Świat, który nadchodzi

Ten reportaż przyrodniczy omawia aspekt obecnych zmian klimatu, o którym mówi się mało. Na ogół zajmujemy się tylko konsekwencjami kk dla nas, ludzi, a co z pozostałymi gatunkami? Na całym świecie zaczęła się już wędrówka gatunków, przeważnie na północ, czyli w regiony chłodniejsze, kiedy warunki w dotychczasowych siedliskach przestają pasować do tego, do czego te gatunki są przystosowane. Nie tylko zwierząt, roślin też. Jednym gatunkom idzie to szybciej, innym wolniej. Znacznie trudniej mają gatunki lądowe. Weźmy chociażby drzewa, które, no… nóg nie mają. Nie mogą po prostu przenieść się gdzie indziej. Ale i tak obszar ich występowania stopniowo przesuwa się w coraz to chłodniejsze rejony - już dziś zauważa się, że w Polsce zanikają świerki, które wydają się przecież tak pospolite dla naszego krajobrazu. Za to pojawiają się nowe gatunki, których wcześniej nigdy u nas nie było. Poza tym na pewno nie każdy z nich zdoła odpowiednio szybko się przystosować do zmian i je przetrwać. Wiele wyginie - wielkie szóste wymieranie trwa w najlepsze.

I co z tego, mówi wiele ludzi? Co nam po jakimś głupim owadzie, albo drzewie. To z tego, że nie łączymy kropek. Bioróżnorodność ma kluczowe znaczenie dla przetrwania człowieka (i innych gatunków rzecz jasna też). W przyrodzie żaden gatunek nie istnieje samodzielnie (człowiek też nie) - wszystko jest powiązane skomplikowaną siecią zależności. Teraz ta cała sieć pada. Może jakieś gatunki “nie są nam potrzebne do szczęścia”, ale mają potrzebne są tym gatunkom, od których uzależnione jest nasze życie, czy gospodarka. Nawet komary są w przyrodzie potrzebne. Najczęściej podawanym przykładem jest wymieranie owadów, w tym pszczół, które pełnią rolę zapylaczy. ¾ wszystkich plonów spożywanych przez ludzi jest uzależnionych od zapylaczy. Nie ma zapylania - nie ma żywności (przecież nawet zwierzęta karmi się roślinami). Tymczasem ludzi, których trzeba wyżywić jest coraz więcej… O innych, mniej może pożytecznych dla ludzi gatunkach, mówi się mniej i one znikają po cichu. Jak wiele gatunków ptaków. Poza tym z przyrody cały czas czerpiemy wiele innych korzyści, nie tylko wyżywienie - przemysł drzewny, odzieżowy, farmaceutyczny, turystyka, itd. - i wiele z nich jest teraz zagrożonych. Innym problemem jest roznoszenie się chorób tropikalnych na tereny, gdzie dotychczas one nie występowały. Wiecie jakie jest najniebezpieczniejsze zwierzę na naszej planecie (poza człowiekiem)? Nie, wcale nie tygrys.

