Jak przetrwać bez czytania
Lamenty dotyczące tego, że ludzie nie czytają książek ciągle
się w „środowisku” pojawiają. Co chwilę publikowane są nowe, „alarmujące
statystyki”, wskazujące na spadek czytelnictwa w Polsce. Szczerze – nie mam
zamiaru się zastanawiać nad tego przyczyną i szczerze, to nie obchodzi mnie też
to, czy anonimowy Polak czyta książki, jakie i ile. To znaczy obchodzi, bo
fajnie byłoby żyć w społeczeństwie mądrzejszym, wrażliwszym i bardziej
odpowiedzialnym. Ale przecież nie można nikogo zmusić do czytania, jeśli
telewizja, internet, gry, seks, imprezy i multum innych aktywności jest dla
niego atrakcyjniejsze. Niech nie czyta książek, co mi do tego. Tylko, że tu nie chodzi jedynie
o książki. W życiu jednak trzeba od czasu do czasu coś przeczytać, nawet jak
się tego bardzo nie lubi… Ludzie tymczasem po pierwsze NIE CZYTAJĄ NICZEGO, a
po drugie, jeśli już coś przeczytają, to nie potrafią czytać ze zrozumieniem. I
to nawet ludzie z wyższym wykształceniem.
Przykład pierwszy:
Jest sobie formularz zgłoszeniowy do projektu. Pomimo tego,
że sposób, w jaki należy wypełnić formularz jest dokładnie opisany (instrukcje, regulamin projektu) – i tak połowa osób robi błędy.
Albo:
Jest sobie ogłoszenie o rekrutacji do projektu "powieszone" na
stronie. Ogłoszenie to skrót skrótów, niezbędne minimum, które trzeba wiedzieć,
żeby zgłosić się do projektu: kto się w ogóle może zgłosić, jakie dokumenty
wysłać, do kiedy, gdzie. Kilka zdań. I co? Notorycznie odbieram telefony z
pytaniami dotyczącymi tego, co stoi czarno na białym w ogłoszeniu + i tak
okazuje się, że połowa zgłoszeń jest niezgodna z tym, co pisze w ogłoszeniu.
Przykład drugi:
W formularzu zgłoszeniowym jest oświadczenie, pod którym
należy się podpisać, że „zapoznałem się z regulaminem projektu i akceptuję jego
treść”. Oczywiście w trakcie składania formularzy i po, odbieram mnóstwo
telefonów z pytaniami: jak długo będzie trwać rozpatrywanie zgłoszeń, kiedy
będą wyniki, ile będą trwały szkolenia i generalnie o co w tym wszystkim
chodzi. Zdarzyło mi się nawet, że ktoś nie miał pojęcia,
że rekrutacja jest przeprowadzana w II etapach i że zapraszamy na rozmowy
kwalifikacyjne. Wszystko to napisane jest w regulaminie, który teoretycznie
dana osoba przeczytała i „zaakceptowała”.
Przykład trzeci:
W formularzu zgłoszeniowym do projektu jest napisane jak byk
(oświadczenie, które się podpisuje), że zgłoszenie się do projektu nie jest
równoznaczne z przyjęciem do projektu. A żeby móc przystąpić do projektu, trzeba spełniać pewne wymogi formalne, np. nie
można mieć zarejestrowanej działalności gospodarczej. Na rozmowę kwalifikacyjną
(!) przychodzi osoba (inteligentna, po studiach) i oświadcza, że ona właśnie
zarejestrowała firmę. Bo przecież wysłała formularz, a przed jego wysłaniem nie
miała zarejestrowanej firmy.
Przykład czwarty:
W regulaminie projektu i dokumentach zgłoszeniowych jest
napisane (kilkakrotnie, w różnych miejscach), że aby dostać pożyczkę, należy
złożyć odrębny wniosek – przyjęcie do projektu nie jest równoznaczne z
udzieleniem pożyczki. No i zaraz po przyjęciu uczestniczki do projektu,
otrzymuję od niej pytanie: kiedy będzie podpisywana umowa pożyczki? Czy będzie
to na szkoleniu (a szkoleniem w ogóle rozpoczyna się udział w projekcie)?
