene fan fiction do równie kiepskiej powieści dla nastolatków, mogło zdobyć taką popularność? O co tu chodzi? O niezaspokojone pragnienia pań? I wcale nie mam zamiaru dezawuować tu owej książki tak często stosowanym epitetem o literaturze dla "sfrustrowanych kur domowych", gdyż uważam, że jest on sam w sobie obraźliwy dla kobiet. Każdy ma prawo do marzeń i fantazji, niezależnie od tego, czy jest gospodynią domową, urzędniczką, czy panią doktor. A jeśli któraś jest sfrustrowana, to przecież nie jest sama sobie winna - należałoby raczej obrócić ostrze krytyki przeciwko jej partnerowi. A czyż na tej samej zasadzie nie powinno się mówić o całym przemyśle porno, jak o obrazkach dla niewyżytych, niedojrzałych panów? A jednak się tego nie robi. Poza tym sfera preferencji seksualnych jest sferą równie delikatną, jak
religia czy poglądy polityczne - sferą, w której nie ma miejsca na
krytykę. A jednak wyśmiewa się kobiety (a nie nieudolnych mężczyzn). Co świadczy również o tym, że obrażanie kobiet i ich pragnień przychodzi nam nadal naturalnie. Nie o tym chciałam jednak pisać.
Przyjrzyjmy się przesłaniu, jakie niesie za sobą Grey: jest sobie przystojny i bogaty mężczyzna, ale ewidentnie mający jakieś problemy ze sobą. I jest sobie dziewczyna: szara, zakompleksiona myszka, nie mająca żadnych doświadczeń seksualnych, rumieniąca się na widok każdego przedstawiciela płci przeciwnej. Średniowieczny ideał. Właściwie mógłby ją zafascynować każdy facet, starszy i bardziej doświadczony od niej - o co, jako, że bohaterka w zamierzeniu naiwną dziewuszką - nietrudno. Więc ona zakochuje się w nim, a on wprowadza ją w świat "perwersyjnego" seksu (o tym, czy seks przedstawiony w Greyu można już nazwać perwersyjnym, nie będziemy dyskutować). I wcale by mnie to nie raziło, gdyby nie to, co można z Greya wyczytać, jeślibyśmy chcieli zastanowić się nad czymś więcej, niż nad scenami erotycznymi. Bo pół biedy jeszcze, że Anastasia jest naiwna, gorzej, że idiotka. Gray nie jest bowiem miłym facetem. Jest dominantem, który zmusza swoją partnerkę do różnych rzeczy. Nie tylko w sypialni - on chce kontrolować całe jej życie. Mówić jej gdzie ma pracować, jak się ubierać, z kim się spotykać. A ona się na to godzi, bo jest w nim ślepo (i głupio) zakochana. Jej poczucie wartości (które było żadne, dopóki nie związała się z Grey'em), jest ściśle uzależnione od jego uwagi - gdyby Gray ją rzucił, dziewczyna błyskawicznie spadłaby na samo dno rozpaczy i braku samoakceptacji. Jak dla mnie relacja Anastasii z Grey'em to relacja toksyczna. Przemoc z czułością i miłością nie idą w parze. To kwestia czasu, kiedy gość zacznie ją bić - naprawdę, nie tylko w sypialni. Lub stosować wobec niej inną przemoc: psychiczną, finansową. Czy naprawdę tego pragną współczesne kobiety? Gościa, który skrywa mroczne tajemnice, zaburzające jego osobowość? Czy marzymy o tym, by wiązać się z draniami i psychopatami? Czy kobiety XXI wieku pragną być zahukanymi dziewczynkami, całkowicie uzależnionymi od mężczyzny? Toż to jakiś XIX-wieczny model relacji damsko-męskich, lub kolejna wersja bajki o Kopciuszku. Model stary, jak świat. Tylko, że Greya trudno uznać za księcia z bajki, a Kopciuszek, mimo wszystko miał w sobie sporą dozę sprytu i kobiecej mądrości. Uważam, że tego typu fantazje, jak opisane w Greyu to fantazje raczej nastolatek i bardzo młodych kobiet, a nie osób dojrzałych emocjonalnie. Dlatego literatura lansująca ten skrzywiony i przeterminowany model związku: ona niewinna i nieśmiała - on macho - jest groźna z uwagi na moc oddziaływania i kształtowania psychiki młodych osób. Można bronić się i twierdzić, że to tylko fantazje, a fantazje najczęściej nijak się mają do rzeczywistości. Mimo to, zastanawia mnie, dlaczego Gray tak nas fascynuje, skoro cofa kobiety do czasów głębokiego patriarchatu. Do sprowadzania kobiet do łóżka i omamiania ich wizją "romantycznej miłości", która jest w stanie zmienić największego drania. O święty Barnabo, ile czasu musi jeszcze upłynąć, zanim kobiety (jako zbiorowość) zmądrzeją i przestaną wikłać się w tego typu schematy?
