O skutkach sławy czyli słynne książki, których napisania pożałowali ich autorzy

Źródło
Czy chcieliście kiedyś napisać i wydać własną książkę? Marzyliście o karierze pisarza? Wyobrażaliście sobie, jakby to było, gdyby móc nie chodzić do pracy, tylko zasiadać rano przy komputerze we własnym domu, z pyszną kawą i kotem na kolanach, i tworzyć? A potem jeszcze zarobić na tym mnóstwo pieniędzy? Beware what you wish. Otóż okazuje się, że istnieje wielu pisarzy, którzy doświadczyli tego uczucia: ich książki stały się bestsellerami, które przyniosły ich autorom wieczną sławę, a jednak pisarze ci szybko zaczęli żałować, że dzieła te kiedykolwiek powstały. Kłopoty przewyższyły bowiem ewentualne zyski. W większości przypadków miało to sporo wspólnego z typową osobowością człowieka parającego się pisarstwem: to ludzie zazwyczaj ceniący sobie spokój, nie szukający wcale sławy. Nagłe splendory, rozgłos, tysiące fanów spadały więc na nich, niczym grom z jasnego nieba i były utrapieniem, a nie powodem do radości. 

Jednym z najbardziej znanych przykładów jest Kubuś Puchatek. Napisania tej książki żałował nie tylko jej autor, ale i jego syn, a nawet ilustrator. Milne był autorem literatury dla dorosłych - i jako taki chciał być zapamiętany, pewnie jak wielu pisarzy, których książki dla dzieci przez przypadek osiągnęły większy sukces, niż ich dorosłe dzieła. Tymczasem tak Milne, jak i Sam Shephard byli i są kojarzeni niemal wyłącznie ze słynnym misiem o małym rozumku. Jeśli zaś chodzi o Christophera Milne'a, był on obiektem prześladowań w szkole, ponieważ ojciec dosłownie przeniósł jego postać do książki. W sumie bez sensu, ponieważ Krzysio to rezolutny chłopiec, no ale w szkole wszelaka odmienność może być przyczynkiem do wytykania palcami przez rówieśników.


Drugi znany przykład z kręgu literatury dziecięcej to Alicja w krainie czarów. Lewis Caroll czyli Charles Dodgson, angielski matematyk i wykładowca na Oksfodzie nienawidził popularności, jaką przyniosła mu Alicja i zdarzało mu się nawet nie przyznawać do tego, że to on ukrywa się pod nazwiskiem Lewisa Carolla. Być może miało to też jakiś związek z tym, że Dodgson miał dosyć podejrzane zamiłowanie do niedojrzałych dziewczynek i nie chciał zwracać na siebie uwagi. Fotografie Carolla, które zrobił małej Alicji Littel, będącej pierwowzorem książkowej Alicji - mogą szokować.

A jak to było z Sherlockiem Holmesem? Arthur Conan Doyle stworzył słynnego detektywa z nudów, czekając w pustym gabinecie okulistycznym na pacjentów. Doyle nie miał zamiaru tworzyć niczego ambitnego, chciał tylko zarobić trochę pieniędzy. Zyskał sławę i fortunę, która pozwoliła mu wygodnie żyć. Mimo to pisarz znienawidził Sherlocka, gdyż uznał, że ta postać zbyt zawładnęła jego wyobraźnią. Doyle'a do szału doprowadzało ciągłe dopytywanie ludzi o detektywa oraz listy z prośbą o pomoc, jakie zaczął dostawać. Chciał tworzyć coś bardziej "poważnego" niż kryminały (ciekawe, co by powiedział na to Milne, którego ambicją było napisanie kryminału, a ugrzązł na bajkach dla dzieci). Dlatego zdecydował się "zabić" Sherlocka wrzucając go do wodospadu. Na to w Wielkiej Brytanii zapanowała żałoba narodowa, a Doyle pod wpływem presji, po kilku latach "wskrzesił" swojego bohatera.

