Ziemia kłamstw/Raki pustelniki/Na pastwiska zielone

O Ziemi kłamstw napisano już wiele pozytywnych recenzji, więc co jeszcze mogę dodać, poza własnymi odczuciami po przeczytaniu norweskiej sagi. To nie jest lektura „ku dobremu samopoczuciu” – a na pewno nie mojemu. Trudno mi było czytać jak ludzie, będący rodziną tylko na papierze, usiłują stać się tą rodziną naprawdę i z konieczności, usiłują odnaleźć łączące ich więzi. Odczuwałam prawie fizycznie ich samotność i rozterki, przeraziłam się także dosyć naturalistyczną wizją starości.

Rodzeństwo nie utrzymuje ze sobą kontaktów i nie kryje się ze swoim brakiem uczuć do rodziców, co należy przypisać temu, co wynieśli z domu. A raczej czego nie wynieśli: obrazu kochających się rodziców, akceptacji z ich strony. Dziedzictwo na Trondheim jest raczej niechciane i kłopotliwe. To zawsze prowadzi do pytania dlaczego tak się stało i gdzie jest źródło tego zła. Na to pytanie nie do końca znajdujemy odpowiedź, bo nie poznajemy losów matki – „czarnego charakteru” tej rodziny. Przebywając w gospodarstwie Neshov miałam wrażenie, jakbym mentalnie przeniosła się wiele lat wstecz, do kraju surowych Wikingów, gdzie grzechy i osobiste dramaty zawsze były ukrywane pod grubą warstwą powinności, obowiązków, reguł i rytuałów.
Autorka przyłożyła bardzo dużą wagę do detali, poprzez które opisuje swoich bohaterów. Może aż nazbyt szczegółowo w niektórych momentach, bowiem nie wiem, jak wiele osób jest szczerze zainteresowanych hodowlą świń. Tym niemniej rys psychologiczny każdego z bohaterów powieści jest stworzony perfekcyjnie.

Przyznaję, że zakończenie Ziemi kłamstw było dla mnie lekko szokujące i spotęgowało jeszcze uczucie powrotu do mrocznych norweskich sag sprzed lat. Mimo wszystko jest to zakończenie optymistyczne i obiecujące. Bohaterowie książki to ludzie już przecież niemłodzi, trudno w klika dni przeformułować własne wartości, przewrócić swój świat do góry nogami – a jednak, zważywszy na okoliczności, całkiem im się to udaje. I obiecuje dalszy ciąg historii.

W Rakach pustelnikach nie ma już tego chłodu, tajemnic, czy gwałtownych zwrotów akcji, choć wiele się dzieje. Jest to już o wiele cieplejsza i zwyczajniejsza opowieść obyczajowa, o tym, jak poszczególni członkowie rodziny układają sobie życie. To oni są owymi rakami pustelnikami, które delikatne i bezbronne, po ostatnich wydarzeniach, które zburzyły ich świat, muszą ponownie się odnaleźć w swoim życiu. Ciekawe to porównanie, jak i dosyć wyrafinowane…
Rak pustelnik rodzi się nagi, pozbawiony ochrony przed światem. Musi znaleźć muszlę, która stanie się dla niego osłoną i domem. Gdy jednak dorośnie, wyrusza na poszukiwanie nowego domu…
Dopiero po powrocie do codzienności okaże się, czy delikatne więzy, jakie powstały pomiędzy rodzeństwem przetrwają. Coraz lepiej poznajemy bohaterów powieści – poprzez równolegle prowadzone wątki i jeszcze więcej szczegółów dotyczących ich codziennego życia, przeżywanych przez nich wątpliwości i okoliczności podejmowanych decyzji. Autorka kreśli te postaci w taki sposób, że stają się czytelnikowi bliskie, że chce się je dalej poznawać i towarzyszyć im w perypetiom życiowym. Chciałoby się, by były one autentyczne. Najciekawsze jest to, że najlepiej radzi sobie para gejowska: to oni są najszczęśliwsi, mają poukładane w życiu i w głowie, a jednocześnie potrafią podejmować decyzje, „przenoszące ich na kolejny poziom”. Bardzo mi się to podobało, to tak odmienne od polskiej rzeczywistości… W końcu pojawiają się też w powieści klasyczne wątki, jak tęsknota za naturą, zacieśnienie związków międzyludzkich.  
Jak rzadko się zdarza, zgadzam się z opisami na tyle książki:
Piękna, choć czasem soczyście nieprzyzwoita, zabawna, a jednocześnie smutna książka… Raki pustelniki Radge dadzą ci okazję do uśmiechu, ale i refleksji, i z pewnością wzbudzą chęć na ciąg dalszy!
Duży plus za wydanie i piękną okładkę.

Kiedy już się przeczytało dwie części jakiejś sagi i zżyło z jej bohaterami, trzyma się za nich kciuki, instynktownie pragnie się, żeby to wszystko się dobrze skończyło. W Na pastwiska zielone ścierają się wyraźnie dwa przeciwstawne obrazy: rozpadu, śmierci oraz radości i nowego życia. Który z nich przeważy? Na plan pierwszy wysuwa się Torunn, która, kierowana poczuciem winy bierze na siebie odpowiedzialność za opiekowanie się rodzinnym gospodarstwem. Jednak nie sprawia jej to radości, prześladuje ją obraz ojca, a na prowadzenie zapuszczonego gospodarstwa brakuje jej środków finansowych. Samotność, rozpacz i bezsilność Torunn są tak realne i namacalne, trudno mi było (ponownie) o tym czytać. Fakt, że to Torunn przejęła na swoje barki rodzinną schedę był jednocześnie bardzo wygodny dla pozostałych przy życiu członków rodziny: sprawił, że mogli odsunąć od siebie odpowiedzialność, wręcz OCZEKUJĄC od Torunn, że to ona porzuci swoje dotychczasowe życie, a oni ewentualnie będą się cieszyć „wakacjami nad norweskim fiordem”. Niestety to wszystko przerasta Torunn, życie nad pięknym fiordem wcale nie jest bajką; rodzinne gospodarstwo wydaje się być jak zły szeląg, przynoszący swojemu właścicielowi tylko same problemy.

W życiu też tak jest, że wydaje się, że już dość, że wreszcie musi zdarzyć się coś dobrego, ale wcale tak się nie dzieje – być może dlatego, że ludzie, przyzwyczajeni do stagnacji i pewnych wyborów nie potrafią podjąć tych właściwych decyzji, aby popchnąć swoje życie na właściwy tor.

Gdzieś tam w środku jakiś głosik szepce mi, że szkoda, że autorka zakończyła to w taki, a nie inny sposób, ale cieszę się, że dane mi było przeczytać tę piękną sagę, poznać rodzinę Neshov. To nie jest najłatwiejsza lektura, bo dostarcza czytelnikowi wiele emocji, które są bardzo realne, życiowe - nie ma w sobie nic z sentymentalnej bajki. I zostawia czytelnika "lekko poturbowanego"...

Anne B. Ragde, Ziemia kłamstw/Raki pustelniki, Wyd. Smak Słowa, Sopot 2011 
Anne B. Ragde, Na pastwiska zielone, Wyd. Smak Słowa, Sopot 2012

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później