Z pokorą i uniżeniem

Młoda i niedoświadczona Amelie rozpoczyna wymarzoną pracę w japońskiej korporacji. Wkrótce okazuje się, że nic nie wygląda tak, jak sobie wyobrażała, a dziewczyna spada na sam dół pracowniczej hierarchii. Po zakończeniu tej – niezbyt chlubnej – przygody przelewa swoje emocje na papier i wydaje powieść. Trudno odmówić Amelie Nothomb talentu pisarskiego; jej Z pokorą i uniżeniem jest zgrabnym panegirykiem biorącym na cel japońskie obyczaje, emanuje też emocjami: rozczarowaniem, żalem, pretensjami. Tylko, czy słusznymi. Owszem, bohaterka nie została potraktowana najlepiej, ale czy jej oczekiwania nie były zbyt wygórowane, jak na młodziutkie dziewczę bez doświadczenia zawodowego? Autorka skarży się, że nie wykorzystany został jej potencjał, ale jednocześnie sama przyznaje się do własnych błędów i braku kompetencji. Dlatego jako czytelniczka nie byłam wcale taka przekonana, że w Japonii spotkała ją aż taka wielka niesprawiedliwość. Pokory – oto czego zabrakło, mimo tytułu książeczki. Poza tym wcale nie uważam, iż opisana kultura organizacyjna jest tak charakterystyczna dla Japonii – moim zdaniem w każdym kraju można znaleźć podobne firmy i pracodawców "pomiatających" swoimi podwładnymi, czy też raczej wymagających od nich posiadania podstawowych kwalifikacji, niezbędnych do wykonywania swojej pracy. 

Daleko nie trzeba szukać. Ludzie skarżą się na umowy śmieciowe, bezrobocie rośnie, a z drugiej strony znani mi pracodawcy/przedsiębiorcy opowiadają mi, że nie mogą znaleźć pracowników, bo ci, którzy do nich przychodzą do niczego się nie nadają. Mowa jest często o młodych osobach - po szkole, nieraz po studiach. Niestety nie przygotowanych do życia zawodowego. Ale za to oczekujących wysokich zarobków i przywilejów pracowniczych. Takie refleksje kłębią mi się w głowie, w związku z Z pokorą i uniżeniem. Racja pewnie leży pośrodku, jak zazwyczaj. Z mojego doświadczenia życiowego i zawodowego wynika natomiast jeszcze jedna sprawa. Jakże często spotykam się z postawą braku odpowiedzialności za swoje czyny, spychaniem jej na kogoś innego. To zawsze ktoś inny jest winny, nigdy nie ja sam/sama. Bo ktoś mi źle powiedział, źle poinformował, źle za mnie zrobił (sic!), bo dokumenty są głupio sformułowane, bo przepisy są bez sensu, bo ktoś był niekompetentny, nieżyczliwy, a generalnie to jest zła wola i złośliwość innych (urzędników, nauczycieli, egzaminatorów, pracodawców, etc). Mogłabym mnożyć przykłady, tego typu sytuacje są nagminne. To jest norma, a nie wyjątek. Mało tego, że wina za niepowodzenie jest zrzucana na instytucję, przepisy, lub osoby trzecie, to jeszcze taka osoba "pokrzywdzona" nie raz potrafi być niegrzeczna, by nie powiedzieć chamska, żądając wyjaśnień i wylewając swoją złość i najróżniejsze pretensje... Miałam już panią, która groziła mi sądem, bo zmieniliśmy termin rekrutacji, a ona tego sobie nie upilnowała.... I miałam pana, który wrzeszczał na mnie przez 15 minut przez telefon, ponieważ nie dopełnił wymogów formalnych w złożonym formularzu - i to była oczywiście moja wina. Miałam osoby wymachujące wyimaginowanym mieczem i nie przyjmujące do wiadomości, że zasady są takie, a nie inne i nie mnie je zmieniać. Bezduszność i zła wola instytucji - ot co. I młode osoby z postawą "ja wszystko wiem najlepiej (i Pani mnie nie będzie pouczać") - taki teraz jest wśród młodych trend. Teraz potrafię o tym opowiadać z przymrużeniem oka, ale problem w tym, że postawionemu wobec takiego klienta człowiekowi naprawdę rośnie ciśnienie... I teraz to odnosi się nie tylko do jednostek, ale generalnie do całego społeczeństwa: winni są zawsze jacyś ONI: politycy, urzędnicy, a ja sam nie ponoszę odpowiedzialności za to, co dzieje się wokół mnie. I tak, mamy dalej zaśmiecone ulice i parki, zdewastowane przystanki, rozpychanie się przy wejściu do autobusu, sąsiadów tłukących się za ścianą o północy, dzieci wrzeszczące w kawiarni i rodziców udających, że nic się nie dzieje, itp. Wszyscy zbiorowo udajemy, że niczego nie widzimy i że to nas nie dotyczy. Dlatego szlag mnie trafia, kiedy widzę kolejny głupi reportaż w TV, w którym o całe zło obwiniani są znowu urzędnicy, a tzw. zwykli ludzie zgrywają niewiniątka.