Mogłabym tak wymieniać długo. To, co powyżej, to nie są
przypadki odosobnione, a nagminne. Jest rzeczą oczywistą, że ludzie nie czytają
takich dokumentów jak regulaminy, instrukcje, umowy, czy inne, w
których znajdują się istotne informacje na temat danej usługi. To przecież jest
kilka, a nawet kilkanaście stron (często drobnym maczkiem) – komu by się
chciało. Czasami jest to nawet zrozumiałe, zwłaszcza kiedy coś takiego podtykają
nam pod nos i każą podpisać, a my wiemy, że i tak nie mamy specjalnie wyboru. Ale
wydawałoby się, że jednak jak się człowiek czegoś podejmuje, to wypadałoby
wiedzieć podstawowe rzeczy odnośnie tego, na czym w ogóle to polega i czego ode
mnie wymagają. Szczególnie jeśli wszystkie dokumenty są ogólnie dostępne i jest
mnóstwo czasu, żeby się z nimi zaznajomić. Czyż muszę wspominać, że opracowanie takiego szczegółowego regulaminu, którego potem i tak nie czyta, wymaga mnóstwa pracy? Zamieszczanie FAQ, a nawet
jakiegokolwiek dłuższego tekstu z wyjaśnieniami, też nie pomaga, bo to przecież
też trzeba przeczytać… Wpadłam nawet na pomysł, żeby regulamin zrobić
w formie obrazkowej, filmu, bo ja wiem… wszystko, byłe by nie trzeba było
czytać. Ale też nie ma gwarancji, że to by coś pomogło. Po przerobieniu X
takich samych przypadków i ciągle tych samych pytań, człowiekowi chce się walić
głową w ścianę i wyjechać na Alaskę. Niesamowicie mnie to frustruje. Ma się w takiej sytuacji wrażenie, że wymaganie przeczytania czegoś jest
równie wygórowane, jakbym chciała, by przeciętny Kowalski wykazywał się
wirtuozerską grą na pianinie. Pół biedy jak pytania dotyczące rzeczy fundamentalnych padają „przed”, gorzej jak „po”
fakcie… Za każdym razem, kiedy osoba, która zgłosiła się do projektu zadaje
pytanie: a jak mam potwierdzić kserokopie za
zgodność z oryginałem (lub jeszcze lepiej a co to znaczy) ciśnie mi się na usta złośliwa odpowiedź: zostało to opisane w Regulaminie, a Pan/i
przecież oświadczył/a że się z Regulaminem zapoznał/a.
A wiecie, że ludzie nie wiedzą już nawet, jak się adresuje
listy? Dlatego zamieszczamy „wzór zaadresowania koperty”, ale połowa ludzi i
tak z tego nie korzysta, adresując jak popadnie. Mało tego, są też osoby, które
nie wiedzą nawet do jakiej instytucji dzwonią/składają wniosek.
A teraz rachunek sumienia: czy ja sama czytam regulaminy,
umowy, pisma, które dostaję? Często przelatuję tylko wzrokiem, a czasem mam
wrażenie, że to, co tam jest napisane w ogóle do mnie nie dociera. Najgorzej
jest z tekstami publikowanymi w internecie – nie potrafię się skupić na
dłuższym tekście, bo męczy mnie czytanie z ekranu komputera. Co ciekawe nie
odnosi się to do moich własnych wypocin ;) Ale było by mi po prostu wstyd
zgłaszać się gdzieś z własnej i nie przymuszonej woli, podpisując się pod oświadczeniem,
że zapoznałam się z zasadami, a potem zadawać pytania z gatunku podstawowych,
ewidentnie przyznając się do tego, że owych zasad nie czytałam (czyli że
skłamałam – a za składanie fałszywych oświadczeń przecież też ponosi się
odpowiedzialność). I pół biedy jak chodzi np. o udział w szkoleniu, ale co innego kiedy
podpisujemy np. zobowiązania finansowe! Nie wspomnę już o tym, że ludzie
oczekują, że dostaną od kogoś pieniądze na zasadzie podania imienia i nazwiska.
Biznesplan? Prognozy finansowe? A po co… Po otrzymaniu cytowanego zapytania
odnośnie podpisywania umowy o pożyczkę, kokardy mi opadły… Tak, bardzo bym chciała
jednak, by ludzie więcej czytali, a przede wszystkim, by włączyli funkcję
"myślenie".
Dla pocieszenia powiem tylko, ze tak jest wszedzie, nie tylko w Polsce.
OdpowiedzUsuńYup, to musi być jakiś niemalże wrodzony element ludzkiej natury :]
UsuńNie wiem czy to mnie pociesza, czy frustruje jeszcze bardziej
UsuńTak tylko a propos wstępu - czytanie ze zrozumieniem nijak nie wynika z zamiłowania do czytania.
OdpowiedzUsuńNagminne są przypadki, gdy osoby rozmiłowane w czytaniu kompletnie nie potrafią czytać ze zrozumieniem. I potem człowiek się zastanawia - niby pochłaniają te książki, niby o nich piszą, a jak przychodzi co do czego, to wyłazi, że nie potrafią kilku zdań przeczytać ze zrozumieniem. To jak to jest możliwe? :>
Tak na marginesie ;)
Pewnie masz rację, ale to już inna para kaloszy...
UsuńJak czytam różne umowy, odnoszę wrażenie, że one nie są pisane po polsku. Niekiedy nic z nich nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńTeż tak czasem mam, ale takie rzeczy trzeba czytać. No i nie wszystko przecież jest prawniczym bełkotem
UsuńU mnie w pracy podobnie jest z formularzami - ludzie nie czytają, co mają skreślić, co podkreślić, gdzie wypełnić, a później się wściekają, że ich wzywam do uzupełnienia.
OdpowiedzUsuń