Miejskie strachy
Miasto 15-minutowe, czyli: wszędzie jest blisko, można dojść na piechotę, wyskoczyć w kapciach po bułki, nie trzeba jeździć samochodem. I to jest … ZŁE. Zamiast się cieszyć, że wszędzie będzie blisko, nie trzeba będzie tracić czasu i pieniędzy na dojazdy (a zatem też będzie bardziej eko, bo nie będzie się zużywać paliwa), prawacy i samochodziarze gardłuja o gettach i ograniczaniu wolności. Gdzie tu jest jakaś logika? O co tu chodzi?
To ciekawe, że z pozoru neutralne rozwiązanie, przemyślane w techniczny sposób pod kątem odpowiedniego wymiarowania przestrzeni, budzi dokładnie takie same emocje, jak burzliwe dyskusje o aborcji, które nieustannie i w równie zindoktrynowany fundamentalizmem sposób prowadzimy od kilku dekad.
– Widać było, że wszyscy inni kandydaci unikali tego tematu. Wypowiedzieli się dopiero w debacie poświęconej ekologii, gdzie musieli się zadeklarować. Robili to jednak bardzo ogólnikowo. Przeważało zdanie, że trzeba dbać o jakość powietrza w Krakowie, ale jednocześnie nie można utrudniać mieszkańcom poruszania się. A to jak mieć ciastko i zjeść ciastko – wyjaśnia profesor.
I podaje przykład innej metropolii. – W 2016 roku Sadiq Khan, wtedy kandydat na burmistrza Londynu, wygrał wybory. Jednym z głównych punktów jego kampanii było poszerzenie tamtejszej strefy czystego transportu. Czyli w Londynie kandydat popierający SCT wygrał, a u nas kandydaci bali się o tym mówić.
Przy przygotowaniach krakowskiej SCT nie pomyślano o szerokiej akcji informacyjnej skierowanej do mieszkańców. – To wyglądało bardzo słabo. Może jeśli ktoś wiedział, na którą stronę w internecie wejść, to ją znalazł. Dlatego właśnie ta krzykliwa grupa wywołała takie emocje. Doszło do tego, że mieszkańcy myśleli, że do centrum Krakowa nie będzie można wjechać niczym innym jak tylko samochodem elektrycznym – przywołuje tamten proces prof. Kleczkowski.
Dlaczego nie ma rzetelnych akcji informacyjnych na ten temat, nie obala się tych mitów, wskutek czego ludzie karmią się dezinformacją? W miejsce rzetelnej informacji wskakują właśnie populiści i jeszcze okazuje się, że to oni są najgłośniejsi. Fakt, często nawet dostęp do wiedzy nie pomaga, bo są ludzie, którzy nie przyjmują żadnych argumentów, a rozmowa z nimi jest jak walenie głową w mur. To jest np. spora grupa polskich kierowców, obwiniających o wypadki pieszych i usprawiedliwiających siebie w każdych okolicznościach. A na koniec okazuje się, że czyste strefy to kolejna fikcja w Polsce, bo oczywiście reguły w niej obowiązujące nie są egzekwowane. Jak zwykle w Polsce.
Straszenie miastem 15-minutowym to tylko jeden z przykładów urbanistycznych bredni lansowanych przez prawicowych populistów. Po recenzjach widzę, że książka ta została odebrana z totalnym niezrozumieniem o czym to jest i czym jest urbanistyka. Po pierwsze już sam tytuł wskazuje, że mowa będzie o różnych szkodliwych miejskich mitach. Jednak zachęcam do przeczytania czegoś więcej, niż tytułu, gdyż w opisie stoi iż autor dotyka kwestii prawicowego populizmu i myślenia spiskowego. Po drugie urbanistyka to nie jest to samo, co architektura, która może być względnie neutralna politycznie. Urbanistyka jest ściśle powiązana z polityką - przecież o planowaniu miejskim decydują osoby rządzące miastami, a zatem zawsze jakoś umocowane politycznie. Nie można więc o tym rozprawiać w oderwaniu od polityki. Tym bardziej, że ww. wspomniany populizm jest zjawiskiem czysto politycznym. Trzeba umieć łączyć kropki - jak wspomniałam, nie można rozpatrywać urbanistyki w oderwaniu od polityki, w oderwaniu od ekologii, czy nawet tego, jak wychowywane są kolejne pokolenia.