Czy ekranizacja kiepskiej książki może być od niej gorsza? A jak to wszystko pokazać w kinie? To nie lada wyzwanie, bo jak pogodzić dwie rzeczy: famę filmu erotycznego z tym, że ma to być obraz dostępny dla szerokiej widowni, bo przecież ma zarobić jak najwięcej. Hollywood z amerykańską pruderią nam na to nie odpowie. Sprowadzać się to będzie do zrobienia wielkiego halo z niczego. Do serwowania widzom seksu bez seksu i nawet bez chemii między dwojgiem głównych bohaterów. Jamie Dornan ma w tym filmie tyle seksapilu, co kłoda drewna (ot, zwyczajny, dość przystojny w konwencjonalny sposób gość) - miał go więcej, grając seryjnego mordercę w The Fall. Że nie wspomnę o tajemniczości i mroczności. Co ciekawe, w Upadku bohater również wplątuje się w quasi-greyowską relację z zaślepioną nastolatką. Z kolei Dakota Johnson... hmm, wygląda jak zahukana gimnazjalistka, nie mająca zbyt wielkiego rozumku. Szczerze mówiąc, to ten obrazek: infantylności Any, wzbudza we mnie głębokie zażenowanie, a nie upodobania seksualne Greya. Oczywiście, tradycyjnie, nagości męskiej w tym filmie nie zobaczymy, za to jest naga dziewczyna. Co jest o tyle kuriozalne, że film jest kierowany przede wszystkim do kobiet. No, ale taki jest wzorzec w kinie amerykańskim. Nie wiem, czy to tylko głupota, czy też nie pachnie to lekceważeniem płci pięknej i patriarchatem, który nadal ma się dobrze w Hollywood. Kudy Greyowi do skandalizujących obrazów kinematografii europejskiej, a nawet kultowych filmów, takich jak 9 i pół tygodnia, czy Nagi instynkt.
Premierę 50 twarzy Greya zaplanowano w Polsce na Walentynki, a ludzie, jak te owce, tłumnie
zapełnili sale kinowe. Film pobił rekordy otwarcia. Gratulacje dla marketingowców, którzy posłużyli się prostym schematem myślowym, by zachęcić ludzi do pójścia do kina (i wydania 30 złotych). No bo miłość = seks, prawda? Ile osób
zastanowiło się, czy oglądanie filmu quasi-erotycznego o praktykach BDSM, to faktycznie taki dobry sposób na spędzenie Święta Zakochanych? To równie kiczowate, co branie ślubu w Walentynki (sorry, Benedict).
