Polityka wymaga poświęcenia. Poświęcenia innych, rzecz jasna. 

Powieść House of cards to nie jest rzecz nowa - Michael Dobbs napisał ją w 1987 roku w ramach odreagowania się na Margaret Thatcher. Dobbs był jej doradcą, potem również szefował konserwatystom za Johna Majora. Zatem autor bynajmniej nie wyssał cynicznego spojrzenia na polityków i politykę z własnej wyobraźni, ale z własnego doświadczenia, aczkolwiek sam przyznaje, że trochę go w książce poniosło i że książka ta to "rozrywka, a nie instrukcja działania". Samemu Dobbsowi dzięki House of cards udało się zrobić pisarską karierę i porzucić świat polityki. 

Polityczne przyjaźnie to tylko wrażenie, które łatwo zatrzeć.

Akcja powieści rozgrywa się w Wielkiej Brytanii. Jej bohater, Francis Urquhart, przez całe lata tkwił na tyłach partii, po czym nagle, w chwili gdy jego ugrupowanie, będące u władzy już kolejny rok, notuje zniżki poparcia, rozczarowany zachowawczą postawą premiera, decyduje się wkroczyć do gry o władzę. Urquhart to właśnie typ pozbawiony hamulców moralnych, a do tego bardzo sprytny i potrafiący strategicznie planować swoje działania. Czuje się on w świecie polityków jak ryba w wodzie, nie waha się popełniać manipulacji i szantażować swoich oponentów, udając przy tym cały czas niewiniątko. W końcu dochodzi do morderstwa, czyli przekroczona zostaje ostatnia granica.  Szczerze mówiąc wydawało mi się, że House of cards będzie powieścią wypełnioną po brzegi politycznym żargonem, zawiłymi interesami stron i partyjnymi programami, a co za tym będzie nudna. Serialu nie widziałam, nawet mimo tego, że uwielbiam Kevina Spacey. Próbowałam go oglądać, ale nie potrafiłam zorientować się, o co w nim chodzi; być może stało się tak dlatego, że trafiłam na jakiś odcinek ze środka... (Warto też wspomnieć, że serial amerykański jest już drugim na postawie tej książki - po raz pierwszy na ekran przeniosło powieść Dobbsa BBC 25 lat temu i wyobrażam sobie, że ta wersja musiała być znacznie układniejsza, coś jak Trafny wybór) Tymczasem książkę czyta się jak kryminał: intryga jest opisana w czytelny sposób, polityczne programy też nie grają szczególnie wielkiej roli - wiadomo, że politycy to nie idealiści i w gruncie rzeczy chodzi im o jedno: o władzę, a nie o realizowanie szczytnych zamierzeń. Trzeba obietnice skonstruować tak, by dotarły do jak największej liczby osób, które w nie uwierzą...  

Piękno powstaje w oku obserwatora. Prawda leży w rękach redaktora naczelnego.

House of cards ukazuje jak potężną siłą dysponują media, mogące za pomocą artykułu, czy wiadomości w TV zniszczyć osobę publiczną. Dziś jest to jeszcze bardziej wyraźne, niż w czasach, gdy powstawała książka: nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo jesteśmy manipulowani. Niby obiektywne wiadomości, niby jakieś memy, a za tym wszystkim stoi jakiś zamysł. Dobbs uważa, że osoby, które kiedyś były szanowanymi przywódcami, lecz też trudnymi ludźmi, jak np. Winston Churchill, przy dzisiejszej transparentności, pewnie w ogóle nie miałyby szans objąć władzę, bo obnażone zostałyby wszystkie jego grzeszki. Co więcej, autor twierdzi, że nie zna żadnego przywódcy, który byłby miłym i sympatycznym człowiekiem... Ale ważne jest, by polityk dobrze wypadał przed kamerami.

Polityk powinien mieć wizję. Tak, wizja to jest to. Bardzo przydatna rzecz, nie uważacie? W końcu przy dobrej pogodzie większość polityków sięga wzrokiem aż do… no cóż, znam paru, którzy sięgają wzrokiem aż na drugi brzeg Tamizy, prawie do Battersea.

