Jak nakarmić świat i nie zniszczyć go przy okazji

Dopiero gdy zaczęłam czytać tę książkę, zdałam sobie sprawę, że napisał ją ten sam autor, co Wściekłego kucharza, pozycji traktującej o mitach żywieniowych. Tu jego perspektywa jest dużo szersza i ambitniejsza. Warner pisze o rosnącej populacji, wpływie jaki na środowisko wywiera produkcja żywności, jej marnowaniu, żywności ekologicznej, GMO i wiele, wiele więcej. 
 

Praw natury nie da się przeskoczyć: populacja, która wyczerpie wszystkie zasoby – ginie. Ludzie nie są wyjątkiem od tej reguły, a jako, że jesteśmy istotami myślącymi, powinniśmy mieć tego świadomość. Dlatego, przestrogi przed katastrofą demograficzną pojawiały się już kilkaset lat temu, ale - jak wiemy – póki co do niej nie doszło. Ludzie zawsze znajdowali jakieś sposoby, by sobie z tym poradzić i Warner wychodzi z założenia, że i tym razem tak będzie (co zapewne jest optymistyczną wizją łączącą wielu z nas w odpowiedzi właśnie na przestrogi ekologów: ludzie coś na pewno wymyślą). Dlatego autor raczej nie apeluje o ograniczanie przyrostu naturalnego, ale zajmuje go to, by każdy człowiek, który się urodzi miał co jeść, bo to jego niezbywalne prawo*. Nie rozpisuje się także o głodzie we współczesnym świecie - przytomnie przyznając, że w dzisiejszych czasach jego przyczyny nie tkwią wcale w niedoborze żywności. Można zresztą szczegółowo o tym poczytać w Głodzie Martina Caparrosa – reportażu tyleż porywającym, co irytującym (choć z perspektywy lat myślę sobie, że książki o katastrofie klimatycznej powinny być napisane bardziej jak Głód – wtedy może więcej ludzi by się nią przejęło). Tym niemniej wymowa tej książki jest jasna: jeśli czegoś [znowu] nie wymyślimy, to będzie źle. Nasze działania, by się wyżywić, doprowadziły nas w pewnym sensie do ściany, czyli do zniszczonej planety (a pamiętajmy, że produkcja żywności, to tylko jedna z wielu dziedzin, w których człowiek wykazuje się swoimi destrukcyjnymi zdolnościami). Przyroda jest jakże perfekcyjnym, ale i skomplikowanym systemem, w którym każdy gatunek ma w jakieś miejsce i rolę. A my naruszamy tę równowagę na wiele różnych sposobów, z których nawet nie zdajemy sobie sprawy. Np. w naszym zadufaniu wydaje się nam, że powinniśmy przejmować się tylko tymi gatunkami, które są dla nas „pożyteczne”. Tyle tylko, że nasza wiedza jest niewystarczająca, żeby właściwie ocenić, co jest pożyteczne, a co nie, poza tym przerwanie jednego ogniwa w łańcuchu, nawet eliminacja jakiegoś mikroba, prowadzi do kolejnych problemów, co w konsekwencji może zagrozić także nam. O wyrządzonych w przyrodzie szkodach czasem dowiadujemy się po wielu latach, a próby ich naprawienia czasem generują kolejne szkody. Tak jest również z rolnictwem, gdzie skala ingerencji dokonanych przez człowieka jest tak ogromna, że natura nie jest w stanie sama się zregenerować. A rolnictwo to przecież podstawa naszej cywilizacji. Więc w tej chwili to wszystko przypomina przeciąganie przykrótkiej kołderki – udaje się zażegnać jeden problem, a za chwilę okazuje się, że wynikło z tego pięć następnych.