Przyjrzyjmy się przesłaniu, jakie niesie za sobą Grey: jest sobie przystojny i bogaty mężczyzna, ale ewidentnie mający jakieś problemy ze sobą. I jest sobie dziewczyna: szara, zakompleksiona myszka, nie mająca żadnych doświadczeń seksualnych, rumieniąca się na widok każdego przedstawiciela płci przeciwnej. Średniowieczny ideał. Właściwie mógłby ją zafascynować każdy facet, starszy i bardziej doświadczony od niej - o co, jako, że bohaterka w zamierzeniu naiwną dziewuszką - nietrudno. Więc ona zakochuje się w nim, a on wprowadza ją w świat "perwersyjnego" seksu (o tym, czy seks przedstawiony w Greyu można już nazwać perwersyjnym, nie będziemy dyskutować). I wcale by mnie to nie raziło, gdyby nie to, co można z Greya wyczytać, jeślibyśmy chcieli zastanowić się nad czymś więcej, niż nad scenami erotycznymi. Bo pół biedy jeszcze, że Anastasia jest naiwna, gorzej, że idiotka. Gray nie jest bowiem miłym facetem. Jest dominantem, który zmusza swoją partnerkę do różnych rzeczy. Nie tylko w sypialni - on chce kontrolować całe jej życie. Mówić jej gdzie ma pracować, jak się ubierać, z kim się spotykać. A ona się na to godzi, bo jest w nim ślepo (i głupio) zakochana. Jej poczucie wartości (które było żadne, dopóki nie związała się z Grey'em), jest ściśle uzależnione od jego uwagi - gdyby Gray ją rzucił, dziewczyna błyskawicznie spadłaby na samo dno rozpaczy i braku samoakceptacji. Jak dla mnie relacja Anastasii z Grey'em to relacja toksyczna. Przemoc z czułością i miłością nie idą w parze. To kwestia czasu, kiedy gość zacznie ją bić - naprawdę, nie tylko w sypialni. Lub stosować wobec niej inną przemoc: psychiczną, finansową. Czy naprawdę tego pragną współczesne kobiety? Gościa, który skrywa mroczne tajemnice, zaburzające jego osobowość? Czy marzymy o tym, by wiązać się z draniami i psychopatami? Czy kobiety XXI wieku pragną być zahukanymi dziewczynkami, całkowicie uzależnionymi od mężczyzny? Toż to jakiś XIX-wieczny model relacji damsko-męskich, lub kolejna wersja bajki o Kopciuszku. Model stary, jak świat. Tylko, że Greya trudno uznać za księcia z bajki, a Kopciuszek, mimo wszystko miał w sobie sporą dozę sprytu i kobiecej mądrości. Uważam, że tego typu fantazje, jak opisane w Greyu to fantazje raczej nastolatek i bardzo młodych kobiet, a nie osób dojrzałych emocjonalnie. Dlatego literatura lansująca ten skrzywiony i przeterminowany model związku: ona niewinna i nieśmiała - on macho - jest groźna z uwagi na moc oddziaływania i kształtowania psychiki młodych osób. Można bronić się i twierdzić, że to tylko fantazje, a fantazje najczęściej nijak się mają do rzeczywistości. Mimo to, zastanawia mnie, dlaczego Gray tak nas fascynuje, skoro cofa kobiety do czasów głębokiego patriarchatu. Do sprowadzania kobiet do łóżka i omamiania ich wizją "romantycznej miłości", która jest w stanie zmienić największego drania. O święty Barnabo, ile czasu musi jeszcze upłynąć, zanim kobiety (jako zbiorowość) zmądrzeją i przestaną wikłać się w tego typu schematy?
Czy ekranizacja kiepskiej książki może być od niej gorsza? A jak to wszystko pokazać w kinie? To nie lada wyzwanie, bo jak pogodzić dwie rzeczy: famę filmu erotycznego z tym, że ma to być obraz dostępny dla szerokiej widowni, bo przecież ma zarobić jak najwięcej. Hollywood z amerykańską pruderią nam na to nie odpowie. Sprowadzać się to będzie do zrobienia wielkiego halo z niczego. Do serwowania widzom seksu bez seksu i nawet bez chemii między dwojgiem głównych bohaterów. Jamie Dornan ma w tym filmie tyle seksapilu, co kłoda drewna (ot, zwyczajny, dość przystojny w konwencjonalny sposób gość) - miał go więcej, grając seryjnego mordercę w The Fall. Że nie wspomnę o tajemniczości i mroczności. Co ciekawe, w Upadku bohater również wplątuje się w quasi-greyowską relację z zaślepioną nastolatką. Z kolei Dakota Johnson... hmm, wygląda jak zahukana gimnazjalistka, nie mająca zbyt wielkiego rozumku. Szczerze mówiąc, to ten obrazek: infantylności Any, wzbudza we mnie głębokie zażenowanie, a nie upodobania seksualne Greya. Oczywiście, tradycyjnie, nagości męskiej w tym filmie nie zobaczymy, za to jest naga dziewczyna. Co jest o tyle kuriozalne, że film jest kierowany przede wszystkim do kobiet. No, ale taki jest wzorzec w kinie amerykańskim. Nie wiem, czy to tylko głupota, czy też nie pachnie to lekceważeniem płci pięknej i patriarchatem, który nadal ma się dobrze w Hollywood. Kudy Greyowi do skandalizujących obrazów kinematografii europejskiej, a nawet kultowych filmów, takich jak 9 i pół tygodnia, czy Nagi instynkt.