Jak to się zresztą mówi: nie interesujesz się polityką, ale ona interesuje się tobą. Warto się zainteresować, żeby wiedzieć chociażby na kogo się głosuje - zwłaszcza we własnym mieście. Drozda jednak pokazuje, jak współcześnie rozmywają się granice polityczne, jak poglądy danej osoby mogą być niespójne, zawierać jakiś zestaw i z lewej, i z prawej strony “barykady”, i że tradycyjny podział na lewicę - prawicę (w Polsce niewiele jest pośrodku) w zasadzie się już nie sprawdza. Ludzie brani za “lewaków” okazują się mieć całkiem tradycyjne poglądy, a prawacy wdrażają lewicowe rozwiązania. Pomieszanie z poplątaniem. Tylko że przeciętny wyborca mało o tym wie. Kontruje też Drozda te absurdalne oskarżenia populistów, że polskie miasta tak sprzyjają lewicowym pomysłom i “nienawidzą” kierowców, co w żaden sposób nie znajduje potwierdzenia w faktach i jest tak samo oburzające, jak jojczenie każdej uprzywilejowanej grupy o tym, że jest “dyskryminowana”.
Prawicowi populiści (...) proponują wykluczanie innych, broniąc nie osób najbardziej uciskanych, lecz właścicieli nieruchomości, demonizując przy tym usługi publiczne i ograniczenia środowiskowe, zwłaszcza te limitujące w jakiś sposób swobodę kierowców, a wszystko to splata się z tradycjonalistycznymi poglądami obyczajowymi. Osoby te negują wszelkie działania strategiczne i odrzucają ustalenia naukowe, podając w wątpliwość zmiany klimatu, podpierając się najróżniejszymi teoriami spiskowymi. Ich poglądy stoją w jawnej sprzeczności nie tyle z wizjami radykalnych zmian, co nawet ze zwykłą rzetelnością i aktualnym stanem elementarnej wiedzy.
A czemu niby wolność jest utożsamiana tylko z prowadzeniem samochodu - nasuwa mi się pytanie? Co
z moją wolnością jako osoby niezmotoryzowanej, która w tej sytuacji nie
jest traktowana na równi z kierowcami? Co z wolnością pieszych,
rowerzystów albo mieszkańców, którzy nie chcą, by im auta smrodziły albo
hałasowały pod oknami? Dlaczego to, że ktoś lubi siedzieć za kółkiem jest
ważniejsze od upodobań innych osób? A co z innymi poza wolnością
wartościami: zdrowiem, ochroną środowiska, dbałością o słabszych? Albo dlaczego protesty o dzieleniu ludzi na bogatszych i biedniejszych odzywają się tylko w kontekście samochodów, skoro na świecie od zawsze istnieje taki podział? Czemu nikt nie protestuje, że dostęp do lekarzy jest uzależniony od zasobności portfela? Albo do zdrowej żywności? Że na mieszkanie - i to byle jaką klitkę - stać dziś tylko bogaczy? Czy to nie jest segregacja ludzi i to w sferach żywotnie istotnych, a nie tylko dostępu do jakichś opcjonalnych dóbr? Jak
zwykle pozostaje pytanie: kto na tym korzysta. Bo jak nie wiadomo o co
chodzi, to wiadomo… Tylko kto korzysta na tym, że mamy zakorkowane,
zasmrodzone miasta? Że wszędzie jest daleko? Że marnuję codziennie 2h
życia, żeby dojechać do pracy? Że równego udziału w korzystania z
przestrzeni publicznej nie mają kobiety, starsi, dzieci, osoby
niepełnosprawne?
