Czego trzeba, by wejść na najwyższą górę świata? Odwagi, determinacji, wytrzymałości? Dobrej pogody? Puchowej odzieży, primaloftu i goretexu, stuptutów, butów wysokogórskich, gogli, raków, czekanu, szpeju, nylonowej liny, GPSów? Tlenu? Szczęścia? Dziś, przy wszystkich zdobyczach technologicznych wejście na Mount Everest zapewne jest o niebo łatwiejsze, niż było 100 lat temu. Nadal jest wyczynem, dostępnym dla niewielu (także ze względu na koszty wypraw), lecz przestało być czymś wyjątkowym. Wtedy, w latach 20-tych XX wieku, musiały wystarczyć hart ducha i niewiele więcej, niż tweedowe ubrania dzielnych Anglików, którzy szli zdobywać świat w imieniu Imperium Brytyjskiego. Potraficie to sobie wyobrazić? Ja bez puchowej kurtki zamarzam już przy kilku stopniach poniżej zera. 

Wyprawy na Everest, w których uczestniczył George Mallory, nauczyciel z Cambridge, były pierwszymi, podjętymi przez człowieka Zachodu. Mallory przypłacił swoje pragnienie zdobycia szczytu życiem - jak kilka osób przed nim i wielu himalaistów po nim, napędzanych tą samą obsesją. Nie wiadomo, czy wszedł na górę; dziś za pierwszego zdobywcę Everestu uznawany jest Edmund Hillary wraz ze swoim szerpą, Tenzingiem, co nastąpiło dopiero 30 lat po wyprawach Brytyjczyków. Jednak nazwisko George'a Mallory'ego przeszło do historii, a jego postać stała się legendą dlatego, że to on był pierwszym śmiałkiem, który rzucił wyzwanie Górze Gór, a także z powodu nierozwiązanej zagadki dotyczącej tego, czy Anglik zdobył szczyt, czy nie. Jego ciało znaleziono dopiero w 1999 roku, a ciało jego partnera, Irvine'a pozostaje nie odnalezione do dziś. 

Tanis Rideout, zainspirowana tą tragiczną historią napisała książkę, w której punkt widzenia Mallory'ego przeplata się z głosem jego żony, Ruth, czekającej na powrót męża z Himalajów. 100 lat temu te czekanie było utrudnione jeszcze tym, że nie było telefonów i Internetu, ciągłej możliwości kontaktu. Listy docierały po wielu tygodniach, a to, co zostało w nich napisane było dawno zdezaktualizowane w momencie ich odczytywania. (Tu mogłabym znów zadać retoryczne pytanie: potraficie to sobie wyobrazić?) Emocje targające kobietą były jednak te same, których doświadczają partnerki dzisiejszych himalaistów. Nieustający niepokój, tęsknota, nadzieja, a także poczucie rozgoryczenia z powodu bycia mniej ważną, niż jakaś góra, z powodu tego, że męża większość czasu nie ma w domu, że zostawia ją samą, że nie widzi, jak dorastają dzieci. Niesamowite jest również to, jak aktualnie brzmią pytania, stawiane o sens wspinaczki - to ciągle to samo (lub może pisarka posłużyła się współczesnymi debatami): po co tam się wspinać? czy warto dla tego narażać życie? jak wielu dotąd zginęło? Wielu alpinistów do dziś nie potrafi znaleźć na nie bardziej trafnej odpowiedzi, niż słynne "bo istnieje" Mallory'ego. Już wtedy wybuchały awantury i w razie nieszczęścia padały oskarżenia, choć wspinacze wiedzieli, iż Tu jest inny świat (...) Normalne zasady nie działają. Każdy odpowiada na siebie. Nie można liczyć na ratunek. Nie tutaj. Ledwie jesteśmy w stanie przeżyć. Tego na dole prawie nikt nie rozumie.

Autorka trafnie opisała emocje wspinaczy oraz Ruth Mallory, lecz mimo to ta powieść jest nie do końca udana. Zawiedzie się ten, kto liczy na dramatyczne sceny w górach. Spora część książki rozgrywa się w cichym domku w Cambridge, gdzie Ruth wiedzie swoje spokojne, choć naznaczone samotnością i tęsknotą życie. Towarzyszymy jej w codziennych czynnościach, a przede wszystkim w rozmyślaniach o mężu. Książka składa się z licznych retrospekcji i rozważań, którym oddają się zarówno Ruth, jak i - gdzieś tam w Himalajach - jej mąż. Właściwie większość tego, co dzieje się w książce, dzieje się w głowie głównych bohaterów. Nawet kiedy towarzyszymy Mallory'emu na Evereście, mało jest akcji, a dominują sceny z gatunku psychologicznych. Pisarka często odwołuje się do wspomnień Mallory'ego z czasów I wojny światowej i porównuje wspinaczkę do walki na froncie, sugerując nawet, że mogła być ona pewnego rodzaju zadośćuczynieniem dla tamtego pokolenia mężczyzn (czujących się absurdalnie winnymi z tego powodu, że przeżyli wojnę). Można z tego poskładać obraz życia państwa Mallory, ale idzie to opornie, bo wszystko to pływa w jakimś ciężkim sosie. Nie potrafię dokładnie stwierdzić w czym rzecz, ale ta książka mnie męczyła, musiałam czytać każde zdanie po dwa razy, by do mnie dotarła jego treść. Męczył mnie chaos owych retrospekcji, które pojawiały się w tekście ni z tego, ni z owego, jak strumień myśli. Poza tym zbyt wiele tu było pustych słów, nie niosących w sobie żadnej treści. Dotyczyło to zwłaszcza dialogów. Nic nie wnoszące sceny rozcieńczyły cały dramatyzm, który powinien się w tej książce znaleźć. Nudziło mnie użalanie się pani Mallory nad sobą, choć przecież powinnam jej współczuć; Ruth jest zupełnie pozbawiona osobowości. W końcówce książki czułam się jakbym sama wchodziła na Everest: musiałam robić przerwy po kilku zdaniach, tak jak himalaista odpoczywa po kilku krokach w górę. Mogę spokojnie stwierdzić, że każda literatura faktu w tej tematyce, jest o wiele bardziej interesująca, niż fikcja literacka - a przynajmniej ta stworzona przez Tanis Rideout. Dodać trzeba, że pisarka w żaden sposób nie rozstrzyga, ani nawet nie stara się sugerować odpowiedzi na pytanie, czy Mallory Everest zdobył - ta kwestia pozostaje w powieści otwarta, co dla jedynych z pewnością będzie zaletą, ale dla innych jej wadą.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: George Mallory
Miejsce akcji: Wielka Brytania/Himalaje
Czas akcji: lata 20-te XX wieku
Cytat: Tam jest tylko cierpienie (...) to wszystko, czego zaznaje się we wspinaczce. Cierpienie. Trzeba tylko umieć je znosić lepiej, niż inni.
Moja ocena: 3,5/6

Tanis Rideout, Ponad wszystko, Wyd. Bukowy las, 2013

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (400 str.)

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później