Atlas zbuntowany
Ayn Rand była nie tylko pisarką, ale filozofką - stworzyła swoją filozofię, którą wyłożyła w powieściach, ale nie tylko, bo napisała też kilka książek non-fiction. Główną osią Atlasu zbuntowanego jest pogląd, iż przez całą historię ludzkości osoby wybitnie utalentowane i inteligentne były tłamszone przez tłum “powielaczy”, żerujących na ich osiągnięciach i odbierających im zasłużone zyski. Wytłumaczenie tego znajduje się w przedmowie do powieści, zawierającej przemyślenia i notatki autorki. Owi geniusze, postrzegani przez Rand jako “siły sprawcze” - siły napędzające nasz świat, godzą się na to, gdyż najwyższą wartością jest dla nich praca - muszą tworzyć, rozwijać się, coś robić, niezależnie od tego, czy czeka ich za to nagroda, czy nie. Przynajmniej taki wniosek wyciągnęłam, obserwując zmagania bohaterów z nieprzyjazną materią rzeczywistości. Rand daje im jednak oręż - i każe po raz pierwszy w dziejach zbuntować się, by wszystkie miernoty i powielacze zobaczyli co stanie się, gdy zabraknie owych “sił sprawczych”. Książka opisuje perypetie kilku przedsiębiorców stawiających czoło coraz bardziej nieprzyjaznym warunkom ku prowadzeniu biznesu, kreowanym przez rząd.
Rand wychwala więc tych, którzy swój sukces osiągnęli dzięki swojej pracy i umiejętnościom, głównie wynalazców (widać też typowe dla jej czasów zafascynowanie techniką), co wydaje się jak najbardziej słuszne. Może to jednak umykać w sytuacji, kiedy autorka tak wiele pisze o pieniądzach, przydając im wartość moralną, osądzając kto na nie zasługuje, a kto nie. Bo owym "siłom sprawczym" świat winny jest nagrodę w postaci pieniędzy. Bardzo dużo jest w tej powieści o cnocie, o moralności (nie o
powinnościach społecznych, bo o tym Rand pisze tylko z pogardą), ale w
gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do pieniędzy. Dlatego czas coś mi w tym zgrzytało, nie potrafiłam tych klocków złożyć tak, by one do siebie pasowały, by to było spójne. To w końcu umysł napędza świat czy pieniądz? Oczywiście zarabianie pieniędzy nie jest złe (jeśli jest uczciwe), skoro taką stworzyliśmy kulturę, tylko że Rand odwraca kota ogonem i utożsamia pieniądze z cnotą i mądrością, odzierając jednocześnie z tej cnoty i wszystkich zalet ludzi, którzy pieniędzy nie mają. Bo jeśli są biedni, to sami są sobie winni, bo są głupi, leniwi i oczekują, żeby im dać wszystko za darmo, wydzierając pieniądze bogatym. “Siły sprawcze” się przeciwko temu buntują, ale do końca nie jest jasne, czy dlatego, że ludzie nie doceniają tego, co robią i że odbierają im możliwość myślenia i racjonalnego działania, czy też dlatego, że odbierają im możliwość zarabiania (Dagny przecież wiele razy mówi, że jako biznesmenkę interesuje ją tylko zysk, a nie jakieś wyższe wartości - po czym zachowuje się w sposób zaprzeczający swoim słowom). Obydwie te przyczyny są jak najbardziej uzasadnione, tylko że niezbyt ze sobą współgrają. W pierwszym przypadku bowiem pieniądze są tylko środkiem do celu, w drugim celem samym w sobie. Prawdziwy kapitalista może