Tasmania wydawała się napisana specjalnie dla mnie. Zaczyna się od tego, że narrator (autor?) jedzie relacjonować konferencję dotycząca zmian klimatycznych - gdzie katastrofa klimatyczna (kk), tam i ja, można by powiedzieć. Tyle, że konferencja okazuje się fiaskiem, sprowadzonym do nudnych wyliczeń i tabelek. Z perspektywy zwykłego człowieka, jaką stara się oddać Giordano tak to właśnie wygląda: zagrożenie sprowadzone jest do kolejnych doniesień o rekordach temperatury i ględzenia naukowców, których nikt nie słucha. A potem zmuszania ludzi do przyjmowania rozwiązań, których nikt nie chce, bo stanowią zamach na nasze wygodne życie. Patrząc w przeszłość, w wielu epokach ludziom wydawało się, że apokalipsa jest już blisko, a mimo to jakoś kulamy się dalej. Więc większość ludzi traktuje temat katastrofy ekologicznej, jak jeden z wielu kolejnych kryzysów, którymi ciągle się straszy: kryzys naftowy, dziura ozonowa, wojna na Ukrainie… ot, dzień jak co dzień, kto byłby w stanie przejmować się tym wszystkim. Jeśli już, to kk to kolejny temat zawłaszczony przez popkulturę: mówi się o tym “bo to jest modne”. Zróbmy sobie może jeszcze kubeczki i koszulki z topiącymi się lodowcami i płonącymi lasami. Ale tak naprawdę ludziom wydaje się, że skoro do tej pory nam się udawało, to tak będzie też dalej.

Każdy z nas ma umysł gradualistyczny: jeżeli sprawy zawsze przebiegały w określony sposób, dlaczego miałoby się to zmienić akurat teraz? Ludzkość zamieszkuje tę planetę od 2 tysięcy lat*, czy to możliwe, żeby wszystko zawaliło się właśnie teraz, kiedy ja żyję? (…) Nawet naukowcy mają skłonność do takiego myślenia, w gruncie rzeczy od zawsze trudno było brać na poważnie wielkie katastrofy, jak choćby wyginięcie dinozaurów.

Daleko szukać i czekać nie musiałam - zacytuję tu oryginalny komentarz z netu, pod artykułem dotyczącym kk, a jakże: 

W latach 60. w gazetach pisali, że światowe zasoby ropy wyczerpią się w ciągu 10 lat.

W latach 70. pisano, że w ciągu 10 lat grozi nam kolejna epoka lodowcowa z powodu emisji dymów z kominów fabryk.

W latach 80. można było przeczytać o kwaśnych deszczach, które w ciągu 10 lat zniszczą światowe uprawy co spowoduje powszechny głód.

W latach 90. tematem numer jeden była "dziura ozonowa". Mieliśmy natychmiast przestać używać dezodorantów i innych spreyów, bo w ciągu 10 lat zniknie Ozon i spowoduje śmierć planety.

Natomiast w latach 2000 gazety pisały, że w ciągu 10 lat roztopią się czapy lodowe na biegunach co spowoduje podniesienie się poziomu oceanów i zatopi połowę Holandii.

Te wszystkie przykłady klimatycznej histerii okazały się - mówiąc delikatnie - przesadzone. Dlaczego tym razem ma być inaczej?

Bohaterami Tasmanii jest klasa średnia. Naukowcy, dziennikarze, menedżerowie. Może oni rozumieją coś więcej? Oni też opowiadają dużo o kk, kiwają głowami nad głupotą ludzkości, ale tak, jakby ich to nie dotyczyło. Co najwyżej jest im smutno. Niby naukowcy mają traumę, związaną z tym, że wiedzą dokąd to zmierza, ale czy gdyby naprawdę wierzyli w to, że sprawy faktycznie potoczą się źle, to byliby tak bierni? W postawie Novellego nie widziałam specjalnie zaangażowania na rzecz sprawy, raczej rezygnację: przyjęcie, że jest źle, będzie jeszcze gorzej i koniec nieuchronnie nastąpi. Nie ma więc co się przejmować. Jednocześnie rzuca się w oczy, jak ci sami ludzie beztrosko spędzają sobie wakacje na egzotycznej wyspie, czy podróżują po całym świecie. Bogaci w tym czasie już przygotowują się do ewakuacji.

Poza kk pojawia się tu wątek bomby atomowej, o której narrator pisze książkę, co zostaje skwitowane tak, że pisze o wydarzeniach, które już absolutnie nikogo nie interesują. Nie zgodzę się z tym - mnie to interesuje na przykład, a zagrożenie nuklearne jest jednym z zagrożeń o wymiarze egzystencjonalnym, które nad nami wiszą, tylko z rodzaju tych, o których - dla odmiany - się mało dziś mówi. Autor chyba też to tak traktuje, bo kompletnie nie ma weny do ukończenia książki. Jednak ten wątek o bombie atomowej nie spełnia wcale roli zwornika w Tasmanii i i nasuwa mi się wątpliwość czy nie jest on tu nadmiarowy. Mamy tu też inne współczesne problemy, takie jak terroryzm, czy problem równouprawnienia kobiet.

Czemu mam poczucie, że to jest napisane w duchu problemów pierwszego świata, uprzywilejowanej i zblazowanej europejskiej klasy średniej? Dużo gadają, mało robią, bo i tak nie wierzą, że to coś da. Atmosfera jak na uczcie u Nerona. Defetyzm, melancholia, oczekiwanie nadchodzącego końca, ale wcale nie potrzeby jakiejś walki, tylko ucieczki, znalezienia sobie kryjówki. Ale bohatera i tak bardziej obchodzą jego codzienne problemy, niż globalny kryzys - rozpad związku, utrata przyjaciół, brak motywacji do pracy. Jego znajomy, specjalista od chmur, zamiast o klimat, woli z powodu urażonej dumy walczyć z równouprawnieniem kobiet. Koniec świata tak, ale też prywatne końce świata. Na koniec to wszystko się po prostu rozmywa, nic z tego nie wynika. Sprowadza do tego, że życie musi jakoś się toczyć. Czy narrator – fizyk i pisarz - jest alter ego autora, lub nawet jest to pozycja autobiograficzna? Nie znalazłam potwierdzenia (aczkolwiek w treści Tasmanii narrator podpisuje się jako P.G). Książka jest mocno "prywatna" w gruncie rzeczy. Nie kwestionuję odczuć autora, absolutnie, ale nie tego oczekiwałam.

Metryczka:
Gatunek: powieść
Główny bohater: autor?
Miejsce akcji: Włochy/Francja
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 344
Moja ocena: 4/6
 

Paolo Giordano, Tasmania, Wydawnictwo Sonia Draga, 2024

*chyba jednak znacznie dłużej

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później