Zamek z piasku, który runął
Z bohaterami Zmierzchu
spędziłam ponad tydzień i musiałam „odpocząć”: żadnych wampirów,
naiwnych powieści o miłości, czy ciągnących się w nieskończoność sag (a
tych mi się trochę nazbierało w kolejce do czytania). Miałam ochotę na
coś „pełnokrwistego” (nomen omen), więc zdecydowałam się na ostatnią
część Millenium. Jest ona zarazem lekturą w ramach wyzwania Z półki.
Całą serię kupiłam ponad 2 lata temu, ale czytałam na raty. Pierwsza
część podobała mi się, druga jakoś wciągnęła mnie mniej, denerwowała
mnie wielość niepotrzebnych szczegółów, a zwłaszcza listy zakupów… Nie
miałam parcia na trzeci tom, choć – jak widać – jest on bezpośrednią
kontynuacją tomu II.
Podobało mi się. W przeciwieństwie do dwóch pierwszych części Millenium, akcja toczy się tu wartko od pierwszych stron. W Zamku
nie chodzi już o rozwiązanie zagadki kryminalnej, bo większość
odpowiedzi na pytania dotyczące tego, co się wydarzyło dostarcza tom II.
Chodzi natomiast o to, czy sprawiedliwości stanie się zadość i kto
wygra z kim. Czy Lizbeth Salander zostanie wreszcie zrehabilitowana? Tak
więc w zasadzie Zamek to thriller, a nie kryminał. Pasjonujący
wyścig toczy się głownie między ekipą dziennikarską Michaela
Bloomkvista, a tajnymi szwedzkimi służbami. Nie brakuje w nim
zaskakujących wydarzeń i zwrotów akcji. Policja drepcze w swoim
śledztwie w miejscu, a za odkrywanie kolejnych elementów układanki i
ostateczne jej rozwiązanie odpowiedzialny jest kto inny. Intryga
upleciona jest jakby z kilku nitek, które zręcznie się z sobą splatają,
by w końcu ułożyć się w logiczną całość. Odnosiłam wrażenie, że nie ma w
tej książce ani jednego zbędnego słowa, ani jednej zbędnej informacji –
Zamek to jedna z tych powieści, których czytanie z premedytacją spowalniałam, żeby móc się dłużej cieszyć lekturą.
Zgadzam się ze zdaniem - wyrażonym zresztą w książce, że w Zamku
(a i w całej trylogii) koniec końców nie chodzi o afery polityczne,
tylko o to, że nadal jest mnóstwo mężczyzn, którzy krzywdzą kobiety.
Poczynając od fizycznego znęcania się nad nimi, wykorzystywania, poprzez
obrażanie czy poniżanie, a skończywszy na podważaniu ich kompetencji
zawodowych.
No dobrze, powiem, co mi się nie podobało. Postacie głównych bohaterów Millenium
są jak dla mnie nieco odczłowieczone. Mamy tutaj plejadę mężczyzn, jak i
kobiet, którzy są niesamowicie silni: niezależni, samodzielni,
asertywni, dobrze wiedzą, czego chcą i akceptują siebie, razem ze swoimi
wadami (jak na przykład nieco odmienne preferencje seksualne).
Realizują z powodzeniem swoje cele. Nie ma tu żadnego rozedrgania
emocjonalnego, okazywania
słabości. Nie ma tak naprawdę głębszych uczuć. Więzy z innymi ludźmi są
dosyć luźne i powierzchowne. Trudno tu się z kimkolwiek zidentyfikować,
czy polubić. Nawet Michael Bloomkvist: lojalny wobec przyjaciół,
tropiący niegodziwości, ale we własnym życiu skaczący z łóżka do łóżka i
nie przejmujący się tym, że być może kogoś tym zranił. Jednak
największym zgrzytem jest dla mnie Lizbeth Salander. Niby skrzywdzona
przez niegodziwych ludzi i system, nie jest jednak bezbronną ofiarą,
widzimy że potrafi się bronić i również krzywdzić innych, czy też
traktować ich w bezpardonowy sposób. Poza tym Lizbeth rzeczywiście jest
jednostką aspołeczną, nie szuka kontaktu z innymi ludźmi, nie potrafi
okazywać uczuć – tacy ludzie nie budzą w innych sympatii, są odrzucani,
tak więc dziwne było dla mnie to, że tyle ludzi zaangażowało się w pomoc
Salander i mieniło się jej „przyjaciółmi”. To nie przypomina mi
prawdziwego życia. No i jeszcze jedna kwestia: łatwo było Lizbeth
rozpocząć nowe życie, ponieważ na koncie miała miliony (nielegalnie
zresztą zdobyte), nie musiała martwić się o swój byt i mogła wystartować
od nowa w którymkolwiek miejscu na świecie, które jej się zamarzyło. To
też jest zbyt piękne żeby było prawdziwe – inaczej wyglądałoby to
wszystko, gdyby Liz musiała radzić sobie, jak wszyscy normalni
obywatele. Tyle, że Liz nigdy normalnym obywatelem nie była…
Naprawdę szkoda, że Larsson nic więcej
już nie napisze, że nie będzie nam dane delektować się jego znakomitym
warsztatem pisarskim i że - być może - nie dowiemy się już, jak
potoczyły się losy Liz Salander.
Komentarze
Prześlij komentarz