Afrykańska love story
Pamiętacie
Kupiliśmy zoo? Jakiś czas temu udało mi się obejrzeć film, inspirowany
tą książką i okazało się, że również film mnie nie
zachwycił. Zamiast oryginalnej opowieści o uratowanym zoo, zrobiono
z niego kolejną melodramatyczną opowiastkę o miłości, jakich
wiele. A zwierzęta są tylko tłem. Zbulwersowało mnie zdanie,
które w pewnym momencie wypowiada jedna z bohaterek – porażająca
swoją naiwnością nastolatka – co wolisz: ludzi czy zwierzęta
– ludzi – ja też. Ok, duma z przynależności do własnego
gatunku jest czymś normalnym, ale wypowiadanie takiego poglądu w
filmie, który przecież miał opowiadać o miłości do zwierząt –
wydało mi się mocno nie na miejscu. Ja osobiście wielokrotnie
doświadczam w życiu uczucia, że jednak wolę zwierzęta od ludzi.
Tym przydługim
wstępem chciałam powiedzieć, że Daphne Sheldrick, której
Afrykańska historia miłosna została wydana w tej samej serii
wydawniczej, co Kupiliśmy zoo, bynajmniej nie ma problemów z
okazaniem, że przyrodę kocha równie mocno, co człowieka. Autorka uważa –
podobnie jak uważał jej mąż – że zwierzęta mają podobnie jak
ludzie uczucia, tworzą więzy rodzinne, a ich życie zasługuje na
taki sam szacunek, jak życie ludzi:
Dawid otwarcie pogardzał ludźmi, którzy utrzymywali, że jedynym celem istnienia zwierząt jest służenie człowiekowi. Nie cenił też wyznawców zasady antropomorficznej, którzy nie przyjmowali do wiadomości, że zwierzęta mają takie same emocje, jak ludzie. Przecież z punktu widzenia natury człowiek jest też zwierzęciem.
Daphne,
choć ma korzenie brytyjskie, wychowała się w Afryce. Wyrosła na
kenijskiej farmie, a następnie prowadziła wraz ze swoim mężem
kenijski park narodowy Tsavo. Afrykańska historia miłosna to
bardziej autobiografia Sheldrick, niż opowieść o pracy w parku –
autorka opowiada w niej m.in. o swoim dzieciństwie, dużej rodzinie,
o tym, jak zakochała się w Davidzie Sheldricku, strażniku i
pierwszym dyrektorze parku. Po śmierci męża postanowiła
kontynuować jego pracę i stworzyła fundację jego imienia, która
dziś jest znana na całym świecie, głównie z pomocy dla
osieroconych słoniątek. Całe życie Sheldrick jest ściśle
związane z Afryką i z afrykańską przyrodą.
Kto lubi oglądać
Animal Planet, z pewnością stwierdzi, że to książka w sam raz
dla niego. Opowieści o zwierzętach, przede wszystkim tych, którymi
Daphne się opiekowała, stanowią bardzo istotną część
Afrykańskiej love story. Są to przede wszystkim słonie – o
których zwyczajach możemy się z tej książki bardzo dużo
dowiedzieć – ale także nosorożce, bawoły, antylopy, mangusty i
wiele, wiele innych, nawet ptaki. Autorka potrafi naprawdę pięknie
pisać, jej wspomnienia mają w sobie coś z klimatu Pożegnania z
Afryką, niejednokrotnie ma się wrażenie, że Sheldrick opisuje
wręcz raj na ziemi. A potem przychodzi smutna refleksja, że ten raj
już nie istnieje, zniszczony przez człowieka...
Afryka była
zagadką dla pierwszych osadników
Źródło |
W tego typu
książkach zawsze najtrudniej jest mi czytać o tym, jak przyroda
umiera, bezlitośnie i bezrefleksyjnie eksploatowana przez ludzi. W
początkach XX wieku, kiedy na mapie Afryki nadal było wiele białych
plam, wydawało się, że zasoby dzikiej zwierzyny są
nieograniczone. To dlatego polowania tak się rozpowszechniły, że
dziś taka ich skala jest nie do uwierzenia:
Jakże beztrosko moi przodkowie strzelali do zwierząt! Dla nas, żyjących w innej epoce, świadomych hekatomby dzikiej przyrody, szczęśliwych, jeśli uda nam się zaobserwować któreś z tych wspaniałych stworzeń na wolności, zachowania moich protoplastów są szokujące i niezrozumiałe.