Kładka nieproporcjonalnie częściej uprzykrza też życie kobietom (...), płci, która jednak częściej od mężczyzn wykonuje pracę opiekuńczą. Statystycznie rzecz biorąc to kobiety z większym prawdopodobieństwem wylądują w cuchnącej moczem klatce podnośnika, zamykając się z ważącym kilkadziesiąt kilogramów ciężarem, składającym się z ich dziecka i urządzenia na kółkach. (...) Ludzie niepotrafiący się postawić na miejscu wykluczonych przestrzennie osób, nie umieją też wyobrazić sobie emocji, które towarzyszą nie tylko pakowaniu się na oblodzone zimą schody przez osobę o ograniczonej mobilności, ale również strachowi przed napaścią w zaciemnionym przejściu podziemnym. Strach ów przez kobiety odczuwany jest na innym poziomie, niż u szermierzy argumentu o przeciwdziałaniu otyłości dzięki karnemu używaniu schodów. To przecież faceci, którzy tego strachu w ogóle nie doświadczają.
Jak pisze autor - siła owych populistycznych, skrajnie prawicowych ruchów rośnie, a także rośnie liczba ludzi wierzących w teorie spiskowe (tragiczne przytaczane przez Drozdę statystyki: raport YouGov pokazuje, iż 35% Polaków wierzy, iż niezależnie kto rządzi, to jest jedna grupa ludzi która w sekrecie kieruje światem; liczba stanowczych przeciwników takiego stanowiska wynosi 19%; 6 na 10 ankietowanych w Polsce nie umie twardo przeciwstawić się tezie o istnieniu czegoś na kształt rządu światowego), ale przecież zjawisko to nie występuje tylko w Polsce i nie dotyczy tylko urbanistyki. I jest to bardzo niepokojące. Sęk w tym, że teorie spiskowe przychodzą do nas same, nie trzeba ich szukać, w przeciwieństwie do rzetelnej wiedzy, za którą na dodatek często trzeba zapłacić (tak wygląda era dezinformacji). A nawet jak się naszukasz, naumiesz, zweryfikujesz, to ktoś wyskakuje ci z tym, że “nie masz kwalifikacji”, “nie jesteś ekspertem” (do czytania? do cytowania?), który to argument jest też bardzo popularny wśród szermierzy denializmu i populizmu. Ich samych za to brak kwalifikacji bynajmniej nie powstrzymuje przez perorowaniem przeciwko polityce klimatycznej czy prawom kobiet, wypowiadania się na temat ekonomii, polityki zagranicznej, urbanistyki, etc, etc.
I tak, trochę za dużo jest tego kto jest kto i po jakiej stronie stoi (aczkolwiek może służyć to też wyjaśnianiu i demaskacji tych osób). Wolałabym, by autor skupił się na pokazaniu argumentów tych osób, czytelnym wyjaśnieniu jaki interes im przyświeca, kiedy opowiadają te bzdury oraz pokazaniu w jaki sposób można je kontrować (to omówiono bardzo skrótowo) - najbardziej zabrakło mi tego w rozdziale o miastach 15-minutowych. Widać też, że autor jest raczej akademikiem z zacięciem dziennikarskim, niż odwrotnie, skąd skłonność do długich zdań i trudnego słownictwa oraz dygresji, co nie pomaga w odbiorze tej pozycji (z drugiej strony Drozda jest często po dziennikarsku złośliwy). Zdarzają się nagłe zmiany tematu - np. co ma poziom publikacji akademickich i odpłatność za dostęp do bazy wiedzy, do miast 15-minutowych? Wiadomo, że to wszystko się jakoś łączy, ale jest to mało zgrabnie pokazane. Faktycznie momentami można się zastanawiać o co autorowi chodzi… trzeba by nad tym popracować. Ale ogólnie mnie to się czytało dobrze; uważam, że książka jest ciekawa i na ważny temat, jeśli ktoś interesuje się otaczającą go rzeczywistością w szerszym kontekście, nie tylko wycinkowym. Bo znajdziemy tu wiele cennych informacji, i znacznie więcej, niż o polityce miast. dowiedziałam się kilku rzeczy o których nie wiedziałam, np. że w Polsce rowerzystami są głównie… mężczyźni (znowu), albo że upierdliwe dyskusje w ms (wiecie, takie, że ty masz już dość, nie masz czasu na odpisywanie na kolejne komentarze, a ta osoba ciągle bije pianę), toczą osoby neuroatypowe. Jeśli chcecie się dowiedzieć czemu - odsyłam do książki.
Gatunek: reportaż/ esej
Komentarze
Prześlij komentarz