Nadejszła wiekopomna chwila, kiedy i ja sięgnęłam po Chłopki. Omijałam tę książkę celowo, ponieważ w ubiegłym roku, kiedy wyszła, akurat przeczytałam Akuszerki. No i pomyślałam sobie, że już się dość naczytałam o tych polskich chłopkach, o ich bólu i znoju… Potem Chłopki zalały bookmedia, zaczęły zbierać wszelkie możliwe nagrody i wyskakiwać mi z lodówki. To wreszcie, na początku tego roku stwierdziłam, że a może jednak przeczytam. Powiedzieć można, zrealizować trudniej, gdyż kolejki w mojej biblio za tą książką liczyły sobie po kilkanaście osób.  W końcu, w Wielkanoc, przyuważyłam jeden zielony egzemplarz - i nawet nie okazało się to być prima aprilisem. 


Chłopi stali na samym dole drabiny społecznej, a chłopki - nawet jeszcze niżej. Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada o ich życiu w 20-leciu międzywojennym. Jak ono wyglądało? Katorżnicza praca od rana do wieczora, skrajna nędza, brak jakiejkolwiek edukacji, przymuszanie do małżeństw, rodzenie [niechcianych] dzieci.

Ślubowana, czy nieślubowana, uległość kobiety powinna być jak jej drugie imię. Życie wiejskiej kobiety naznaczone jest fatalizmem. Bardzo wcześnie dowiaduje się ona, że nie jest panią swojego losu, że nie powinna za wiele oczekiwać, ponieważ została powołana na ten świat do ciężkich obowiązków (...)
A najgorsze chyba było to, że los kobiety pozbawiony jest nadziei na poprawę i jej dziecko również rodzi się do znoju i biedy. I tak wychowywane były całe pokolenia. Marzenia o lepszym życiu były zduszane w zarodku. Ten stan rzeczy gorliwie podtrzymywał Kościół katolicki, ale też wyższe warstwy społeczeństwa - wbijając do głowy posłuszeństwo, godzenie się na ten los, gdyż “tak Bóg chciał” i “lepsze życie czeka nas po śmierci”.
Im bardziej gosposia wiejska cierpi z powodu zmęczenia, przemocy, samotności, nieleczonych chorób, tym bardziej szuka ulgi w religii i tym mniej się buntuje. Formatowanie katolickie programuje ją na cierpliwą, wytrwałą i ufającą, że jej ból i wysiłek zostaną nagrodzone w życiu wiecznym. Od kobiety wiejskiej wymaga się, aby była męczennicą.
Oczywiście kontrola praw reprodukcyjnych również spoczywała w rękach Kościoła, prowadzącego krucjatę przeciwko antykoncepcji. Absolutnie zamurowało mnie, kiedy przeczytałam, że w ówczesnej Polsce przyrost naturalny był taki, że co roku przybywało pół miliona osób! W przeciągu 18 lat przybyło 8 mln ludzi! I to pomimo wysokiej śmiertelności dzieci. Domyślcie się, jaki cel tego mieli rządzący... W głowie rezonują takie zdania, jak
Matka moja, (...) zapytała księdza proboszcza, że lekarze doradzili jej, żeby przerwała ciążę. Proboszcz odpowiedział, że ona może umrzeć, źle ciążę donosić musi. Gdzie tu logika, trzynaście dzieci i matka może umrzeć.
Nie do wiary jest, że jak się czyta Chłopki, to ma się poczucie, że ci ludzie na dobrą sprawę mogliby równie dobrze żyć w XIX wieku, albo i kilkaset lat temu - tak niewiele się zmieniało. I pod względem cywilizacyjnym, jak i mentalnym - ta wiara w zabobony i czarownice! Trudno wyobrazić sobie, że życie naszych przodków mogło tak wyglądać - a przecież działo się to ledwie 100 lat temu. Te 3 czy 4 pokolenia od tego czasu oznaczają de facto przepaść. I nasze problemy wydają się przy tym wszystkim trywialne, w porównaniu z życiem naszych przodków. Ta myśl otrzeźwia (i dlatego też warto poznawać historię). Cały czas zastanawiałam się też, skąd aż takie różnice pomiędzy krajami zachodnimi, a Polską i generalnie Wschodem - gdzie im dalej na Wschód, tym zapóźnienie cywilizacyjne większe. 

