Przypadek sprawił, że ostatnia powieść Bernardine Evaristo była pierwszą lekturą, po jaką sięgnęłam w 2024 roku, ale okazuje się, że było to trafione w punkt, gdyż Mr Loverman traktuje o zmianie, by nie rzec rewolucji życiowej, nowym początku. Jej bohaterem jest siedemdziesięcioczteroletni gej, który całe swoje życie ukrywał swoje skłonności. Ma więc żonę i dwie córki, a jednocześnie wieloletniego kochanka, o którym wszyscy myślą, że jest jedynie jego przyjacielem. Żyje w zakłamaniu. Przyczyną tego rzecz jasna uwarunkowania społeczno-obyczajowe: kiedy Barry był młody, homoseksualizm był nie tylko powszechnie potępiany i sekowany, ale nawet nielegalny. Dziś teoretycznie można „wyjść z szafy”, ale co mogłoby do tego skłonić starszego pana z ustabilizowanym życiem?

Brzmi to wszystko dosyć poważnie, ale tematyka została przedstawiona przez autorkę w niezwykle lekki, dowcipny sposób. Główny bohater, mimo że samouk, to jest człowiekiem inteligentnym, wyrafinowanym, o bystrym i żywym umyśle. Prawdziwy oryginał, co odzwierciedlają np. jego stroje. Jest także zamożny, dzięki swojej życiowej przedsiębiorczości. Jego wewnętrzne monologi wypełniające książkę, pełne błyskotliwych, tudzież złośliwych obserwacji, to istne perełki, podobnież jak dialogi z bliskimi. Wszystko aż się skrzy od celnych ripost, ironii i trafnych spostrzeżeń. Wyżej wymienione to główna treść książki, a trzymają one w napięciu bardziej, niż niejeden thriller. Evaristo jednak na tym nie poprzestaje, gdyż kontrapunktuje narrację Barry’ego narracją jego żony. W ten sposób buduje się wizerunek bohatera, który – widzimy, że wcale nie jest kryształowy i jednak żyje w swojej bańce. Jego małżonka również ma swoje racje i swoje sekrety; co tu dużo mówić, ich małżeństwo od dawna jest fikcją. Zdecydowanie postacie bohaterów są wielowymiarowe i niejednoznaczne do oceny, np. Barry to fatalny mąż, ale z drugiej strony czuły i kochający swoje córki ojciec. Z jednej strony gej, z drugiej nie utożsamiający się z innymi homoseksualistami. Poza tym nie bez znaczenia jest jego dziedzictwo kulturowe – Barry i Carmel urodzili się na Karaibach, lecz wyemigrowali do Anglii.

Danny-Boy, chciałbym mu powiedzieć, w przeciwieństwie do was, nastolatków bez skazy, my dorośli bywamy głupi i pełni sprzeczności. Dajemy ciała. Przykro mi, że spadliśmy z piedestału doskonałości, synku, ale jedyne na czym nam zależy, to żebyś się nie wypieprzył na twarz tak samo jak my.
Pierwsze, co mi się nasunęło się taka refleksja, że Barry to taki typowy facet, który dobrze się w życiu urządził: ma rodzinę, wikt i opierunek, posprzątane, nagotowane (bo sam nie umie się tym zająć). Dzięki temu może swobodnie zajmować się swoimi sprawami, i właściwie to dlaczego miałby coś zmieniać? Rewolucja życiowa dokonywana w starszym wieku to nie jest coś normalnego – wbrew temu, co serwują nam telewizje śniadaniowe, i co wydaje się treścią tej książki („na zmianę nigdy nie jest za późno”). Przeciwnie – taka zmiana to wyjątek od reguły, a nie reguła, i to samo tyczy się Barryego. Często jest to coś, co przynosi nam życie, a nie coś, co planujemy. Barry do swojego coming-outu przymierza się jak sójka wybierająca się za morze…

Dlatego też – i po drugie, Barry, mydli nam oczy, jak to ludzie, którzy są sympatyczni, wygadani, tacy, co to zawsze znajdą dla siebie jakieś wytłumaczenie. Tak naprawdę jego życie to pokaz hipokryzji, a książka w pełnej krasie to pokazuje. Naturalnie, nie tylko Barry jest hipokrytą, takimi samymi hipokrytami są jego żona i córki, jak również większość z nas. Znajduje to odbicie w naszych relacjach rodzinnych, w stosunku do ludzi różniących się od nas (inna rasa, narodowość, wyznanie, orientacja seksualna, etc.), do religii, itd. Deklaracje deklaracjami, a życie życiem… Wreszcie myślałam sobie o ageizmie, o tym, jak sztampowo traktujemy osoby starsze, zakładając, że są one zacofane mentalnie, technologicznie, kulturalnie, itp., i traktując je z tego tytułu protekcjonalnie i lekceważąco. Oczywiście często faktycznie tak jest, ale też jako społeczeństwo po prostu zamykamy tym ludziom drzwi do różnych opcji, odmawiając im wstępu tam, gdzie – wg. naszych wyobrażeń – jest miejsce tylko dla młodych. Tymczasem nasz Mr Loverman nie daje się wcisnąć w żaden z tych schematów, zdecydowanie odbiega od stereotypu stetryczałego staruszka.

Kto by pomyślał, że ta skromna książeczka (z efektowną okładką) będzie skrywać tak ciekawą treść. Tak się powinno pisać dobre książki. Nie można tu nie wspomnieć o kulturowych odniesieniach do ojczyzny bohaterów, którymi przesiąknięta jest powieść – mieszkają oni w Londynie, ale Londyn to przecież miasto barwne, wieloetniczne, w którym bez trudu odnajdują się przybysze spoza Anglii, a już zwłaszcza przybysze z byłych brytyjskich kolonii. Zatem mamy tu i wspaniale oddany klimat stolicy Wielkiej Brytanii – wycieczki po jego ulicach i lokalach - i etniczne wstawki, co odzwierciedla np. język, jakim posługują się protagoniści (co jest rzecz jasna trudne do przetłumaczenia, ale Aga Zano to mistrzyni tego typu przekładów). Przychodzi mi to na myśl klimat książek Zadie Smith. Plus Evaristo też eksperymentuje z formą – tu mamy zupełnie inny styl zastosowany do opowieści Barry’ego, a inny dla jego żony. Jak nie lubię tego typu udziwnień, to tu zupełnie mi to nie przeszkadzało.

Może trochę gupio tak zachwycać się pierwszą lekturą w tym roku, ale w sumie czy data przeczytania ma tu jakiekolwiek znaczenie? Czas pokaże, czy ta książka zostanie ze mną aż do podsumowania rocznego.

Metryczka:
Gatunek: powieść
Główni bohaterowie: Barry Walker
Miejsce akcji: Wielka Brytania
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 368
Moja ocena: 6/6
 
Bernardine Evaristo, Mr Loverman, Wydawnictwo Poznańskie, 2023

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później