Sheldrick co prawda
koncentruje się na osobistych doświadczeniach ze zwierzętami, ale
i w Afrykańskiej love story nie zabrakło gorzkich obserwacji,
dotyczących eksterminacji (bo tak to należy nazwać) afrykańskiej
fauny. Autorka pisze nie tylko o kłusownikach, ale i o tzw.
naukowcach, z którymi Daphne i David musieli walczyć, by ograniczyć
„kontrolny” odstrzał słoni. Ludzie doszli do wniosku, że
populacja słoni nadmiernie się rozrosła i trzeba ją sztucznie
ograniczyć, bo słonie powodują szkody w środowisku naturalnym.
Jakoś nie przyszło im jednak do głowy, że jest to naturalny cykl,
a słonie egzystowały w tym środowisku wiele tysięcy lat i
przetrwały. Dlaczego człowiek zawsze chce być mądrzejszy od
natury, a potem okazuje się, że to właśnie jego ingerencja ma dla
środowiska opłakane skutki?
Dziś trudno
zrozumieć, jak można w bestialski sposób zabijać zwierzęta, w
celach komercyjnych, a nawet tylko dla przyjemności: Mordowanie
tak inteligentnych zwierząt (…) wyłącznie po to, by zrobić z
ich ciosów jakieś bibeloty, wydawało mi się czystym szaleństwem.
Niestety wielu ludzi nie ma z tym problemów, a zasada
antropomorficzna dalej ma się dobrze, nawet wśród tych, którzy
zajmują się zwierzętami. Pozwolę sobie i ja zacytować słowa
Henry'ego Bestona, przywoływane przez Sheldrick:
Potrzeba nam mądrzejszego i być może bardziej mistycznego podejścia do zwierząt, które poruszają się w świecie starszym i pełniejszym od naszego – skończone i kompletne, obdarzone zmysłami, które utraciliśmy, bądź nigdy ich nie mieliśmy, wsłuchane w głosy, których żadne z nas nie usłyszy. To nie są nasi bracia młodsi, to są inne narody, które wpadły razem z nami w sieć życia i czasu. Wszyscy jesteśmy współwięźniami znoju i przepychu tej ziemi.
Odwróć kartę i
zacznij od nowa
Nie mogłam się
oprzeć wrażeniu, że Daphne Sheldrick albo doświadczyła wyjątkowo
wiele szczęścia w życiu – w tym wielkiej miłości i życia z
ukochanym mężczyzną – albo jest wyjątkowo pozytywną osobą.
Musiała przecież przeżyć także ciężkie momenty, np. utraty
swoich podopiecznych, czy patrzeć za zagładę populacji słoni
wskutek kwitnącego kłusownictwa, ale mimo to nie traci pogody
ducha: Z biegiem lat doświadczyliśmy tylu emocji i stresów, że
zdarzało mi się żałować wybranego sposobu na życie. Zwierzęta
tak łatwo trafiają do naszych serc, że po ich śmierci rozpaczamy,
jak po stracie najbliższej osoby. Ilekroć jednak przechodzę
podobny kryzys emocjonalny, staram się brać przykład z dzikich
słonic, ze stoickim spokojem stawiającym czoło przeciwnościom,
jakie towarzyszą im na każdym etapie ich długiej i trudnej drogi
przez świat. W jej wspomnieniach dominuje radość życia,
ciepło i miłość do wszystkiego, co ją otacza. Jest dumna z tego,
czego udało jej się dokonać, m.in. z prac fundacji, a dzięki
temu, że na świecie rośnie jednak świadomość ekologiczna, można
mieć nadzieję, że tego typu działania nie trafiają jednak w
próżnię. Afrykańska historia miłosna jest mimo wszystko optymistycznym
akcentem wśród wielu informacji na temat tego, jak przyroda ginie.
O Daphne i jej
sierocińcu dla słoni pisała też Martyna Wojciechowska w pierwszej
książce z cyklu Kobieta na krańcu świata. Sheldrick
przyznała, że teraz – pod koniec swojego życia – ma już tylko
jedno marzenie: aby na świecie zabroniono handlu kością słoniową.
Na zawsze. Inne książki o podobnej tematyce: Tańczący z lwami, Dziki kwiat oraz (częściowo) Gorączka Tomka Michniewicza
Metryczka:
Gatunek: biografia
Główny bohater: Daphne SheldrickGatunek: biografia
Miejsce akcji: Afryka
Czas akcji: XX wiek
Cytat: -
Moja ocena: 5/6Daphne Sheldrick, Afrykańska love story, Wyd. W.A.B., 2013
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (456 str.)
Miłość zwierząt jest bezinteresowna...
OdpowiedzUsuńKsiążka warta przeczytania.. na pewno pojawi się w mojej biblioteczce. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń