Problem trzech ciał
W czasach już bardziej współczesnych wchodzimy do gry komputerowej, pojawiają się ludzie - naukowcy -
skupieni wokół tej gry a tak naprawdę spiskujący przeciwko ludzkości i
kontaktujący się z obcą cywilizacją. Cixin oferuje więc czytelnikowi oryginalne połączenie historii z fantastyką,
okraszone jeszcze wirtualną rzeczywistością. Powieść jest bardzo dynamiczna, czyta się szybko, a autor utrzymuje
długo czytelnika w napięciu, gdyż wszystko to jest bardzo tajemnicze…
Osadzenie akcji w Chinach było dla mnie kolejnym plusem, gdyż Chiny bardzo mnie obecnie ciekawią, spojrzenie Chińczyków różni się od naszego, zachodniego. Im więcej się o tym dowiaduję, tym bardziej zadziwia mnie chińska konsekwencja - czasy się zmieniają, a chińska mentalność wcale. Wreszcie oparcie całego konceptu na koncepcjach rodem z nauk ścisłych (jak najbardziej prawdziwych) daje poczucie takiej realności, zakorzenienia w rzeczywistości - tak naprawdę dopiero w końcówce owo science staje się fiction.
Jedyny problem, jaki miałam z Problemem, był taki, że strasznie dużo tu fizyki - i to łącznie z fizyką kwantową (to już w końcówce). Trochę jest to męczące i zagmatwane, na pewno nie dla każdego zrozumiałe, ale kiedy odczułam już przesyt, autor odkrywa karty i wtedy wszystkie klocki wskakują na swoje miejsce. Pierwsze, co wtedy pomyślałam to to, że doskonale rozumiem motywy tych bohaterów. Naoglądali się dosyć zła i ludzkiej głupoty i mieli prawo czuć to, co czuli - bo ja też to czuję i w sumie każdy inteligentny człowiek, mógłby skłonić się do tego samego; chiński pisarz odwołuje się m.in. do degradacji środowiska i wymierania gatunków, co jest jednym z zapalników do działań spiskowców. Może być to nawet interpretowane jako działania przeciwko bogu, jeśli odwołamy się do chińskiej tradycji filozoficznej (Mandat Niebios) w której Bóg, natura i człowiek wzajemnie się przenikają, a niszczenie natury jest bluźnierstwem, sprzeciwianiem się Bogu (zupełnie inaczej niż w zachodnim myśleniu, opartym na chrześcijaństwie). Jedna z postaci posiłkuje się nawet Wyzwoleniem zwierząt, które akurat dopiero co czytałam (zupełnie nie spodziewałam się znaleźć śladów tej książki w chińskiej powieści sci-fi). Poczułam w tym momencie, że jakoś dziwnie to wszystko się zazębia, jakby wszechświat pokazywał mi też jakąś ścieżkę… I może nie, że im kibicowałam, ale na pewno rozumiałam. Na wyższy poziom fiction wchodzimy, kiedy autor pokazuje nam jak wygląda cywilizacja obcych. Jednak to, w jaki sposób autor rozwiązał ten konflikt spowodowało u mnie dziki śmiech, gdyż absurd goni tu absurd - i miałam wrażenie, że końcówka tej książki to jest jakaś tragifarsa. Trudno to będzie wyjaśnić bez spojlerów, ale spróbuję. Po pierwsze, złamani straszną chińską rewolucją i jej konsekwencjami bohaterowie planują de facto kolejną rewolucję… Po drugie robią to samo, co reszta ludzkości (którą tak krytykują), tzn. kłócą się, dzielą na frakcje, wywołują jakieś wojenki oraz - oczywiście - tworzą nową religię. Po trzecie przyjmują jakieś założenia wzięte z sufitu, sprzeczne z ludzkim doświadczeniem i mogące być kompletnie błędne (a na co potem wskazuje autor - są to założenia, którymi niestety na ogół ludzie się posługują w tej kwestii). Po czwarte: Trisolarianie XD. Tak autor przytomnie komentuje w posłowiu poczynania ludzi (już wcale nie fantastyczne) w kwestii poszukiwania obcych inteligencji:
Między naiwnością i dobrocią, jaką ludzie przejawiają wobec Wszechświata, a ich stosunkiem do bliźnich jest dziwna sprzeczność. Na Ziemi mogą wyruszyć na inny kontynent i bezmyślnie zniszczyć cywilizacje, które tam zastaną, ale gdy patrzą na gwiazdy, stają się sentymentalni i wierzą, że jeśli istnieje inteligencja pozaziemska, to stworzone przez nią cywilizacje muszą przestrzegać uniwersalnych, szlachetnych zasad moralnych, i że różnorodne formy życia muszą się kierować równie powszechnym, oczywistym kodeksem postępowania.
