Drogie maleństwo
Okładka tej powieści tak idealnie wpisała się w styczniowe okładkowe wyzwanie, że nie mogłam podarować sobie jej przeczytania. Jednak od razu po pierwszych wersach wiedziałam, że to nie do końca jest książka dla mnie. Nie rozumiem obsesyjnej potrzeby posiadania dzieci. Prowadzącej kobiety do wieloletnich wyrzeczeń, kosztownych zabiegów medycznych oraz zrujnowania zdrowia psychicznego - własnego oraz współmałżonka. Oczywiście im bardziej owo dziecko nie chce się pojawić, tym bardziej jest upragnione. I im bardziej się chce, tym bardziej nie wychodzi. Zastanawiam się, na ile w pragnieniu tym jest zwykłego egoizmu: czy przyszli rodzice myślą o tym, że dziecko będzie zupełnie nową, odrębną istotą, a nie ich własnością, istniejącą po to, by zaspokoić ich wyobrażenia i marzenia o idealnym życiu. Nie rozumiem emocji, jakie budzi oczekiwanie na potomka, zwłaszcza w konfrontacji z opowieściami o nieprzespanych nocach, kolkach, biegunkach, wrzaskach owych potomków, kiedy już się narodzą. Nie wiem też, dlaczego tylu ludzi upiera się, by mieć własne dziecko za wszelką cenę, pomimo przeszkód natury medycznej, zamiast skorzystać z adopcji i obdarzyć miłością jakiegoś maluszka, którego ktoś odrzucił. Samolubny gen? A o tym właśnie jest Drogie maleństwo. Tego typu "wyciskacze" łez niezbyt często goszczą na moim blogu. W dodatku fabuła powieści jest grubymi nićmi szyta. Od samego początku wiadomo, że będą z tego kłopoty i to nie tylko te, typowe dla problemów z zastępczymi matkami.
Ben i Claire, małżeństwo na pozór idealne, od kilku lat bezskutecznie starają się o dziecko. Po kolejnej nieudanej próbie Clair chce zrezygnować. Ben nalega. W tym momencie z pomocą przychodzi im przyjaciółka Bena, Romily, proponując, że urodzi im dziecko. Decyzja ta przychodzi jej zaskakująco łatwo, jakby oferowała się pożyczyć przyjaciołom książkę, a nie uczynić z własnego ciała inkubator. Jakby zajście w ciążę i poród, to było takie "nic". Mało tego, Romily jest beznadziejnie zakochana w Benie, co może tłumaczy jej absurdalną propozycję, lecz stawia ten pomysł pod podwójnym znakiem zapytania. Jeszcze dziwniejsze jest to, że Ben i Claire się na to godzą, w ogóle nie zastanawiając się nad emocjonalnymi konsekwencjami, jakie może nieść taki krok dla ich trojga, a właściwie czworga, gdyż Romily ma kilkuletnią córeczkę. Myślą tylko o sobie, a nie o przyjaciółce, którą de facto wykorzystują.
Poza tym jakim samooszukiwaniem jest utrzymywanie, że dziecko będzie
dzieckiem Bena i Claire "pod każdym istotnym względem", tylko nie
genetycznym? To znaczy jakim i czym to się różni od adopcji, skoro
Claire nie może sama urodzić? A co
myśli o tym Claire i czy wreszcie jest szczęśliwa? Ufff. Wszystko to mnie
zirytowało, a to tylko część komplikacji, jakie zgotowała swoim
bohaterom Julie Cohen.
Zdziwiło mnie (i ucieszyło) to, że w miarę rozwoju akcji powieść dokładnie odzwierciedliła to, co chodziło mi po głowie. Egoizm na pozór idealnego Bena (jakim ślepcem musiał być, jeśli nie zauważył, że kobieta jest w nim zakochana) i motywy kryjące się za postępowaniem bohaterów - niekoniecznie te, które oficjalnie deklarują. Każda z bohaterek w tej książce chce tego, co akurat ma inna osoba: Claire dziecka, nie doceniając wygodnego życia i idealnego małżeństwa, Romily z kolei pragnie Bena, nie doceniając tego, że jest matką. Generalnie powieść całkiem dobrze odzwierciedla złożony świat kobiecych uczuć, lęków i frustracji. Chcemy najbardziej tego, czego nie możemy mieć. Porównujemy się z innymi, zazdrościmy im i nie doceniamy siebie. Chcemy zadowalać innych. Zwłaszcza mężczyzn. Postrzegamy się głównie jako żony i matki. Robimy coś nie do końca dla siebie, ale dlatego, że tak trzeba, że wszyscy tak robią. I ciągle czujemy się winne. Claire non stop katuje siebie poczuciem winy, przede wszystkim dlatego, że nie jest zdolna do urodzenia dziecka (miałam wrażenie, że bardziej chodziło jej o bycie w ciąży i pokazanie, że się jest "pełnowartościową" kobietą, niż o samo dziecko), ale także z innych, różnych powodów. Nie potrafi cieszyć się tym, co ma, tu i teraz. Romily też ma swoje problemy, będące niejako odwrotnością problemów Claire. Tylko Ben jest zadowolony. Jak to mężczyzna. Zero wyrzutów sumienia.
