Poradnik pozytywnego myślenia

Jak ja nie znoszę baseballu i futbolu amerykańskiego – dwóch dyscyplin sportowych, których absurdalne reguły są nie do ogarnięcia przez każdego rasowego Europejczyka. A tu, w Poradniku pozytywnego myślenia, pół książki poświęcone jest zapalonemu kibicowaniu drużynie futbolowej: jardy, przyłożenia, okrzyki... Cały czas czekałam, aż nastąpi to olśnienie, aż przyjdzie ten moment, że zachwycę się tą książką, tak jak wiele osób, które przede mną czytały i wypowiadały się o niej. Wiosną ubiegłego roku Poradnik był chyba najpopularniejszą książką na blogach.... Nic z tego, taki moment nie nastąpił, myślałam sobie tylko „ale o co chodzi”. O opowiedzenie o osobie „niestabilnej psychicznie”, jak to z polityczną poprawnością zostało określone w powieści? Pat, główny bohater próbuje bowiem wrócić do normalnego życia po pobycie w szpitalu psychiatrycznym. Mieszka u rodziców, nie ma pracy, nieustannie trenuje, a jego głównym dążeniem jest odzyskanie byłej żony. Z Poradnika nie dowiadujemy się wcale co dolega Patowi i co było przyczyną umieszczenia go w placówce. Nie widać też, by miał jakieś znaczące problemy ze sobą po wyjściu ze szpitala, poza zmaganiu się z brakiem akceptacji dla tej sytuacji ze strony najbliższych, z ojcem włącznie. Bronią Pata jest pozytywne myślenie, niezmącony optymizm, który każe mu wierzyć, że wszystko skończy się dobrze, wbrew wszelkim przeciwnościom, niczym w hollywoodzkim filmie. Jego mottem jest powiedzenie every cloud has a silver lining i ten optymizm w pewnym momencie rzeczywiście robi wrażenie – sama doświadczałam czegoś takiego, kiedy bardzo mi na czymś zależało i uważałam, że warto o to walczyć do upadłego. Problem zaczyna się jednak wtedy, kiedy owo pozytywne myślenie przekształca się po prostu w iluzję, karmioną złudzeniami, nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością. W pewnym momencie trzeba się zastanowić, co jest lepsze: wiara w niemożliwe, czy pogodzenie się z porażką. Trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie STOP, kiedy to, co nam wydaje się wytrwałością w dążeniu do celu, w istocie staje się egzystencjalnym hamulcem. Trzeba porzucić złudzenia i iść dalej. Ale to czasem jest bardzo trudne, dlatego można utkwić w martwym punkcie, powołując się na tych, którym udało się po latach niepowodzeń i na przekór wszystkiemu. Właśnie takiej sytuacji doświadcza Pat i w tym kontekście niestety jego pozytywne myślenie już nie wydaje się wcale takie godne podziwu, a zakrawa raczej na głupotę i coś w rodzaju szaleństwa. Ten, jakże amerykański optymizm Pata, ukierunkowany zresztą tylko na jeden cel, ale już nie na doprowadzenie samego siebie do porządku, nie dopuszcza do głosu faktów i maskuje prawdziwe źródło problemów. To moje wrażenie spotęgował sposób w jaki napisana jest powieść: językiem tak prostym, że czułam się, jakby narratorem było dziecko (a nie 30-letni facet) i jakbym czytała książkę dla dzieci. Odnosiłam wrażenie, że Pat nie tyle jest niestabilny emocjonalnie, a raczej niedorozwinięty intelektualnie, a to przecież nie to samo. Czyżby autor myślał, że zaburzenia psychiczne są równoważne z infantylizmem, czy po prostu chciał w ten sposób zbudować postać głównego bohatera, dając do zrozumienia, że jest on naiwny jak dziecko? Czy zatem wiara w szczęśliwe zakończenia to również dziecięca naiwność? Wcale mi się nie wydało, że pisarz rozumie na czym polega choroba Pata i że potrafi wczuć się w jego skórę. Zabrakło mi w tym głębi, niuansów, wrażliwości.  Zakończenie Poradnika jest tak nijakie, że prawie natychmiast je zapomniałam. No i te nudne, przydługie fragmenty o futbolu (gdyby to chociaż był jakiś inny sport!), co świadczy o tym, że autor swoją książkę pisał przede wszystkim z myślą o amerykańskich czytelnikach lub nie wziął pod uwagę, że reszty świata ten sport wcale nie fascynuje. Tym bardziej kobiet, które – jak sądzę – stanowią gros odbiorców powieści. 

Nie mogę powiedzieć ani, że lektura ta zawiera wartościowe przesłanie, ani by zachwyciła mnie pod względem literackim. Rozczarowanie. Nie rozumiem fenomenu tej książki, no chyba że cała tajemnica tkwi po prostu w prostocie, dzięki której trafia ona pod każdą strzechę... Filmu nie widziałam, może jest lepszy (zresztą niewiele do tego trzeba), pewnie ta łopatologia lepiej sprawdza się na ekranie, zwłaszcza z Bradley'em Cooperem w roli głównej.

Matthew Quick, Poradnik pozytywnego myślenia, Wyd. Otwarte, 2012

Komentarze

  1. Ciekawy jestem tej książki, wiem że nie spotyka się z pozytywnymi komentarzami wśród recenzentów, ale mimo to ciekawość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj nie, komentarze są różne - jest wiele osób zachwyconych książką. Sama uważam, że nawet jeśli ktoś krytykuje, to i tak trzeba przeczytać samemu, zamiast się od razu zniechęcać

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat zamówiłam sobie tę książkę i zaintrygowało mnie, czy jest faktycznie aż tak zła, jak piszesz - z niecierpliwością czekam na przesyłkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tyle zła - po prostu do mnie w ogóle nie przemówiła

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później