GOPR. Na każde wezwanie

Podczas lektury książki Dajcie im popływać, o firmie outdorowej Patagonia, natknęłam się na stwierdzenie, że w Stanach Zjednoczonych, w latach 70-tych, nie było “jeszcze” w górach służb ratowniczych. No patrzcie, a w Polsce takowe działały od początku XX wieku, kiedy to powstał TOPR, przekształcony później w GOPR. To samo zresztą w innych krajach alpejskich. Nie zawsze więc ta Hameryka jest lepsza od Polski i Europy. Nota bene w kraju, gdzie liczy się przede wszystkim zysk, gdzie do dziś nie ma powszechnej, darmowej służby zdrowia, trudno byłoby się spodziewać organizacji działającej tak pro bono, jak polskie ratownictwo górskie. Która to kwestia jest przedmiotem ciągłych sporów i zawsze wypływa w medialnej dyskusji, ilekroć ratownicy przeprowadzają kolejną akcję ratowania turysty, który znalazł się w opałach przez własną głupotę lub wezwał pomoc w nieuzasadnionym przypadku. Stosunkowo niskie polskie góry, te poza Tatrami, często są zresztą postrzegane jako niegroźne, niewymagające jakiegoś przygotowania, w tym odzieży, czy sprzętu, albo wiedzy. Po co GOPR w takich górach - można się zastanawiać - i na to pytanie odpowiada ta książka.  

Czytałam już rewelacyjny reportaż Beaty Sabały - Zielińskiej o TOPR i czytałam którąś z książek o tematyce górskiej Wojciecha Fuska, dlatego też obawiałam się, że książka o GOPR mnie zanudzi (również czytając niektóre recenzje…), acz dla mnie jej lektura to był w zasadzie obowiązek. Jednak przyjemnie się rozczarowałam, gdyż fakty z historii podane są tu w rozsądnej dawce. Autorzy omawiają z grubsza jak wygląda organizacja i jej działania, jaka jest ścieżka wstąpienia w szeregi GOPR i jakie zmiany zachodziły w przeciągu lat. Każda z grup dostaje swój odrębny rozdział, bo też każde polskie góry mają troszeczkę inną specyfikę. Swój kawałek tekstu dostają też ratownicze psy i to, co wzbudza chyba najwięcej emocji - wykorzystanie śmigłowca (GOPR nie ma własnego “śmigła”, współpracuje tu z LPR, TOPR, policją i innymi służbami). Jest to chyba pierwsze kompleksowe opracowanie o GOPR, skierowane do masowego czytelnika i za bardzo nie wiem o czym by tu jeszcze można było napisać, by nie powielać informacji zawartych już też ww. reportażach o TOPR - sama specyfika pracy ratowników i wymogi co do nich, jest podobna, bo są to bratnie organizacje. Więc siłą rzeczy trzeba by się było skupić na różnicach, czyli właśnie na historii i ludziach reprezentujących GOPR. Oraz na akcjach, acz nie jest to tego typu książka. Nie znajdziecie tu sensacji, “opowieści mrożących krew w żyłach”, jak zapowiada opis (może poza katastrofą lotniczą na stokach Babiej Góry), jakiejś litanii kolejnych akcji ratowniczych, choć oczywiście całkiem sporo z nich się tu znalazło. 

Reportaż jest dość stonowany, podobało mi się, że napisany jest bez zbędnego koloryzowania, egzaltacji i bałwochwalstwa w stosunku do ratowników. Ratownicy są przedstawieni jako zwykli ludzie, a nie bohaterowie, których chce widzieć w nich opinia publiczna. (Gdyby ludzie chętniej się edukowali, tych bohaterów trzeba by znacznie mniej). Dziś też życie ceni się wyżej, niż dawniej (chyba dawniej ludzie byli bardziej “obyci” ze śmiercią i z tym, że “nie znasz dnia, ani godziny”), więc raczej unika się już takich akcji “mimo wszystko”, niepotrzebnego - dla zasady albo chwały - narażania życia ratowników. Jeszcze do niedawna najbardziej pracowity dla goprowców zawsze był sezon zimowy, z uwagi na narciarzy, toteż umiejętność jazdy na nartach jest podstawowa w tym “fachu”. Dziś jednak, w związku ze zmianami klimatycznymi, to podejście powinno się zmienić moim zdaniem - śniegu coraz mniej, nawet w górach, obawiam się, że narciarstwo odchodzi w przeszłość niestety. Za to coraz więcej jest rowerzystów, biegaczy, ludzi chcących uprawiać jakieś wyczynowe sporty w górach (poza samą wspinaczką). 