Cieszę się, że autorka poprowadziła powieść w trochę innym kierunku, niż się spodziewałam, i że w końcu okazało się, że jednak coś w tej książce odnajduję dla siebie. Nie macierzyństwo, lecz raczej motywy związane z decydowaniem o własnym życiu. Choć w bardziej konwencjonalnym sensie Drogie maleństwo na pewno skłania się do zastanowienia się nad pragnieniem posiadania dziecka za wszelką cenę. Rzecz jasna nie jest to lektura nazbyt skomplikowana, należy raczej do tych, które pochłaniam między jedną, a drugą "poważniejszą" pozycją, dla rozrywki. Jej atutem jest oddanie złożonych i poplątanych ludzkich relacji w prosty - lecz nie nazbyt uproszczony - sposób, choć daleko jej do mistrzyni tego typu tematów - Jodi Picoult. Poza tym w przeciwieństwie do tej ostatniej, Julia Cohen postanowiła swój dramat obyczajowy uczynić bardzo kameralnym, nie wplątując w to prawników i innych postronnych osób - co też mi się podobało. Pisarka pozwoliła bohaterom na samodzielne rozwiązanie swoich problemów, udowadniając, że można zachować się dojrzale i odpowiedzialnie, nawet w tak trudnej sytuacji. Pokazała również inny punkt widzenia, taki, że niekoniecznie posiadanie dziecka jest sposobem na szczęście. I w sumie oceniam Drogie maleństwo znacznie lepiej, niż mi się wydawało, że ją ocenię na początku lektury.
Julie Cohen, Drogie maleństwo, Wyd. Filia, 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (480 str.) oraz Grunt to okładka
Zdziwiło mnie (i ucieszyło) to, że w miarę rozwoju akcji powieść dokładnie odzwierciedliła to, co chodziło mi po głowie. Egoizm na pozór idealnego Bena (jakim ślepcem musiał być, jeśli nie zauważył, że kobieta jest w nim zakochana) i motywy kryjące się za postępowaniem bohaterów - niekoniecznie te, które oficjalnie deklarują. Każda z bohaterek w tej książce chce tego, co akurat ma inna osoba: Claire dziecka, nie doceniając wygodnego życia i idealnego małżeństwa, Romily z kolei pragnie Bena, nie doceniając tego, że jest matką. Generalnie powieść całkiem dobrze odzwierciedla złożony świat kobiecych uczuć, lęków i frustracji. Chcemy najbardziej tego, czego nie możemy mieć. Porównujemy się z innymi, zazdrościmy im i nie doceniamy siebie. Chcemy zadowalać innych. Zwłaszcza mężczyzn. Postrzegamy się głównie jako żony i matki. Robimy coś nie do końca dla siebie, ale dlatego, że tak trzeba, że wszyscy tak robią. I ciągle czujemy się winne. Claire non stop katuje siebie poczuciem winy, przede wszystkim dlatego, że nie jest zdolna do urodzenia dziecka (miałam wrażenie, że bardziej chodziło jej o bycie w ciąży i pokazanie, że się jest "pełnowartościową" kobietą, niż o samo dziecko), ale także z innych, różnych powodów. Nie potrafi cieszyć się tym, co ma, tu i teraz. Romily też ma swoje problemy, będące niejako odwrotnością problemów Claire. Tylko Ben jest zadowolony. Jak to mężczyzna. Zero wyrzutów sumienia.
Cieszę się, że autorka poprowadziła powieść w trochę innym kierunku, niż się spodziewałam, i że w końcu okazało się, że jednak coś w tej książce odnajduję dla siebie. Nie macierzyństwo, lecz raczej motywy związane z decydowaniem o własnym życiu. Choć w bardziej konwencjonalnym sensie Drogie maleństwo na pewno skłania się do zastanowienia się nad pragnieniem posiadania dziecka za wszelką cenę. Rzecz jasna nie jest to lektura nazbyt skomplikowana, należy raczej do tych, które pochłaniam między jedną, a drugą "poważniejszą" pozycją, dla rozrywki. Jej atutem jest oddanie złożonych i poplątanych ludzkich relacji w prosty - lecz nie nazbyt uproszczony - sposób, choć daleko jej do mistrzyni tego typu tematów - Jodi Picoult. Poza tym w przeciwieństwie do tej ostatniej, Julia Cohen postanowiła swój dramat obyczajowy uczynić bardzo kameralnym, nie wplątując w to prawników i innych postronnych osób - co też mi się podobało. Pisarka pozwoliła bohaterom na samodzielne rozwiązanie swoich problemów, udowadniając, że można zachować się dojrzale i odpowiedzialnie, nawet w tak trudnej sytuacji. Pokazała również inny punkt widzenia, taki, że niekoniecznie posiadanie dziecka jest sposobem na szczęście. I w sumie oceniam Drogie maleństwo znacznie lepiej, niż mi się wydawało, że ją ocenię na początku lektury.
Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Claire, Romily, Gatunek: powieść obyczajowa
Miejsce akcji: Wielka Brytania
Czas akcji: współcześnie
Cytat: Miłość nie jest rozwiązaniem, ale problemem
Cytat: Miłość nie jest rozwiązaniem, ale problemem
Moja ocena: 4,5/6
Julie Cohen, Drogie maleństwo, Wyd. Filia, 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (480 str.) oraz Grunt to okładka
Miałam tę książkę w planie na styczeń, bo tak jak wspomniałaś - idealnie wpasowuje się w hasło wyzwaniowe, ale niestety nie udało mi się jej jeszcze przeczytać. Dobrze, że czeka na półce i, prędzej czy później, sięgnę po nią. Tematyka bliska mojemu sercu, dlatego podejrzewam, że całą opisaną historię odbiorę bardzo emocjonalnie.
OdpowiedzUsuń