Komary z obszarów podzwrotnikowych i tropikalnych są uważane za najniebezpieczniejsze zwierzęta na naszej planecie. Są odpowiedzialne za mniej więcej 800 tys. zgonów rocznie (...) Gatunkom tym udaje się podbić nowe miejsca z dala od ich naturalnych terytoriów i potrafią przenosić najróżniejsze niebezpieczne wirusy i patogeny, w tym Zika, dengę czy żółtą febrę.
Naukowcy z Oksfordu przewidują, że w ciągu najbliższych od 5 do 15 lat komar egipski i azjatycki komar tygrysi wyczerpią stopniowo swoje dotychczasowe nisze ekologiczne. Począwszy od 2020 i 2030 roku, komary te prawdopodobnie rozszerzą swój zasięg występowania głównie z powodu postępujących zmian klimatycznych. (...) Oba prawdopodobnie osiedlą się na obszarach, na których liczba ludności wzrasta w nieproporcjonalnie szybkim tempie - w metropoliach Europy, na południu Chin oraz USA.
O tym wszystkim poczytacie w Świecie, który nadchodzi. Benjamin von Brackel przedstawia rozmaite przykłady wędrówki gatunków w niezwykle przystępny, można by powiedzieć, że anegdotyczny sposób - autor jest dziennikarzem, a nie naukowcem. Dlatego jest to bardziej reportaż, niż książka popularnonaukowa, co nie zmienia faktu, że to, o czym pisze autor jest bardzo istotne. Praktycznie każdy rozdział jest interesujący - także z czysto praktycznego (dla ludzi) punktu widzenia! Niezwykle ciekawa jest część o rybołówstwie, migracjach ryb i…. konfliktach na scenie międzynarodowej, jakie to rodzi. Japończycy mają problem ze znikającymi algami, które są kluczowym składnikiem ich diety - oraz diety stworzeń morskich tak istotnych w menu Japończyków. Zarazem pojawiają się u nich koralowce… Cała jedna część książki poświęcona jest temu, co dzieje się w Europie i Niemczech - a jak w Niemczech, to i u nas, prawda? Autor pisze również o działaniach UE na rzecz klimatu: Bruksela chce, aby miasta były usiane lasami, parkami i ogrodami, gospodarstwami rolnymi, zielonymi dachami  (ta “zła Unia”, która wszystkiego chce nam zakazać).

Interesującym zjawiskiem, opisanym w książce, jest bioksenofobia, czyli postrzeganie każdego gatunku obcego, “nierodzimego” jako zagrożenie. Pojawiania się u nas nowych gatunków, nie postrzegamy jako czegoś pozytywnego, gdyż nasze życie i gospodarka zostały zorganizowane według “starego” ekosystemu, np. na danym obszarze łowi się dorsze, na innym ludzie żyją z uprawy kawy. Robi się problem, jeśli tych zwierząt czy roślin zaczyna brakować. A przecież przemieszczanie się gatunków jest czymś naturalnym, zwierzęta i rośliny nie mają paszportów i granic państwowych, zresztą te ostatnie nawet dla ludzi są czymś stosunkowo nowym. Dane kopalne także dowodzą, że przesunięcia siedlisk gatunków w kierunku biegunów - i na odwrót - jest zjawiskiem normalnym.* Zatem raczej nie następuje adaptacja polegająca na tym, że dany gatunek wykształci sobie cechy, pozwalające mu na pozostanie na danym obszarze. Ktoś w opinii napisał "recept na na zwolnienie tej wędrówki jak na lekarstwo". No, ale jaka mogłaby być na to recepta, poza zwolnieniem zmian klimatycznych? Wszelkie inne próby "powstrzymania" gatunków są po prostu działaniem na ich szkodę - to jest właśnie przykład myślenia, że ludzie mogą kontrolować naturę. 

Może istnieje ku temu głębszy powód. Być może migracja gatunków zmusza nas do refleksji, że skoro fauna i flora masowo zmierzają w kierunku biegunów, wspinają się na góry i przemierzają oceany, to tym samym ośmieszają istnienie naszych granic i iluzję kontroli nad nimi. Podobnie jak przekonanie, że możemy zdegradować naturę do postaci rachunku i wepchnąć dziką przyrodę do paru ostatnich ostoi.

Uparte trzymanie się starych granic może spowodować nawet więcej szkód niż pożytku, kiedy za wszelką cenę będziemy chcieli utrzymać gatunki w obszarach, gdzie po prostu nie ma już dla nich warunków do życia (identycznie zresztą jak ludzi). Rozmówcy Brackela zwracają uwagę, że w obecnej chwili nawet istnienie starych rezerwatów staje pod znakiem zapytania - trzeba tworzyć nowe obszary chronione, i to podążając za migracjami gatunków, a nie za widzimisię człowieka. Starania na rzecz ochrony przyrody muszą uwzględniać zmiany klimatyczne - inaczej są bezcelowe. Często nawet naukowcy tego nie rozumieją. Trzymają się zastanych “dogmatów”, nowe tezy wyśmiewają, odrzucają, blokują zmiany. Dyskredytują to, co nie zgadza się to z obrazem świata, do którego są przyzwyczajeni. Jednak jego reorganizacji i migracji nie da się już zatrzymać: Musimy to zaakceptować i pomóc im w przeprowadzkach, a nie im zapobiegać - twierdzi badacz trzmieli. Zwierzęta przecież nie robią nam na złość, a tylko starają się dostosować do zmian środowiskowych, jakie im zafundowaliśmy. To one są ofiarami - nawet jeśli są to gatunki inwazyjne i szkodliwe. 