No sorry, ale czy TO jest seksowne?? |
Nie obchodzę Walentynek, ani mnie ziębi, ani mnie grzeje to święto. Do literatury erotycznej trwale zniechęciła mnie pani Michalak i jej "Mistrz". Greya też zresztą próbowałam przeczytać, ale po kilkunastu stronach wymiękłam, irytował mnie infantylizm głównej bohaterki. Film z ciekawości obejrzę, ale raczej w zaciszu własnych czterech ścian. Jestem ciekawa jak poradził sobie Dornan, który w The Fall bardzo mi się podobał.
OdpowiedzUsuńLiteratury erotycznej nie czytam, bo mi szkoda czasu - jest tyle dobrych ksiazek do przeczytania. W pelni sie z Toba zgadzam, ze Gray uraga godnosci kobiet. Jednak mysle, ze jego popularnosc to po prostu marketing. Gdyby tak spytac kobiety, czy im sie ta ksiazka podobala, to mysle (moze naiwnie), ze wiekszosc powiedzialaby, ze nie. A przeczytaly, bo wszyscy dookola czytali. A co do filmu, to ludzie chyba mysleli, ze zobacza porno w zwyklym kinie. I tyle. Chwilowy fad, jak to sie mówi po angielsku. A przy okazji autorka i jej wydawnictwo zarobily miliony.
OdpowiedzUsuńWiele osób twierdzi, że książka jest beznadziejna, ale jest też wiele osób, piejących nad nią z zachwytu. Gray stał się też sztandarowym przykładem, w dyskusjach nad tym, czy w przypadku tych, którzy generalnie nie czytają, trzeba się cieszyć, że przeczytają chociażby to. Moim zdaniem nie - bo nic z tej lektury pożytecznego nie wynika, no chyba, że ćwiczenie składania literek. A teraz już nawet czytać nie trzeba będzie, bo jest film...
UsuńZaskoczyła mnie ta popularność filmu - choć sama zdecydowałam, że go nie obejrzę. po przeczytaniu książki doszłam do wniosku, że ta lektura jest niebezpieczna ze w względu na to, że nijak się ma do rzeczywistości - i nie chodzi mi o baśniowość w stylu harlequina, tylko o względy psychologiczne. A główna bohaterka też mnie mierziła i najbardziej denerwowała, bo właśnie ona jest szara pod każdym względem.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o tych względach psychologicznych piszę
UsuńOdnoszę wrażenie, że mało osób bierze je pod uwagę.
UsuńTak, jak też... Trudno.
UsuńJedna z lepszych recenzji jakie ostatnio czytałam. Zgadzam się z każdym zdaniem, a pierwszy akapit jest mega trafny, faktycznie nie zdziwię się jak niedługo będziemy jeść indyki w imię amerykańskich świąt, wszak po co nam własne tradycje :) Nie rozumiem fenomenu tej książki, chyba każde dziecko napisałoby ją lepszym językiem, a hit filmowy niestety świadczy o upadku społeczeństwa, skoro na ambitne produkcje w kinach nie ma chętnych, a na takie byle co wszystkie bilety natychmiast wyprzedano..
OdpowiedzUsuńOwszem, kiedy chciałam wybrać się na Birdmana, musiałam trochę się nagimnastykować, ale za to Gray grany jest w każdym kinie i o każdej porze
UsuńTo Benedict wziął ślub w walentynki? I oglądał "Greya" z małżonką?
OdpowiedzUsuńA przechodząc do tematu: o tej książce dowiedziałam się z... TVP Kultura. Oczywiście tam się o "Greyu" wypowiadano z ironią, ale istotny jest sam fakt, że tego typu literaturę się "wpuszcza na salony". Bo w ten sposób się ją mimo wszystko dowartościowuje, jako coś, czego nie wypada nie znać.
Nie wiem, czy oglądał Gray'a, ale ślub był w Walentynki ;)
Usuń