zarabiać nie oglądając się na jakieś idee, czy wartości, nie przejmując się tym, czy szkodzi innym ludziom, przykładów takich firm jest multum. Znowuż idealista kontynuuje swoje dzieło nawet w biedzie i chłodzie (weźmy chociażby różnych wynalazców, czy artystów), nie dlatego, że mu się to opłaca. Wydaje się, że autorka chce te dwie kwestie połączyć, ale nie bardzo to wychodzi. Nie do końca wiadomo, co z tymi bogaczami, którzy swoje bogactwo zyskali dlatego, że komuś coś ukradli. To znaczy Rand potępia grabieżców, ale zarazem utożsamiając ich z ludźmi nic nie produkującymi, owymi od siedmiu boleści ideologami i urzędnikami, usiłującymi narzucić przedsiębiorcom swoją wizję świata. A grabież ziemi i bogactw naturalnych, dzięki czemu urosło wiele fortun (i de facto zbudowane zostały Stany Zjednoczone)? Albo co z tymi, co ciężko pracują i się bogacą, ale niekoniecznie czyniąc dobro i niekoniecznie ku chwale ludzkości…
Trudno nie zgodzić się z postulatem Rand, że człowiek powinien otrzymywać wynagrodzenie stosownie do swoich umiejętności i kompetencji. Simple as that. Ale jak to zrobić? Jak wycenić czyjąś pracę, skąd wiemy, ile coś jest warte, a w związku z czym ile komuś się należy, zwłaszcza jeśli owoce tej pracy nie są materialne? Byłoby to proste, gdyby wszyscy robili to samo, ale jak porównać wysiłek np. rolnika ze sprzedawcą albo muzykiem? Owszem, robimy to od wieków, jakoś to reguluje rynek, ale czy jest to “sprawiedliwe”? Co cenimy sobie najbardziej? A dlaczego ludzie z takimi samymi kwalifikacjami w jednej firmie zarabiają lepiej, a w innej gorzej? To na pewno trzeba by było przemyśleć. Kolejna sprawa: fajnie wynagradzać za te umiejętności i kompetencje, ale żeby ich nabyć, to najpierw trzeba się wykształcić i o tym autorka też jakby zapomina. Zakłada, że wszyscy mają równy dostęp do edukacji, nawet biedacy i sieroty? Na ten temat w powieści nie ma słowa. A ciekawe, czemu w Atlasie wszyscy ci wybitni biznesmeni (z wyjątkiem głównej bohaterki) to biali mężczyźni? Rzecz jasna trudno, by od książki napisanej kilkadziesiąt lat temu wymagać inkluzywności i zapewne Rand nawet przez myśl to nie przeszło - co samo w sobie jest dość wymowne. Tak samo jak to, że Dagny, ważna biznesmenka przecież, w sytuacji, kiedy musi wybrać sobie jakąś inną pracę, nie przychodzi do głowy nic innego, jak zostanie służącą u mężczyzny, u którego mieszka…. (wyobrażam sobie jej “kompetencje” do sprzątania i gotowania w kontekście tego, że nigdy tego nie robiła). Wreszcie przecież ludzie rodzą się nierówno obdarzeni talentami, inteligencją i urodą, więc de facto już na starcie szanse są nierówne… Zawsze jak słyszę ten argument rodem właśnie z filozofii Rand, że jak ktoś jest biedny, to sam jest sobie winien, bo za mało się starał, zadaję sobie pytanie: co z ludźmi, którzy urodzili się bez szczególnych zdolności, nie za bardzo lotni czy urodziwi. Starają się, pracują, ale i tak nie zostaną nikim wybitnym, sławnym, ani bogatym; czy wobec tego możemy im powiedzieć, że nie zasługują na to, by godnie żyć?