Stosunek wielu ludzi do tego, jest taki jak zawsze. Nic nas nie rusza. Ani kolejne rekordy temperatury, ani miliony (a nawet miliardy) ginących zwierząt, ani płonące lasy, ani susze i kryzys żywnościowy. Jak zwracają uwagę naukowcy - i ja też to obserwuję:

(...) rośnie pokolenie, które nie zdaje sobie już sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy zależni od natury i dlaczego powinniśmy ją chronić. Eksperci nazywają to syndromem przesuwającego się punktu odniesienia. Polega on na tym, że ludzie coraz bardziej obniżają swoje oczekiwania wobec zdrowego środowiska, ponieważ mierzą stan przyrody na podstawie swoich najlepszych doświadczeń z dzieciństwa. (...) upadek natury jest czymś, do czego można się przyzwyczaić.
Znacie to: a tam, 10 lat temu też w lutym było 20 stopni…. Tak jakby kryzys klimatyczny zaczął się 3 dni temu… Ludzi pamiętających np. śnieżne i mroźne zimy jest coraz mniej. Wzruszamy więc ramionami, tak długo, jak któryś skutek kryzysu nie zapuka wprost do naszych drzwi. Wtedy mamy pretensje do polityków, jakby byli oni odpowiedzialni za suszę, czy gradobicie. A dla nich zmiany klimatyczne są zawsze mniej ważne, niż inne “palące” aktualne problemy. 

Politycy przyjmują to tak, jakby to był los, którego i tak nie da się uniknąć - Zaczną działać dopiero wtedy, kiedy mleko się rozleje.

No i wielu ludzi już też przyjmuje tę postawę - i tak nic się już nie da zrobić. A przecież to, że “nie da się tego uniknąć” nie jest prawdą (a na pewno nie było kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu, kiedy nie robiliśmy literalnie NIC). W chwili obecnej nie chodzi już o to, że nie mamy możliwości technologicznych, czy nawet pieniędzy na działania związane z ochroną klimatu - główną przeszkodą jest brak woli politycznej. Są ludzie, którzy mają pomysły i zapał do działania, ale kiedy napotykają powszechną obojętność i brak wsparcia ze strony większości, w tym osób decyzyjnych, wtedy faktycznie niekorzystne zmiany zachodzące w przyrodzie, stają się nieuniknionym faktem. Weźmy chociażby niedawne unijne głosowanie na Nature Restoration Law, w którym wśród sześciu państw głosujących przeciwko znalazła się też Polska, pod rządami nowej koalicji (która dodajmy, okazała się głucha na głosy naukowców oraz ponad 200 organizacji przyrodniczych i społecznych). Wywołuje to we mnie ogromny niesmak. Ekolodzy zwracają uwagę, że obietnice wyborcze dotyczące przyrody znowu okazały się tylko kiełbasą wyborczą, a naszą przyrodę musi przed nami samymi chronić Unia… Za to jakże inaczej zachowała się austriacka ministra środowiska, która zignorowała zalecenia centroprawicowego kanclerza i zagłosowała ZA, a więc idąc za głosem swojego sumienia i ideałów, a nie koniunkturalnych politycznych interesów. „Za 20 lub 30 lat, kiedy porozmawiam z moimi dwiema siostrzenicami i pokażę im piękno naszego kraju i tego kontynentu, a one zapytają mnie: »Co zrobiłaś, kiedy to wszystko było zagrożone?«, chcę móc im powiedzieć: starałam się zrobić jak najwięcej” – powiedziała Gewisser po głosowaniu. Szkoda tylko, tego typu zachowania należą do wyjątków, a działania na rzecz przyrody w XXI wieku nadal określa się jako “idealizm”, stojący w kontrze do tego, co robią politycy (i wiele osób negujących potrzebę zmian). A przecież ochrona przyrody i bioróżnorodności leży w interesie nas wszystkich, bez wyjątku!