Gdybym miała pojęcie o problemach, jakie wiązały się z "Przeminęło z wiatrem", zastrzeliłabym się przed rozpoczęciem powieści - powiedziała Margaret Mitchell. Dosyć ekstremalna deklaracja. Ale Mitchell rzeczywiście miała sporo zachodu ze swoim romansem wszechczasów: książka powstawała w bólach przez prawie 10 lat, a wycieńczona autorka dostała z nerwów czyraków na głowie! Po jej wydawniczym sukcesie Mitchell zasypywana była listami od fanów, zaczepiana na ulicy, ale miała też nieprzyjemności, np. oskarżano ją o rasizm, a autorka pracy o historii Ku Klux Klanu pozwała Margaret o naruszenie praw autorskich. Mitchellowie sami sporo stracili na nieuregulowaniu praw autorskich do Przeminęło z wiatrem, zwłaszcza wydań zagranicznych; nie udało im się również wywalczyć umowy, dającej wgląd do scenariusza ekranizacji książki.


Napisanie "Buszującego w zbożu" zajęło Salingerowi dziesięć lat, a żałował tego przez resztę życia - tam brzmi pierwsze zdanie najnowszej biografii J.D.Salingera. Powieść, uznawana dziś za jedną z najbardziej "wpływowych" w dziejach literatury amerykańskiej, hymn całego pokolenia, była próbą uporania się przez pisarza z traumą wojenną. Nieudaną, bo wkrótce potem Salinger wycofał się do swojego wewnętrznego świata; pisał tylko dla siebie - nigdy już niczego nie wydał.

Sława mogła przerosnąć również Harper Lee, autorkę uwielbianego przez Amerykanów Zabić drozda. Niechęć do wydania kontynuacji tej powieści mogła mieć coś wspólnego z tym, że przez lata sugerowano, iż prawdziwym jej autorem jest Truman Capote, z którym Lee się przyjaźniła. Lee milczała przez 55 lat - nic dziwnego, że niedawna wiadomość o tym, że sędziwa pisarka chce w końcu opublikować drugą powieść, Go Set a Watchman, wprawiła świat literacki w osłupienie.

Problemy z zaakceptowaniem sławy miał także J.R.R. Tolkien. Ten pisarz i wykładowca literatury zafascynowany był celtyckimi i skandynawskimi mitologiami, lecz powstanie Władcy Pierścieni należy zawdzięczać raczej fanom, którym spodobał się Hobbit. Wiele osób prosiło Tolkiena o napisanie jego kontynuacji. W efekcie powstała trylogia, której stworzenie zajęło pisarzowi kilkanaście lat, a jej opublikowanie było drogą przez mękę: była zbyt obszerna, a poza tym wydawcy uznali, że jest zbyt skomplikowana i się nie sprzeda. Kiedy już książkę udało się wydać i okazało się, że jej sukces jest oszałamiający - Tolkien musiał zmierzyć się z ciągłym odpowiadaniem na pytania fanów, błędnymi interpretacjami powieści, niekompetentnymi tłumaczami, czy wydaniami bez autoryzacji.



Co jak co, ale kara śmierci może naprawdę zniechęcić do pisania. Na własnej skórze przekonał się o tym Salman Rushdie, kiedy nałożono na niego fatwę za Szatańskie wersety. Przez wiele lat pisarz żył w ciągłym strachu, ukrywając się przez zamachowcami, pod nadzorem brytyjskiej policji. Grożono też  też wydawcom książki na całym świecie; jej japoński tłumacz został zamordowany. Choć Rushdie'mu nigdy tak naprawdę nie przeszkadzała (nie)sława. Pisarz nie żałował wcale napisania tej książki, a jego skargi na niedogodności związane z Szatańskimi wersetami podobne są do ronienia krokodylich łez. Więcej na ten temat jeszcze napiszę.


Byli też pisarze, którzy nie mieli najlepszego zdania o tym, co napisali. Najstarszym chyba znanym tego typu przypadkiem jest Eneida. Wergiliusz tworzył pod koniec poprzedniej ery, pod patronatem Oktawiana Augusta. Swoją epopeję zaczął tworzyć ok. 30 r. p.n.e., a 11 lat później czuł, że dzieło jest ciągle nieukończone i niedoskonałe; na łożu śmierci podobno chciał spalić jego rękopis. Życzenia tego nie uszanował cesarz, który następnie zlecił ukończenie poematu dwóm przyjaciołom Wergiliusza. W każdym razie Wergiliusz nie chciał, by dzieło, które go unieśmiertelniło - przetrwało.