W tym miejscu chciałabym przejść do kwestii chyba najbardziej dla mnie drażliwej i kontrowersyjnej w tej powieści: tego, że ludzie dzielą się tu tylko na dwie kategorie: mądrych, dobrych i cnotliwych biznesmenów oraz głupią, leniwą hołotę, która chce żerować na tych pierwszych - o czym autorka pisze wprost, w bardzo ostrych słowach. W parze z tym idzie założenie, że ci, którzy są u góry piramidy społecznej są tam dlatego, że są najlepsi i najmądrzejsi. W związku z czym bogatych należy podziwiać i szanować, bo sobie na to zasłużyli ciężką pracą i talentem (a analogicznie biednymi - gardzić). I o ile - wg Rand - wśród bogatych może i są grabieżcy, to wśród biednych raczej nie ma takich, którzy zasługiwałby na lepszy los. Gdzieś tam na marginesie dryfują wprawdzie ci, którzy są kompetentnymi pracownikami, ale właściwie nie wiadomo, co z nimi, bo atlandyta geniuszy ich nie obejmuje (wiadomo: bogaty czyt. inteligentny zawsze sobie poradzi). A te tory, które kładzie firma Dagny, to same się wybudowały? Ten węgiel i miedź same wydobyły, albo rękoma właścicieli? A te wszystkie wynalazki i innowacje, to zawsze są wyłącznie dziełem właściciela firmy? De facto Atlas stanowi obelgę dla wszystkich osób pracujących i zarabiających na życie (niebędących przedsiębiorcami), którzy nigdy nie dorobią się majątku, sprowadzonych tu ewentualnie do roli roszczeniowych pracowników. Co więcej, bohaterowie powieści wielokrotnie wyrażają pogląd, że ludzie (jako ogół) są głupi, nie myślą, nie mają żadnej inteligencji, itp. To znaczy dotyczy to zwykłych śmiertelników, a nie naszych bohaterów, którzy są jedynymi nie tylko sprawiedliwymi, ale i mądrymi w całym morzu głupoty. To najgorszy aspekt tej powieści, która jest przepojona pogardą w stosunku do społeczeństwa, do zwykłych ludzi, a całość zbudowana jest na konflikcie i dychotomii: bogaci kontra biedni, geniusze kontra powielacze, przedsiębiorcy/kapitaliści kontra zwolennicy teorii społecznych - i walkę między tymi opcjami przedstawia Atlas. Ci ostatni są przedstawieni jako wyjątkowo podłe kreatury, biorące to, na co nie zapracowali, głupcy, nie potrafiący logicznie myśleć, a do tego zabraniający tego innym. Dla kontrastu przedsiębiorców Rand opisuje jako ludzi uciemiężonych, prześladowanych, męczenników cierpiących - niczym Chrystus - za grzechy świata…
Warto zauważyć, że Rand nie pochwala niewolnictwa (aczkolwiek nie
wspomina, iż bogactwo Stanów Zjednoczonych zostało na nim zbudowane),
czy też ustroju feudalnego, jako niesprawiedliwych sposobów dojścia do pieniędzy. W książce opisano też patologiczny system wynagradzania, z którym, tak się składa, sama mam do czynienia w realu, więc doskonale rozumiem, co czują ludzie, którym mówi się takie rzeczy. Godny uwagi jest tu fragment o pieniądzach, bardzo ładny, i pokazujący posiadanie pieniędzy w bardzo wyidealizowany sposób. Byłoby wspaniale, gdyby ludzie tak je traktowali, ale jest to czysta fikcja.
Pieniądze są produktem cnoty, ale nie uczynią pana cnotliwym i nie odkupią pańskich występków. Pieniądze nie dadzą panu tego, co niezasłużone, ani w postaci materialnej, ani duchowej. (...) Kochać pieniądze to rozumieć i kochać fakt, że są one wcieleniem najwspanialszej siły wewnątrz człowieka i kluczem uniwersalnym do wymiany jego wysiłku na wysiłek najlepszych spośród ludzi. (...) Miłośnicy pieniędzy chcą na nie pracować. Wiedzą, że potrafią na nie zasłużyć.
Kiedykolwiek pojawiają się wśród ludzi niszczyciele, zaczynając od niszczenia pieniędzy, bo to one są ochroną człowieka i bazą moralnej egzystencji.
Dopóki, i jeśli nie odkryjecie, że pieniądze leżą u źródła wszelkiego dobra, sami się domagacie własnego zniszczenia. Kiedy pieniądze przestają być narzędziem, za pomocą ludzie załatwiają sprawy, wtedy za narzędzie zaczynają im służyć inni ludzie. Krew, baty, karabiny - niech pan wybiera.
Część tez Rand jest więc na pewno słuszna, ale inne są mocno dyskusyjne, albo bardzo uproszczone. Autorka nachalnie gloryfikuje
kapitalistów i to w postaci bogaczy (a nie drobnych przedsiębiorców),
pokazując ich jako LEPSZYCH od reszty ludzi, nie tylko pod względem
materialnym, ale też moralnym. Trudno się z tym zgodzić. Ciekawe w
tym jest to, że następuje tu odwrócenie ról, do których przyzwyczaił nas
tradycyjny przekaz: kapitalisty-krwiopijcy i wyzyskiwanego biedaka. Wg.