Coś wam to przypomina? (Źródło: natemat.pl)
Powieść Michaela Dobbsa zatem pozytywnie mnie zaskoczyła, swoim nerwem, ale z drugiej strony również mnie rozczarowała. Wydała mi się... zbyt prosta, zbyt jednowymiarowa. Trochę bezbarwna. Myślałam, że skoro serial bije takie rekordy popularności, kreując iście makiawelicznego bohatera, to i książka będzie bardziej wyrafinowana. Czy naprawdę, żeby odsunąć od władzy wieloletniego premiera, wystarczy jedna afera i artykuł w prasie? Może w Wielkiej Brytanii, ale coś mi się wydaje, że u nas by to nie przeszło. Postaciom Dobbsa brakuje moim zdaniem głębi - nie do końca rozumiałam czemu Urquhart, owszem wytrawny gracz, ale tyle czasu najwyraźniej zadowalający się średnią pozycją - nagle decyduje się na tak ostre rozgrywki. Wydaje mi się dziwne, że taka ambicja ujawniła się u niego tak późno. Urquhart to szarak, nie ma wcale charyzmy Franka Underwooda. I nie, wcale go nie polubiłam, co podobno jest kluczem do powodzenia filmu (ale czyż można nie kochać Kevina Spacey?) - dla mnie jest draniem, tym bardziej, że wykorzystuje nie tylko swoich kolegów partyjnych, ludzi ze swojego otoczenia, ale w efekcie zdobywa wpływy rzutujące na życie milionów. To nie jest fajne. Pozostałe postaci też są bardzo słabo skonstruowane, w szczególności postać dziennikarki śledczej, zafascynowanej Urquhartem. Partyjni koledzy Urquharta,  których z taką łatwością mu przyszło wyeliminować, łącznie z premierem, sprawiają wrażenie niezbyt rozgarniętych marionetek, tak że człowiek zastanawia się, czemu u licha ktoś taki jest w rządzie. Poza tym autor trochę strzelił w sobie w kolano, bo dla czytelnika gierki Urquharta nie są żadną tajemnicą - od początku wiadomo, kto za tym wszystkim stoi. Brak suspensu, wszystko podane jak na tacy. Brak też dylematów moralnych, jakie powinny dopadać - jeśli już nie głównego protagonistę, to czytelnika. Więc raczej nie doświadczamy takich emocji, jakich może chciał dostarczyć czytelnikowi autor: albo świętego oburzenia, albo cichego trzymania kciuków za niemoralnego bohaterka. Zakończenie rozczarowuje.

Tłum jest wulgarny. Zawsze graj pod publiczkę i wychwalaj prostego człowieka, niech myśli, że jest księciem.

Motta, poprzedzające każdy rozdział Domku z kart trafiają w punkt. Jednak Dobbs nie jest pierwszym, który ukazuje polityków jako nie mających skrupułów karierowiczów. O tym, co zrobić, by wspiąć się na szczyt pisał już Machiavelli... Świadczy to o tym, że upływ czasu nie ma żadnego znaczenia w dziedzinie "gry o tron", bo i ludzka żądza władzy jest ponadczasowa. Polityczne przepychanki - te obietnice bez pokrycia, te wykręty i próby ukrycia własnej indolencji - obserwujemy na co dzień: kampania prezydencka jest szczególnie dobrym okresem, by zastanowić się nad tym, jacy ludzie nami rządzą (lub mają ambicje rządzić). I przerażające jest to, że nasi politycy zdają się inspirować serialem House of cards! Polska jest też dobrym przykładem tego, że żeby utrzymać się u steru, wcale niekoniecznie wystarczy dobrze kierować krajem. Bo ludzie jakoś sukcesów nie widzą i zawsze są niezadowoleni - to sytuacja u nas typowa. A poza tym mamy chyba (zbiorowo) krótką pamięć.

Tak czy siak książka, choć niezła, to popularność zawdzięcza serialowi - moim zdaniem lepiej w kategorii political fiction sprawił się chociażby Robert Harris.

Metryczka:
Gatunek: sensacja/political fiction
Główny bohater: Francis Urquhart
Miejsce akcji: Wielka Brytania
Czas akcji: lata 80-te XX wieku
Ilość stron: 416
Cytat: Lojalność może być dobrą wiadomością, ale rzadko jest dobrą radą.
Moja ocena: 4,5/6

Michael Dobbs, House of cards. Bezwzględna gra o władzę, Wyd. Znak, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka i Czytam opasłe tomiska


Komentarze

  1. Widziałam pierwszy sezon House of Cards, Nie zakochałam się w serialu, choć bardzo mi się podobał. Kevin Spacey faktycznie genialny. Do książki zupełnie mnie nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Kevina Spacey, ale serialu jeszcze nie widzialam. Ksiazki nie czytalam, ale widzialam jeszcze kilka innych opinii bardzo zblizonych do Twojej, wiec chyba sobie daruje. Wyglada na to, ze tym razem wersja TV jest lepsza od oryginalu. Bywa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Serial uwielbiam! Koniecznie musisz go obejrzeć, ale zdecydowanie od pierwszego odcinka. Spacey jest świetny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem możliwe, że kiedy już uda mi się obejrzeć ten serial, będzie tak jak z "Sherlockiem": będę piała z zachwytu

      Usuń
    2. Trudno na początku zorientować się w realiach amerykańskiej polityki (np. kim jest whip), proces legislacyjny jest tam zupełnie inny niż u nas, ale politycy są wszędzie tacy sami. Pierwszy sezon był najlepszy.

      Usuń
    3. Ja się polityką w ogóle nie interesuję i czasami mąż mi musiał niektóre rzeczy wyjaśniać. :P Ale tak naprawdę nie same zasady polityki mnie interesowały, ale to, do czego zdolny jest człowiek u władzy. Włos się jeży na głowie.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później