Ciekawe jest to, na co zwracają uwagę autorzy, że zamiłowanie do gór, mimo że stanowią one tak małą część Polski, przejawia tak duża liczba Polaków i że te góry stanowią tak istotną część naszej kultury. I ta liczba turystów w polskich górach ciągle rośnie. Szkoda tylko, że cały czas spora część tych osób wychodzących w góry lekce je sobie waży, choć działania edukacyjne prowadzone są przez GOPR i TOPR cały czas. Trochę tu jednak działa ten efekt, że wiedząc, że w razie czego zawsze można wezwać darmową pomoc, ludzie nie przykładają należytej wagi do własnego bezpieczeństwa. Choć autorzy tego reportażu starają się nie iść w tym klasycznym kierunku potępiania lekkomyślnych górołazów, to przyznaję, że podniósł mi ciśnienie ten rozdział, gdzie mowa jest o najnowszej rzeczywistości, tych suchych morsach, czy ultramaratończykach, traktujących góry jak “pochyłe boisko”. Także o rozjeżdżaniu gór, lasów, innych terenów przez quady i skutery (o czym też piszą przyrodnicy). Wszystko bez szacunku dla gór, dla przyrody, dla innych ludzi, którzy szukają odpoczynku, nie wspominając już o słuchaniu przestróg mądrzejszych od siebie. Taka polska ułańska fantazja, my zawsze jesteśmy najmądrzejsi i odporni na wiedzę, bo się okazuje, że na polskich, bezmyślnych turystów skarżą się też za granicą…  

Dlatego nie przemawiają do mnie argumenty ratowników PRZECIWKO wprowadzeniu obowiązkowych ubezpieczeń: “Jeśli ludzi nie przeraża ryzyko śmierci, to czemu miałby ich odstraszać brak obowiązkowego ubezpieczenia”. Co to w ogóle za argument? Jasne, jeśli ktoś świadomie lekceważy swoje życie, to faktycznie ma gdzieś ubezpieczenie, ale przecież ci lekkomyślni turyści, przysparzający pracy ratownikom, nie zachowują się tak celowo, tylko po prostu z niewiedzy i bezmyślności. A ubezpieczenie nie ma na celu odstraszania, tylko po prostu sfinansowanie działań. Gdybyśmy szli tym tokiem myślenia, to można w ogóle zakwestionować wszystkie ubezpieczenia - a czemu wymagamy ich od wszystkich kierowców (też, jak ktoś jest piratem drogowym to będzie jeździć nawet bez prawa jazdy, i bez OC) lub czemu ludzie się ubezpieczają na różne inne okoliczności? I tak, pewnie faktycznie wiązałoby się to z dodatkową papierologią, ale to wszystko nie są przeszkody nie do pokonania, a te podane w książce argumenty wydały mi się raczej takim szukaniem problemów na siłę i takim klasycznym polskim niedasizmem. Też jest to takie protekcjonalne traktowanie turystów -  przecież każdy idzie w góry z własnej woli i na własną odpowiedzialność, a takie podejście zdejmuje z ludzi tę odpowiedzialność. Wydaje mi się, że pies pogrzebany jest głównie w chęci zachowania takiego wizerunku ratownika, jako nadczłowieka, bohatera, który ratuje dla idei (bo ochotniczo i jeszcze za darmo). A jakby trzeba było za to płacić, no to już nie byłoby to samo, prawda? Już wtedy ratownictwo górskie można by przyrównać do innych usług, za które w kapitalizmie trzeba płacić (i można wymagać). 

Jeśli czegoś brakuje w tym reportażu, to więcej “osobowości” i może ciekawszego i bardziej dynamicznego stylu. Dodałabym jeszcze mapki pokazujące obszar działania poszczególnych grup. Innymi słowy - GOPR. Na każde wezwanie to taki “pakiet startowy” dla osób zainteresowanych działalnością GOPR, ale faktami, a nie szukających mocnych wrażeń w postaci czytania o czyimś nieszczęściu (albo bohaterstwie). Poza tym dobrze było “spotkać się” na kartach tej książki ze starymi znajomymi.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny temat: GOPR
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: XX - do nadal 
Ilość stron: 424
Moja ocena: 4,5/6
 
Wojciech Fusek, Jerzy Porębski, GOPR. Na każde wezwanie, Wydawnictwo Agora, 2022


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później