Rand wygrywają ci, co nie mają nic do zaoferowania… chce ona byśmy
współczuli bogatym, którym zabierany jest ich majątek - i to bogacze w
jej powieści się buntują. Kulminacją tego wszystkiego jest
kilkudziesięciostronicowe (sic!) przemówienie Johna Galta na temat
rozumu, w którym praktycznie w każdym zdaniu występuje słowo
“moralność”. Znajdziemy tu też pochwałę indywidualizmu, stawianego w
opozycji do żądań społeczeństwa oraz krytykę religii Jasne się staje, że światem kręcą umysł
i pieniądze, ściśle sprzężone ze sobą. Wymowną kropką nad i jest
ostatnie zdanie powieści.
Według mnie ideologia przedstawiona w tej książce jest mocno utopijna, na tej samej zasadzie co komunizm stworzony przez Marksa i dlatego nie można traktować jej dosłownie. Wszystko potraktowane jest zero-jedynkowo, na jakikolwiek kompromis nie ma miejsca. Tymczasem, wbrew temu, co sądzi autorka, na świecie wcale nie ma wielu idealistów, ludzi, którzy by obchodziły kwestie społeczne i którzy dbaliby o nie bardziej, niż o własny interes. Gdyby tak było, świat wyglądałby zupełnie inaczej. Zastanawiam się nawet, czy to jest książka o zaletach kapitalizmu, czy też bardziej o wadach komunizmu. Ustrój stworzony w tym fikcyjnym państwie, o jakim tak pogardliwie pisze Rand, ewidentnie stworzony jest na bazie komunizmu, a nawet jego parodii (jeśli można stworzyć jeszcze lepszą jego parodię, niż to, co widzieliśmy w realu). Momentami jest to nawet śmieszne, ale zasadniczo Atlas zbuntowany to tragedia, a nie komedia. Trudno się tu autorce dziwić, skoro miała to nieszczęście urodzić się w Rosji, w przededniu rewolucji październikowej, więc z pewnością jej poglądy narodziły się z traumy własnych przeżyć.
Przyznaję, że jest to książka oryginalna, książka, która stawia opór - podczas lektury cały czas biłam się z myślami, robiłam notatki, których napisałam kilkanaście stron… Niewątpliwie autorka wyłożyła w niej własne credo, jest to bardziej książka quasifilozoficzna, ukrywająca się pod płaszczykiem fikcji literackiej. Nie jest to również łatwa lektura z powodu języka, jakim posługuje się autorka - mocno niedzisiejszego, raczej przypominającego literaturę XIX wieku, napuszonego, pompatycznego, naszpikowanego opisami, a przede wszystkim obszernymi tyradami o moralności, cnocie, wartościach, powinnościach społecznych, cierpieniu, itp. Bohaterowie rozważają te kwestie nawet w sytuacjach intymnych… Drażnią także dziwne dialogi, stanowiące zaprzeczenie dobrej komunikacji, w których rozmówcy mówią półsłówkami, odpowiadają pytaniem na pytanie lub nie na temat i z góry zakładają, że interlokutor ich nie zrozumie (więc po co się wysilać i cokolwiek tłumaczyć). Rozmawiają tak ze sobą nawet członkowie rodziny, pojawiają się też w tych dialogach kolejne tyrady i pouczenia - oni nie rozmawiają, oni przemawiają. Tego typu niezrozumiałych rozmów jest szczególnie dużo w pierwszej części książki. Nie ułatwia lektury też gabaryt książki. Gdyby jednak na tym popracować, skrócić te wszystkie kazania, to przesłanie książki stałoby się klarowniejsze, a książka całkiem by wciągała, gdyż jest w niej sporo dramatyzmu. Jednak ostatecznie tym, co zdecydowało o tym, że oceniłam ją raczej na “może być”, a nie na “dobrze” jest konstrukcja bohaterów.