Rezygnacja z gruntów na rzecz ochrony przyrody nie jest aktem altruistycznym. Zdrowa przyroda zaopatruje nasze miasta w wodę, utrzymuje stabilność gleby i zapobiega powodziom. W jej otoczeniu odpoczywamy. Ponadto ochrona lasów, terenów podmokłych, lasów namorzynowych i torfowisk to także ochrona klimatu, ponieważ ekosystemy te magazynują ogromne ilości CO2 i metanu.
Krótkowzroczność czy ignorancja to jedno, ale przecież jest wielu polityków, którzy jawnie robią co ich mocy, żeby przyrodę niszczyć, dolewając oliwy do ognia kryzysu. Lasy deszczowe są płucami ziemi, najważniejszym jej ekosystemem. Ale politycy się tym nie przejmują - wspierają wyrąb lasu, zamienianie go na obszary uprawne albo na tereny pod wydobywanie surowców. Przyznam, że taka postawa w XXI wieku - i przyzwolenie społeczne na to, w sytuacji, kiedy katastrofa klimatyczna jest realnym zagrożeniem egzystencjalnym dla całej ludzkości - jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. I to wobec czegoś takiego ktoś taki jak ja czuje się kompletnie bezradny. Nawet jeśli przychodzi jakiś polityk bardziej proekologiczny, to nigdy nie można mieć pewności, jak długo to potrwa i czy nie zastąpi go ktoś, kto znowu zdecyduje o odwróceniu wszystkiego o 180 st. i dalszej dewastacji.

Gospodarka wypaleniskowa, wylesianie i zmiany klimatyczne tworzą negatywną synergię i mogą przekształcić duże części lasów deszczowych w sawanny (...) Badacze przestali się już przejmować prawdopodobieństwem takiego scenariusza. Teraz próbują odpowiedzieć na pytanie, kiedy to nastąpi.
Wydaje się nam, że na tle tego, co dzieje się w przyrodzie człowiek jest absolutnym wyjątkiem - przystosował się przecież praktycznie do każdych warunków klimatycznych, prawda**? Wydaje się więc nam, że teraz też możemy się “dostosować”, jak to postulują coraz liczniejsze głosy. Tyle tylko, że tylko w niektórych warunkach rozkwitła cywilizacja. My też mamy swoją niszę i swoje ekstrema, nie stoimy poza światem przyrody. Przecież ludzie też migrują - niespodzianka - na północ… Poza tym nawet jeśli my przetrwamy na danym obszarze, to nie przetrwa dziesiątki mniej odpornych gatunków, które są nam potrzebne do życia. To, że możemy przeżyć bez przyrody to fikcja. Ale o tym, to już nikt nie myśli…

Przyznaję, że ja w stosunku do tego typu książek nie jestem zbyt krytyczna, ale to jest naprawdę fajna pozycja. Fajna w sensie wiedzy, jaką przekazuje i jak ją przekazuje, nie w sensie “fajności tematu” -  bo wolałabym, żeby tego tematu w ogóle nie było. Całość to taka katastrofa klimatyczna z punktu widzenia flory i fauny - podana w pigułce, dla małozaawansowych w temacie. I to jest właśnie dla mnie jedyny minus: bardzo chętnie poczytałabym na ten temat coś więcej, gdyż właściwie każdy rozdział zasługuje tu na rozwinięcie. 

Metryczka:
Gatunek: reportaż przyrodniczy
Główny bohater: migracje gatunków
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 304
Moja ocena: 5,5/6
 

Benjamin von Brackel, Świat, który nadchodzi. Jak wielka wędrówka przyrody wpływa na nasze życie, Wydawnictwo Copernicus Center Press, 2024


*tylko, że zachodziło znacznie wolniej, niż teraz, przez co też gatunki miały większe szanse na przystosowanie się

**podobnie jak szczury i karaluchy
 

Inne książki poruszające tę tematykę: Koniec lodu, Szóste wymieranie i oczywiście Historia pszczół.

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później