Poza tym całe wieki tego typu narracji skutkowały wykształceniem ludu ciemnego, nieżyczliwego, nieufnego, patrzącego na siebie wzajemnie wilkiem. I to odbija się nam czkawką do dziś. Tak samo w podświadomości wielu kobiet, zwłaszcza tych, ze starszych już pokoleń, które po swoich babkach i matkach przejęły te wszystkie syndromy oszusta, niską samoocenę, poczucie bycia niewystarczającą, gorszą i akceptację tego, że “taki jest los kobiet”. Także nieumiejętność odpoczywania i sprawiania sobie przyjemności, czy przejmowanie się tym “co ludzie powiedzo”.
Ich rodziny od pokoleń nawykły do płacenia daniny na Kościół i teraz chłopi również są gotowi oddać swój ostatni grosz, (...), ale nie na pomoc tym, którzy nie mają co jeść. Poczucie, że są biedni, zwalnia ich z odruchu solidarności oraz refleksji, że bieda osiąga różne poziomy.
Jeśli czegoś mi w Chłopkach brakowało, to tematu molestowania seksualnego, powszechnego dawniej na wsiach - autorka pisze o tym tylko w kontekście niechcianych awansów panów, nagabujących służące. A przecież dopuszczali się tego wszyscy mężczyźni - chłopi w stosunku do chłopek, młodych dziewcząt - też. Po drugie zastanowiło mnie, jak do tego zacofania i ciemnoty miało się przyznanie Polkom praw wyborczych (1918 rok, przypomnijmy) - czy którejkolwiek chłopce w ogóle przychodziło do głowy, by pójść zagłosować? 

Wcale się nie dziwię, że ta książka zyskała tak ogromną popularność, zwłaszcza teraz, kiedy kobiety w Polsce są już naprawdę wkurzone tym, jak się je traktuje. To nie jest bowiem jakaś nudna książka historyczna, podająca suche fakty, ani nawet reportaż, w którym autorka sili się na obiektywność. Nie, Kuciel-Frydryszak wali prosto z mostu, niczego nie owijając w bawełnę, nie stroni także od własnego komentarza. Widać w tym dużo emocji, czy to w opisywaniu ogólnych problemów, czy w przytaczaniu przykładów losów konkretnych kobiet - a tych jest sporo. Te emocje rzecz jasna udzielają się też czytelniczkom, gdyż uświadamiamy sobie, że przecież to wszystko dotyczyło najprawdopodobniej także naszych babek lub prababek, a nie jakichś dalekich historycznych postaci. Te emocje to gniew, złość żal. Niewiarygodne, jak bardzo ten reportaż jest uniwersalny. Przyznaję, że nie sądziłam, że i ja się wzruszę, że i mnie to dotyczy - bo ja nie miałam owej mitycznej “babci na wsi”; poza tym na Śląsku jednak było trochę inaczej i lepiej - co podkreśla autorka. Tak mało wiem o swoich babciach, o ich młodości, życiu, że nawet nie wiem, czy też były chłopkami. Ale się popłakałam właśnie dlatego - dlatego, że, podobnie jak wiele innych osób, nie zdążyłam zadać swoim babciom tych pytań, które bardzo chciałabym im teraz zadać. Że zabrakło ich zanim przyszło mi do głowy, że można, warto, a nawet trzeba zapytać. Teraz mogę sobie co najwyżej w papierach pogrzebać. 

Bardzo dobrze, że mamy coraz więcej takich publikacji odczarowujacych tę naszą chłopską narodową przeszłość. Bez koloryzowania i romantyzowania, tudzież wmawiania nam, jak do niedawna jeszcze, że wszyscy Polacy wywodzą się od szlachty… Przydałoby się tak jeszcze odczarować polski antysemityzm, bo rozdział na ten temat był dla mnie jednym z bardziej przykrych - dowodzących, że Żydzi, jak zawsze, obrywali z zawiści, dlatego, że byli pracowici i zaradni, więc działo im się lepiej (rzecz jasna wcale nie wszystkim). I za to trzeba było im dowalić. Wszędzie tak było, w Polsce też. A potem jeszcze wszyscy udawali (i nadal udają), że nic się nie stało. Zdecydowanie Chłopki zasługują na poczytność, jaką zyskały i powinny być wprowadzone jako lektura w szkole (może jako przeciwwaga Chłopów...)

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główne bohaterki: chłopki
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: lata 20-30-te XX wieku
Ilość stron: 496
Moja ocena: 7/6
 
Joanna Kuciel-Frydryszak, Chłopki, Wydawnictwo Marginesy, 2023

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później