Główni bohaterowie książki są po prostu nieludzcy - nie tylko John Galt, ale wszyscy oni. Mamy tu istną Ligę Sprawiedliwych: Wonder Woman, Człowieka ze Stali, Batmana (Francisco d’Anconia - za dnia zgrywa playboya, po kryjomu kombinuje jak zbawić świat), wreszcie Supermena. Jest nawet Aquaman - pirat, który rabuje biednych, by oddać bogatym... Ale nawet superbohaterowie mieli uczucia, a postaci z Atlasu zbuntowanego ich nie mają. To bogaci ludzie, przemysłowcy i są oni przedstawieni jako ludzie doskonali nie tylko pod względem intelektualnym, ale nawet fizycznym: są piękni, o szlachetnych rysach, posągowi, jak starożytni bogowie
Twarz Reardena, ze swoimi wyrazistymi rysami, bladoniebieskimi oczyma, popielatymi włosami była twarda jak lód; bezkompromisowa klarowność jej linii sprawiała, że na tle innych wyglądał, jakby poruszał się we mgle, uderzony promieniem światła.Żyją tylko pracą:
w życiu nie ma nic ważnego z wyjątkiem tego, jak dobrze wykonuje się swoją pracę. Nic. Tylko to. Wszystko inne, czym jesteś, pochodzi od tego. To jedyna miara wartości ludzkiej.
Wracając do Hanka Reardena to nie sposób nie zastanawiać się nad jego relacjami z własną rodziną - matką, bratem i żoną - którym okazuje tylko pogardę, traktując ich jako tych, którzy go wykorzystują, bo musi ich utrzymywać ze swoich milionów. W powieści mamy kilka bliźniaczo do siebie podobnych scen, rozmowy Hanka ze swoimi bliskimi, kiedy to przemysłowiec wprost oznajmia im, że nic go oni nie obchodzą… Jednocześnie potem okazuje się, że mimo tego łoży na ich utrzymanie.
W kontraście do owych pięknych i bogatych ich antagoniści są pokazani jako nieudacznicy, obiboki, głupia tłuszcza, śliniąca się i myśląca tylko o tym, by zagrabić to, na co nie zasłużyli. Rand ukazuje ich jako ludzi nie tylko o nikczemnej kondycji intelektualnej, ale i wyglądzie:
Twarze pozostałych wyglądały jak zbiory wymiennych rysów, każda z nich rozpływająca się, by przelać się w tygiel anonimowości, jaką zapewniało podobieństwo do pozostałych. Wszystkie one sprawiały wrażenie topniejących.
Osobiście nie chciałabym żyć w kraju o ustroju taki, jaki forsuje Rand - niewydestylowanym kapitalizmie, będąc zdaną tylko na łaskę i niełaskę przedsiębiorców. Państwie bez usług społecznych takich jak publiczna edukacja, służba zdrowia, emerytury, instytucje kulturalne - bo podatki Rand potępia jako grabież. Dobroczynność też jest be. Kapitaliści powinni opierać się takiemu "wyzyskowi", gdyż
W stosunku do włożonego wysiłku umysłowego twórca nowego wynalazku otrzymuje jedynie niewielki procent swojej wartości w formie zapłaty materialnej, niezależnie od tego, jaki zbije majątek. Ale człowiek pracujący jako stróż w fabryce wytwarzającej ów wynalazek otrzymuje olbrzymią zapłatę w stosunku do wysiłku umysłowego, jakiego wymaga od niego ta praca. To samo dotyczy wszystkich pośrednich szczebli, ludzi znajdujących się na wszystkich poziomach ambicji i umiejętności. Człowiek stojący na szczycie piramidy intelektualnej daje najwięcej tym, którzy znajdują się niżej od niego, nie dostaje jednak nic z wyjątkiem zapłaty materialnej, żadnej intelektualnej premii, którą mógłby dodać do wartości swojego czasu. Człowiek stojący na samym dole, który pozostawiony samemu sobie i swojej beznadziejnej niezdarności umarłby z głodu, nie daje nic tym, którzy stoją ponad nim, ale otrzymuje premię wszystkich ich umysłów.
Szczerze wątpię, czy ta powieść faktycznie jest drugą najczęściej czytaną po Biblii książką w USA. Zwłaszcza współcześnie, kiedy ledwo jesteśmy w stanie przebrnąć przez dłuższy post w internecie, a co dopiero zmierzyć się z tomiskiem o takich gabarytach i trudno przyswajalnej treści. Obawiam się, że tym, co ludzie głównie rozumieją z pisaniny Rand to pochwała pieniądza, indywidualizmu, egoizmu, a nie rozumu czy sprawiedliwości.
Gatunek: powieść
Komentarze
Prześlij komentarz