Znacie to uczucie, kiedy beztrosko zabieracie się za jakąś lekturę i nagle czujecie się, jakby ktoś na was wylał kubeł zimnej wody? Tak właśnie poczułam się, kiedy zagłębiłam się w reportaż Tomasa Forro o Wenezueli. Wiedziałam coś tam o tym, że w tym państwie źle się dzieje, ale to tyle. Forro przedstawia nam kraj w stanie całkowitego upadku, nie tylko gospodarczego, ale i moralnego; kraj pogrążony w chaosie i bezprawiu, w którym władzę przejęło wojsko i służby mundurowe, terroryzujące zwykłych ludzi. Ci ostatni (jeśli jeszcze nie uciekli do ościennych krajów) walczą już tylko o przetrwanie, pozbawieni nadziei na to, że będzie lepiej. Ludzie boją się wyjść nawet na ulicę, w obawie o swoje życie. W sumie autor podróżując po Wenezueli, miał pełne prawo czuć się tam, jak w strefie wojny, biorąc pod uwagę to, co opisuje.

Forro skupia się głownie na sytuacji rdzennych mieszkańców rejonów przygranicznych z Brazylią, Indian Pemonów. Są to dosyć autonomiczne plemiona, opierające się cały czas przeróżnym wyzyskiwaczom, przyjeżdżającym na ich terytoria, na których – tak się składa – wydobywa się złoto. W sytuacji więc, kiedy przestały płynąć pieniądze z ropy naftowej, złoto jest najbardziej pożądane i przez władze, i przez bandytów, a także przez zwykłych ludzi, dla których jest ono ostatnią deską ratunku, by jakoś wyżyć. Rzecz jasna jest tu także to, co zawsze  – dewastacja środowiska naturalnego, bezcennych zasobów, z chciwości, ale także po to, by po prostu przeżyć, bo ludzie nie mają za bardzo innego wyjścia. A trzeba pamiętać, że niszczenie puszczy amazońskiej ma szkodliwe przełożenie na cały glob. Jakoś nie ma ostatnio reportażu, w którym temat degradacji środowiska by się nie pojawiał, niezależnie o którym regionie świata mowa.

Ten reportaż jest po prostu wstrząsający. Bezpardonowa przemoc, korupcja, wyzysk, nędza, to wszystko tu jest, a autor nie owija w bawełnę. Reportaż nie jest obszerny, ale za to jest bardzo prosty i konkretny. I to też jest takie trochę zejście na ziemię po lekturze Nameryki, która często poruszała się w dość abstrakcyjnych rejonach i różnych dywagacjach autora - w Gorączce złota mamy czyste i bardzo brutalne fakty. Od razu sobie też pomyślałam, że te dwie lektury muszą iść ze sobą w parze, uzupełniać się. W rozdziale o Caracas Caparros stara się pokazać codzienność mieszkańców tego miasta, bez epatowania przemocą, po czym na koniec stwierdza: Chyba nie umiałem odpowiedzieć, jak wygląda życie tego miasta w ostatnich czasach.

Najdawniejszym luksusem jest możliwość zarządzania własnym czasem - już o tym zapomnieliśmy. Taki luksus był osiągalny zawsze: przez całe tysiąclecia ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, płacili za usługę albo mieli kogoś, kto ich w trudach zastępował. Później zbudowaliśmy infrastrukturę i urządzenia wykonujące pracę za nas (...). W krajach biednych, krajach pogrążonych w kryzysie, ten wysiłek i czekanie wracają: wtedy przypominasz sobie, że twoje życie jest czystym luksusem. 

Takie są lekcje Caracas. Usługi publiczne, do których jesteśmy przyzwyczajeni w swoich miejscach zamieszkania, między innymi zrównują ludzi: niemal wszyscy mamy dostęp do tych podstawowych dóbr. Albo raczej: nędza jest niesprawiedliwa - i tutaj widać to bardzo wyraźnie. Nie ma wody, ale bogaci mogą sobie zainstalować w domach zbiornik, gromadzić ją (...). Nie ma światła, ale bogaci mogą kupować i ładować agregatory. Nie ma żywności w kontrolowanych cenach, ale bogaci mogą ją kupować w supermarketach niezależnie od ceny. Albo gdzie indziej. *

Caparros Ameryki tu nie odkrywa - tak to działa, a socjalizm wcale tych problemów nie rozwiązuje, gdyż każdy system, jeśli jest pozbawiony kontroli ulega wypaczeniom.

Ten reportaż przede wszystkim uświadamia, że nawet w dzisiejszym świecie – wydawałoby się tak rozwiniętym – jakiś kraj może tak się pogrążyć, że rozsypie się tam dosłownie wszystko i nie będzie czego zbierać. Bo to się stało w Wenezueli. A przecież nie było tam nawet żadnej wojny, ani klęski żywiołowej. Mało tego – Wenezuela to kraj obfitujący w bogactwa naturalne, ropę, minerały, żyzną ziemię, kraj przecież kiedyś bogaty wręcz… co się więc stało? Ludzie się stali i ich głupota… Forro pisze o kraju nieuczącym się na własnych błędach. A czy my się uczymy? Jest to naprawdę pisane ku przestrodze, tym bardziej, że – jak zauważa zresztą Forro – być może jest to przepowiednia dystopijnej przyszłości, która coraz bardziej się urealnia.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: Wenezuela
Miejsce akcji: Wenezuela
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 312
Moja ocena: 5/6
 

Tomas Forro, Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela, Wydawnictwo Czarne, 2023

*Martin Caparros, Caracas. Miasto zranione

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później