Uważam, że powinno być dokładnie odwrotnie - obdarzamy życzliwością, którą okazujemy gwiazdom, członków naszego rodzaju na Ziemi (...) zachowujmy natomiast ostrożność wobec Wszechświata rozciągającego się poza Układem Słonecznym i bądźmy gotowi przypisywać jak najgorsze intencje obcym, którzy być może istnieją gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Jest to bez wątpienia najbardziej odpowiedzialna postawa, jaką może przyjąć tak krucha cywilizacja jak nasza.
Niestety odpowiedzialność nie należy do najmocniejszych cech naszego gatunku, za to jesteśmy mistrzami w ściąganiu sobie sami nieszczęść na głowę.
Szkoda, że Cixinowi brakuje warsztatu - książka cechuje się topornym stylem, przypominającym jakiś raport, drewnianymi dialogami, brakiem jakiejkolwiek psychologii postaci. Bohaterowie są papierowi i jakby wyprani z emocji (przez co też tajemniczy i nieprzewidywalni). Zachowują się czasem w sposób przeczący logice. Niektórych można nawet odbierać jak karykaturę - np. matematyczny geniusz, któremu nic się nie chce (Murakami mi się tu skojarzył). Nie powstrzymało mnie to jednakowoż przed lekturą kolejnych części, bo bardzo byłam ciekawa, co stanie się dalej... Zatem cdn.
Gatunek: powieść fantastyczna
Cixin Liu, Problem trzech ciał, Wydawnictwo Rebis, 2017
I teraz będzie spojler:
- bohaterka, od której to wszystko się zaczęło chce sprowadzić obcą cywilizację na Ziemię, po to, by ta cywilizacja “naprawiła” ludzi - ale skąd założenie, że ta cywilizacja będzie lepsza, niż nasza? że nie będzie tak agresywna i że po prostu nas nie wybije? my lecąc na inną planetę, gdzie zastalibyśmy istoty na niższym poziomie rozwoju - zapewne byśmy tak zrobili. Skąd więc pomysł, że kosmici będą łagodni jak baranki? Wspomniana bohaterka motywuje to tak, że skoro osiągnęli tak wysoki stopień postępu w nauce, to z pewnością mają również wysokie standardy moralne. Serio? Tak jak ludzie? I co w ogóle ma wspólnego jedno z drugim?
- owa obca cywilizacja Trisolarian okazuje się w swoim myśleniu zupełnie podobna do ludzi, przy czym z mentalnością raczej starożytnych (bynajmniej nie nastawiona pokojowo), a co więcej - i tu już w ogóle umarłam ze śmiechu - stwierdzają oni, że ludzkość rozwija się o wiele szybciej, niż oni i za te kilkaset lat, kiedy zdołają dotrzeć na Ziemię, ludzkość będzie już tak zaawansowana technologicznie, że dosłownie ich zgniecie XD (co implikuje rozwiązanie problemu, nadające kierunek dalszym wydarzeniom)
- a tak w ogóle to wszystko to ma wydarzyć się dopiero za 450 lat, więc po co się przejmować? Nie przejmujemy się bardzo bliską już przeszłością, tym, co czeka nas w wyniku katastrofy klimatycznej, a będziemy myśleć o inwazji, która ma nastąpić za pół milenium? Poza tym przez 450 lat wiele się może zdarzyć, przede wszystkim do tego czasu możemy wykończyć się sami.
Komentarze
Prześlij komentarz