Rodzinne hist(e)rie
Rodzinne historie to chyba nie jest moja ulubiona bajka, jeśli chodzi o filmy. Tak stwierdziłam po obejrzeniu w ostatnim czasie dwóch produkcji. Pierwszą z nich jest zachwalany Sierpień w hrabstwie Osage. Powiedziałam sobie, że nikt nie zmusi mnie do pójścia do kina na ten film, bym musiała oglądać, jak starzeją się ikony hollywoodzkiego kina. I w zasadzie powód, dla którego obejrzałam ten film był tylko jeden. No, może były dwa - jak stwierdziłam już po seansie...
Głęboka prowincja Stanów Zjednoczonych, niemiłosierny upał, taki, że padają nawet tropikalne papużki. Z powodu zaginięcia ojca, do klaustrofobicznego, zatęchłego domu zjeżdża się rodzina rozrzucona po różnych częściach kraju. Jak to zazwyczaj bywa, takie spotkanie jest okazją do rodzinnych porachunków, prania brudów, wykrzyczenia wyrządzonych krzywd, odkrycia zakurzonych rodzinnych tajemnic. Bryluje w tym matka - złośliwa, do bólu szczera, nieco szalona, lekomanka i chora na raka, a więc myśląca, że wszystko jej wolno. W tej roli okropnie zeszpecona Meryl Streep; niestety jej gra jest - jak na mój gust przesadzona, zbyt teatralna. Dzielnie partneruje jej w tym rodzinnym piekiełku Julia Roberts - bez makijażu, z odrostami, w jakichś paskudnych ciuchach - pokazała "prawdziwe oblicze" hollywoodzkiej gwiazdy. Poza tym cała plejada aktorskich znakomitości: Juliette Lewis, Ewan McGregor (!), Dermont Mulroney oraz Benedict Cumberbatch (w roli ofiary losu). Aktorzy gwarantujący poziom, nawet gdyby scenariusz był do niczego. Mimo tego, Sierpień zrobił na mnie wrażenie przegadanego, a końcówka wyglądała jak z brazylijskiej telenoweli. Poza tym, kto do licha zaklasyfikował ten film do komedii?? Przecież to w najlepszym razie tragikomedia, a tak w zasadzie to dramat. Co śmiesznego jest w chorowaniu na raka, starzeniu się, utracie urody i kobiecości, kryzysie wieku średniego i samotności? Zwłaszcza, że niestety do rodzinnego pojednania i katharsis nie dochodzi. Sierpień w hrabstwie Osage nie wywołał we mnie żadnych głębokich refleksji, poza zmęczeniem i niesmakiem. Raczej nie polecam.
Drugim filmem, wpisującym się w kategorię rodzinnych histerii jest Przed północą. To kontynuacja cudownych i romantycznych filmów, z Julie Delphy i Ethanem Hawk'iem w rolach głównych: Przed wschodem słońca oraz Przed zachodem słońca (obydwa bardzo mi się podobały). Zamysł jest taki, że kolejne produkcje kręcone są co 10 lat i ukazują problemy bohaterów na kolejnych etapach ich związku. Wiedeń: gdy mieli po 20 lat, spotkali się, zakochali się w sobie, ale rozjechali w dwie strony świata. Paryż: po 10 latach przypadkowo spotykają się znowu i znowu między nimi iskrzy. Teraz już nie są piękni i młodzi, dobijają 40-tki i są małżeństwem, z dwójką dzieci. On zrobił kokosy, opisując ich historię w dwóch książkach. Akcja Przed północą toczy się w Grecji, dokąd cała rodzina jedzie na wakacje, do znajomego pisarza, z którym bohater może przedyskutować swoje kolejne literackie pomysły. Cały film zasadza się na dialogach - podobnie jak poprzednie dwa - z tym, że o ile tamte były romantyczne, w tym jest tylko proza życia. Tak wygląda życie czterdziestolatków: praca, kredyty, użeranie się z dziećmi, wygasająca namiętność. W miarę oglądania byłam coraz bardziej znudzona, a dobiła mnie kulminacyjna scena - kłótni dwójki bohaterów - do której dochodzi w hotelu, gdzie mieli spędzić romantyczną noc. Rozumiem, że ludzie się kłócą, rozumiem, że można to pokazać, ale żeby trwało to w filmie godzinę, to przesada. Fakt, że czułam się, jakbym podglądała czyjeś życie intymne. Ona rozhisteryzowana, z pretensjami, robiąca z igły widły, odwracająca kota ogonem, a on - starający się być rozsądny, mówiący jej, że ją kocha i akceptuje, ale sprawiający wrażenie, jakby nie do końca kontaktował i rozumiał jej punkt widzenia. Smutne. Ci, którzy mają staż małżeński pewnie się mogą identyfikować z tą parą i zastanawiać, ile razy sami urządzali takie sceny... No i nie da się ukryć, że Ethan Hawk i Julie Delphy wyglądają na swoje lata - co z pewnością też było celowym zabiegiem. Przy czym Celine wygląda dużo gorzej (co nawiązuje do obrazków z Sierpnia): o ile on jest po prostu rozmemłany i zaniedbany, o tyle ona wygląda po prostu staro. Znów: zupełnie saute, wory pod oczami, zaniedbane włosy, roztyta i źle ubrana - typowa podstarzała mamuśka.
Przed Północą znudził mnie długaśnymi konwersacjami, ale utkwił mi głowie. Co tu dużo mówić, niestety wiele w nim prawdy i typowych obrazków z życia typowego człowieka w średnim wieku: takiego szarpania się, zmęczenia, rozczarowania. To w zasadzie wiek pewnej cezury: albo człowiek dojrzeje i pogodzi się z nieuchronnym, albo rozwali swoje życie, małżeństwo, by móc zacząć wszystko od nowa. Ciekawe co będzie z Jessie i Celine za kolejnych 10 lat.
Nadawanie gatunków też nieraz mnie denerwuje. Dotyczy to szczególnie produkcji amerykańskich.
OdpowiedzUsuń'Przed wschodem słońca', 'Przed zachodem słońca' i opisana przez Ciebie część trzecia bardzo mnie interesują, to jeden z moich najbliższych planów filmowych. Szkoda, że nie zdobył Twojego uznania. 'Pocieszam' się trochę tym, że mnie akurat 'Sierpień' spodobał się bardzo, co oznacza, że może po prostu mamy odmienne gusta i akurat mnie 'Przed północą' przekona. Ale jak będzie - zobaczymy.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, z tym doszukiwaniem się komedii tam, gdzie jej nie ma, rzeczywiście coś jest na rzeczy. Szczególnie raziło mnie to we 'Wszystkich odlotach Cheyenne'a' dość niefortunnie reklamowanych jako 'najzabawniejszy film Seana Penna'. Ktoś tam odpowiedzialny za takie sprawy chyba ma naprawdę głupawe poczucie humoru, skoro właśnie w takich produkcjach doszukuje się humoru ['Sierpnia' również się to tyczy, zgadzam się z Tobą].
Nie wiem co musiałoby się stać, żebym z chęcią sięgnęła po coś typu Sierpień w hrabstwie Osage, za to ubóstwiam całą serię Before... Ostatnia część nieco odstaje od dwóch poprzednich (które oglądałam po kilka razy). Tę obejrzałam raz. Wystarczy. Mocna, dobra, udana, ale już jakoś tak mniej klimatyczna. Już nieco przekombinowali. Choć poziom dialogów coraz większy.
OdpowiedzUsuń