Panowie herbaty
Po książkę tę sięgnęłam zachęcona
pozytywnymi opiniami na blogach. Temat też wydał mi się ciekawy i raczej
rzadko podejmowany (przynajmniej ja do tej pory nie spotkałam się z
żadną książką na ten temat) – a mianowicie życie holenderskich
kolonizatorów, zajmujących się produkcją herbaty na Jawie. Zresztą
powieść nie jest całkiem fikcyjna, bo oparta jest na listach i
dokumentach dotyczących życia autentycznych rodzin. Byłby to też świetny
materiał na piękny film w klimacie „Indochin”. Na pierwszy rzut wygląda
interesująco. Cóż, kiedy powieść skonstruowana przez Hellę S.Hasse
zieje nudą: z trudem przez nią przebrnęłam, zastanawiając się w 1/3, czy
jej nie porzucić. Czytałam już wiele sag rodzinnych, bo bardzo lubię
ten rodzaj powieści – ale ta jest bardzo nieudana. Niewiele dowiadujemy
się o tym, kim jest główny bohater, Rudolf i jego rodzina – dotykamy
tylko jakiejś jego fasady, konwenansu typowego dla XIX wieku. Te postaci
nie żyją – brak im osobowości. Pod koniec książki, gdzie mowa jest o
konflikcie Rudolfa z jego szwagrem, nie byłam w stanie stwierdzić, czy
zarzuty w stosunku do Rudolfa są prawdziwe, czy nie, ponieważ bohater
pozostał dla mnie zupełnie anonimowy, wiem tylko tyle, że poświęcił się
rozwojowi swojej plantacji. Wydało mi się, że większość treści książki jest
kompletnie niezajmująca, dotyczy wątków nieistotnych, jak opisy
interesów, prowadzonych przez głównego bohatera, jego dalszej rodziny o
dziwnych imionach i nazwiskach lub zdarzeń historycznych, które mogą
zainteresować może tylko historyków, zajmujących się tymi zagadnieniami.
Podawane są suche fakty i niewiele poza nimi. Akcja „rozkręca” się
nieco kiedy poznajemy przyszłą żonę Rudolfa, Jenny i akcent przesunięty
jest na jego życie rodzinne- jest to najciekawsza część książki, ale i
to szybko zamiera. Nie wiadomo, co tak naprawdę doprowadziło Jenny do
choroby nerwowej i do zmian osobowości, które opisywane są pod koniec
powieści. Nie wiemy nic o tym, jak zmieniał się charakter Rudolfa.
Autorka przeskakuje przez kolejne lata, kwitując je opisami fotografii.
Nie dowiedziałam się też zbyt wiele o uprawie herbaty, czy o życiu i
obyczajach w ówczesnej Indonezji – a przecież bardzo łatwo można było
zbudować wątek na tej bazie. Wreszcie przeszkadzała mi mnogość użytych w
treści niezrozumiałych dla mnie wyrażeń, wziętych z lokalnego chyba
języka – przeszkadzało mi to w zrozumieniu, o co chodzi.
Oczywiście, nie spodziewam się po sadze rodzinnej wątków kryminalnych, ale w powieści musi się coś dziać – tymczasem Panowie herbaty
są niczym więcej, tylko bardzo nudną kroniką rodzinną (gdzież im tam do
powieści Isabel Allende...). Nie dziwię się wcale Jenny – żonie
Rudolfa, która zapadła rzekomo na „nerwowość” – z takim mężem, ja też
umarłabym z nudów.
Komentarze
Prześlij komentarz