Jeśli nie będziemy widzieć swoich błędów, przyjmować do wiadomości swoich wad i przewinień, nie będziemy też w stanie się na nich się uczyć. Będziemy składać ciągle ten sam wniosek, który będzie w kółko odrzucamy, a my będziemy się pieklić na złośliwych urzędników... Nie chodzi o to, żeby się umartwiać, żeby być swoim najgorszym krytykiem - to też nie jest dobre. Ale zanim zaczniemy krytykować innych, najpierw spojrzyjmy (trochę bardziej) krytycznie na siebie. I to tak, obok książki.

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa 
Główny bohater: autorka
Miejsce akcji: Japonia
Czas akcji: współcześnie  
Cytat: -
Moja ocena: 5/6

Amelie Nothomb, Z pokorą i uniżeniem, Wyd. Muza, 2005

Książka przeczytana w ramach wyzwania  Grunt to okładka

Komentarze

  1. Mnie najbardziej śmieszy to, że za niski poziom edukacji młodzieży obwinia się nauczycieli ;) Masz 100% rację - gdyby każdy zaczął postępować odpowiednio - wiele by się zmieniło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię tę autorkę - coś mnie w jej specyficznym stylu pisania ujmuje :)

    Co do samych rozważań - mam wielu znajomych, którzy przez całe studia nie robili właściwie nic, nie znają języków, za to wymagania mają tak kosmiczne, że aż strach. I teraz kompletnie nie radzą sobie w życiu. Dwa lata po studiach - bez pracy, bez perspektyw, bez jakiegokolwiek pomysłu na siebie. Wielką krzywdą dla narodu jest to, że parę lat temu obiecywano: 'Idźcie na studia, będzie dla was praca'. To banał, ja wiem, ale naprawdę Polska wyprodukowała sobie tylu bezwartościowych magistrów, że aż strach...

    Mam koleżankę - od pół roku siedzi w Anglii. W Polsce nie chciała pracować za mniej niż 2000zł i tylko wyłącznie w zawodzie. To teraz zarabia co prawda odrobinę więcej, ale jako sprzątaczka i dalej nie potrafi słowa po angielsku powiedzieć + nie robi kompletnie nic, by swoją sytuację poprawić. No, ale to Anglia, tam się żyje. Tylko szkoda, że ambicje tak szybko upadają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety stopień magistra bardzo się zdewaluował przez różne dziwne studia, na które trafiają przypadkowi ludzie... A potem nie ma dla nich pracy, a rząd upatruje szansy dla nich w otwieraniu własnych firm! Droga donikąd. Przeraża mnie to. To jest to, o czym też mówiła Zadie Smith: to, że jak skończymy studia to znajdzie się dla nas praca - jest iluzją. Świat już tak nie działa. Pomijam już to, że by były miejsca pracy dla ludzi wykształconych, musi w kraju funkcjonować gospodarka oparta na wiedzy. U nas tak nie jest.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później