Nie on jeden zresztą - to samo miało miejsce w przypadku Franza Kafki. Kafka był osobowością neurotyczną, o zbyt bujnej wyobraźni, której wytwory przerażały nawet jego samego. Dość wspomnieć Przemianę, w której bohater budzi się pewnego ranka i stwierdza, że zamienił się w ogromnego karalucha... Podobno coś w tym stylu Kafka czuł w odniesieniu do swojego pisarstwa - nienawidził tego, co stworzył i miał ochotę niszczyć powstałe dzieła od razu po ich ukończeniu; o Przemianie powiedział ponoć: czytam to teraz i to jest złe. W testamencie Kafka poprosił o spalenie wszystkiego, co po nim pozostało. Zamiast tego jego przyjaciel to opublikował. Podobna historia miała miejsce w przypadku Emily Dickinson, której wiersze ujrzały światło dzienne dopiero po jej śmierci i w wyniku nie uszanowania ostatniej woli poetki.


Mogłabym wymienić jeszcze co najmniej kilka takich książek, ale nie chcę już zanudzać. W każdym razie wydaje mi się, że w odniesieniu do dzisiejszych autorów książek (autorów, bo niekoniecznie są oni pisarzami) ten problem chyba stracił na aktualności - bo dziś wszyscy chcą być sławni...

Komentarze

  1. A ja bym z chęcią poczytała także o innych książkach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też :) liczę na to, że za jakiś czas pojawi się część druga wpisu :)

      Usuń
    2. No to coś będę musiała wymyślić...

      Usuń
  2. Mnie przyszedł na myśl jeszcze Truman Capote, wspomniany już przez Ciebie. Napisał książkę zupełnie nowego typu, paradokumentalną. Chodzi o "Z zimną krwią". Podczas zbierania materiałów kontaktował się z mordercami, a z jednym z nich nawet się zaprzyjaźnił, delikatnie mówiąc, bo chyba było to coś więcej. Starał się mu pomóc, poszukał prawników etc Był potem podczas egzekucji, bardzo to przeżył. "Z zimną krwią" była właściwie ostatrnią rzeczą jaką ukończył i wydał. Przez kilkadziesiąt lat, do końca życia, tylko mówił o tym, że coś pisze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, coś było z tym Capote, ale mnie się raczej wydawało, że pisarz ten miał generalnie problemy z pisaniem i "weną" - było coś o tym w książce "Piąta aleja, piąta rano".

      Usuń
  3. Cieszę się, że jednak nie spalono dzieł Kafki. Sława, sławą - z tym jeszcze się można pogodzić, ale presja kary śmierci to już spore nerwy, bo taka fatwa może wywrócić życie do góry nogami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może wyjdę na ignorantkę, ale nie miałam pojęcia o tym, że Lewis Caroll czuł zamiłowanie do małych dziewczynek...od tej pory inaczej będę patrzyła na "Alicję w krainie czarów".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dosyć znana sprawa, ale wyszła na jaw stosunkowo niedawno

      Usuń
  5. Bardzo ciekawy tekst, chętnie wchłonę więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z chęcią bym przeczytała ciąg dalszy tego postu :)
    Nie miałam pojęcia, że ci autorzy aż tak żałowali wydanie tych książek. Mimo to jestem w stanie zrozumieć, że sława ich przerosła, jednak dali ludziom aż tyle dzięki tym książkom. Tak wiele emocji, przemyśleń i radości :) Powinniśmy być wdzięczni tym pisarzom :)

    ksiazkowy-swiat-niki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię czytać o takich ciekawostkach :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ nie nudzisz :) Będę czekała na kolejne wpisy "okołoksiążkowe", bo widzę, że od deklaracji przeszłaś do czynu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak już mam, nie lubię rzucać słów na wiatr ;)

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Faktycznie, Rushdie miał najpoważniejszy powód do żalu, ale jeśli nawet go odczuł (nie mogę uwierzyć, że nie), to się nie przyznał do tego publicznie :) Fajny tekst!

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo ciekawa notka ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. O fajne ciekawostki ze świata literatury :) Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później