Z twórczością Lauren Groff nie jest mi za bardzo po drodze, ale do tej książki przyciągnęła mnie tematyka i czasy, w jakich jest osadzona. Oraz, trzeba się przyznać, okładka. Rzecz rozgrywa się bowiem w średniowieczu, w czasach sławnej królowej Eleonory. Ta ostatnia postanawia odesłać ze swojego dworu siedemnastoletnią dwórkę Marie, nota bene spokrewnioną z mężem królowej. Dziewczyna nie ma bowiem widoków na zamążpójście – jest brzydka, duża i niezgrabna. Marie, wbrew sobie zostaje mniszką w ubogim, angielskim opactwie.

Dla kobiet w średniowieczu wstąpienie do klasztoru wcale nie było taką złą opcją, jak może się to nam dziś wydawać. Poza tymi kobietami, które faktycznie czuły powołanie, było wiele takich, które zostały zakonnicami, z braku innych możliwości. Tak jak Marie, albo odsyłane przez rodziców, bo nie było ich stać na wydanie córki za mąż. I często okazywało się, że nie wychodziły na tym źle, w klasztorze kobiety mogły czuć się w miarę swobodnie, we własnej wspólnocie, nie dominowane przez mężczyzn. Nie musiały obawiać się iż zejdą z tego świata rodząc kolejne dziecko… Mogły rozwijać swoje pasje i zdolności. Taką historię opisuje właśnie Lauren Groff – Marie odkrywa w sobie siłę i ambicje, które sprawiają, że pod jej przywództwem podupadły klasztor zaczyna kwitnąć. Ta powieść rzeczywiście jest feministyczna, choć to słowo wybitnie nie pasuje do średniowiecza. Po pierwsze, bohaterka ma poglądy zgoła nie pasujące do swoich czasów – nie za bardzo wierzy w boga, woli kobiety od mężczyzn. Po drugie czyny Marie i jej podwładnych, ocierające się o herezję, byłyby feministyczne nawet w dzisiejszych czasach. Po trzecie mamy tu ewidentnie pochwałę kobiecej wspólnoty, łącznie z erotycznymi relacjami pomiędzy siostrzyczkami. Ciekawe są tu rozważania bohaterek odnośnie urody i jej znaczenia dla losów kobiety – myślę, że i dziś można by wysnuć z tego jakieś wnioski, bo choć czasy się zmieniły, to ocenianie kobiet podług ich wyglądu – niestety nie. Po czwarte nie ma w Wyspie kobiet żadnego męskiego bohatera. Marie tworzy miejsce, gdzie kobiety są samowystarczalne, niezależne, radzą sobie doskonale bez mężczyzn. Świetnie gospodarują swoimi dobrami, a tym, co wypracowują dzielą się z okolicznymi mieszkańcami. Jest to antyteza męskiego świata opartego głównie na przemocy, walce o władzę, gromadzeniu dóbr, zamiast dzieleniu się nimi. Niewątpliwie hołd złożony kobiecości i to jeszcze w tak niesprzyjających jej czasach, kiedy kobiety były uważane za gorsze i podległe mężczyznom. Niestety Groff pokazuje też, że tego typu idee kultywowane przez Marie jeszcze długo nie przebiły się do ogólnej świadomości. Dlatego to utopijny świat.

Wyspa kobiet nie jest też napisana jak typowe powieści historyczne, które czytałam i które lubię: obfitujące w szczegóły z życia bohaterów i epoki. Tu dostajemy raczej ich ogólny zarys, narracja jest właśnie taka trochę odrealniona, oderwana od życia, poetycka, kreślona obrazami, skupiona na emocjach i wewnętrznych przeżyciach Marie. Z tego też względu czytałam ją dosyć długo, jak na swoje standardy, a książka nie jest przecież dużej objętości. Ale potrzebowałam zagłębić się w ten specyficzny styl i klimat. I mimo tego, że wolę prozę od poezji, to ta powieść mi się podobała, choć uważam, że jest trochę w tym feminizmie przerysowana – światu potrzebna jest równowaga pomiędzy kobiecymi i męskimi wartościami, przy poszanowaniu obydwu, a nie dominacja jednych nad drugimi. Przydałby się także słowniczek klasztornych pojęć…

Metryczka:
Gatunek: powieść
Główny bohater: Marie de France
Miejsce akcji: Anglia
Czas akcji: XII wiek
Ilość stron: 304
Moja ocena: 5/6

Lauren Groff, Wyspa kobiet, Wydawnictwo Pauza, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później