Jako, że jestem regularną czytelniczką pozycji o tematyce ekologicznej, a także tych, które dotyczą odżywiania się (Tak dziś jemy, Mięsoholicy)  – większość tematów, poruszanych przez autora nie była dla mnie nowością. Nie wiedziałam jednak o problemach związanych z glebą, czy zaskakujących konotacjach żywności lokalnej i naturalnej. W puch rozbite są tu uprzedzenia dotyczące GMO. Ciekawe są także wątki historyczne, np. o wielkim głodzie w Irlandii. Najbardziej utkwiło mi chyba w głowie stwierdzenie, że aby wyżywić wszystkich ludzi w perspektywie 2050 roku, trzeba będzie wyciąć WSZYSTKIE lasy na Ziemi. Wyobrażacie to sobie? Bo ja nie. Dziękuję, wysiadam. A to tylko ułamek problemu. Innym mocnym hasłem, które mnie zaszokowało było stwierdzenie, że żywność powinna być kilka razy droższa. Bo jej obecne ceny odzwierciedlają jedynie bezpośrednie koszty jej wytworzenia, ale już pośrednich nie (a do pośrednich należy właśnie zniszczenie środowiska i naprawianie tych szkód). Hmm, mnie wcale nie wydaje się, że żywność jest tania. A teraz wyobraźcie sobie, że wszystko drożeje 5-krotnie. Wiecie co by było? Rewolucja.

Być może wiele zagadnień poruszanych w Jak nakarmić światwyda się wam znanych, ale zaletą Warnera jest ciekawe ujęcie treści, takie, że o dość trudnych przecież zagadnieniach czyta się z wypiekami na twarzy. Przy czym nie brakuje tu opinii naukowców, czy powoływania się na dane, ale wszystko w rozsądnych, zrównoważonych dawkach, niczym prawdziwie zbilansowana dieta. Warner naświetla problemy z różnych stron, nie opowiadając się tak naprawdę po żadnej, a więc nie ma się wrażenia, że mamy do czynienia z jakimś nawiedzonym aktywistą, lansującym jedynie słuszne idee. Na pewno jednak pokazuje to, że cała ta materia jest bardzo złożona i że proste rozwiązania nie istnieją. Wreszcie do długiej listy zalet tej pozycji należy dopisać fakt, że autor jest Brytyjczykiem i ujmuje tematykę globalnie, a nie tylko z perspektywy swojego pępka świata, jak to często dzieje się, kiedy za pióro chwytają Amerykanie. Nie podobało mi się tylko, że według autora powinniśmy chronić przyrodę nie dla niej samej, ale dlatego, że jest ona dla nas przydatna – mam inne zdanie na ten temat - tego typu utylitaryzm jest poważnym źródłem naszych współczesnych problemów.

O ile Wściekły kucharz był ciekawy, to Jak nakarmić świat to sztos. Wściekłego kucharza można przeczytać – Jak nakarmić świat trzeba. Nie wątpię, że ta książka stanie w szranki w bitwie o tytuł najlepszej książki popularnonaukowej, jaką przeczytałam w tym roku. Dziękuję wydawnictwu Wielka Litera, że zechciało ją wydać. A, i świetna okładka!

 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowe
Główny bohater: jedzenie
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 432

Moja ocena: 6/6  

Anthony Warner, Jak nakarmić świat nie niszcząc go przy okazji, Wyd. Wielka Litera, 2021 

 

*Trochę bym tu z nim polemizowała, bo trzeba zauważyć jednak, że w dawnych czasach nasza populacja była bardziej kontrolowana w naturalny sposób przez choroby chociażby, a znaczna jej część egzystowała i tak na granicy głodu - przecież dopiero od stosunkowo niedawna mamy jedzenia w bród. Dziś też żyjemy znacznie dłużej, co też przyczynia się do wzrostu liczby ludzi. Do tego trzeba dodać, że ludzie dziś już nie tylko chcą po prostu przeżyć i zaspokajać podstawowe potrzeby – nie, my chcemy żyć coraz lepiej i mieć coraz więcej. Mieć domy, samochody, telewizory, telefony komórkowe, jeździć na wakacje na drugi koniec świata, itp. Itd. Zatem tę rosnącą rzeszę ludzi trzeba nie tylko wyżywić, ale i zapewnić im te wszystkie dobra, a to również wiąże się z zużyciem zasobów. I tego Warner nie bierze pod uwagę twierdząc, że to nie wzrost liczby ludzi jest realnym problemem, ale wyżywienie ich.

 

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później