Niedawno ktoś na bookstagramie zadał ciekawe pytanie: czy masz jakieś granice i jakie one są, jeśli chodzi o tematykę książek. Owszem, do takich „granicznych” książek zaliczyłam właśnie Wybornego trupa, którego, mimo że był bardzo popularny w zeszłym roku, z premedytacją omijałam. Ciekawe jest, że aż tyle osób zdecydowało się na jego lekturę, mimo drastycznej treści. Zastanawiam się, o czym to świadczy. Bo ja przy czytaniu czułam mdłości, a i myśląc o tym, co napisać w recenzji czułam niesmak i tak w zasadzie najchętniej w ogóle nic bym o tej powieści nie pisała. Ludzkość widziała już w zasadzie wszystko, żadne okrucieństwo wobec drugiej istoty nie jest jej obce, ale mimo wszystko do kanibalizmu jeszcze się nie posunęliśmy. Nawiasem mówiąc zastanawia mnie też, jeśli ktoś pisze, że książka nie zrobiła na nim wrażenia, że była „mało straszna”… 

 

Siłą Wybornego trupa jest nie tylko kontrowersyjna tematyka, ale i to, że autorka nie bawi się tu w żadne półśrodki, czy metafory, tylko wali czytelnika między oczy. Mimo dość skromnej objętości nie da się tej książki przeczytać szybko, bo co rusz trzeba ją odkładać, żeby odetchnąć i pomyśleć. Ale im dłużej myślałam o tym wszystkim, tym bardziej byłam zła, tym też mniej widziałam logiki w tym, co zaserwowała nam Agustina Bazterrica. Po pierwsze wcale nie uważam, że treść Wybornego trupa może być profetyczna. Wręcz przeciwnie – myślę, że coś takiego, co opisano w tej książce nie ma prawa się zdarzyć (w przeciwieństwie do różnych innych dystopii). Z różnych względów, nie tylko tych moralnych. I to piszę ja, pesymistka, jeśli chodzi o przyszłość naszego gatunku. Nie potrafię wyobrazić sobie, jak ludzie mogliby żyć w takim świecie, patrzeć sobie w oczy, czy swoim dzieciom? Kto w ogóle chciałby się czymś takim zajmować (poza jakimiś psychopatami)? Ok, powiecie, ludzie dokonywali już masowych mordów i dehumanizowania swoich ofiar, a oprawcy jakoś potrafili spać spokojnie. Weźmy chociażby obozy koncentracyjne. Także w uprawianiu propagandy i przedstawianiu czarnego jako białe, a białego jako czarne – mamy ogromne sukcesy. Ale kanibalizm to chyba największe tabu naszego gatunku – ludzie nigdy go nie uprawiali, poza jakimiś ekstremalnymi czy patologicznymi sytuacjami, albo odizolowanymi pojedynczymi plemionami. Co do zasady nie uprawiają go również inne gatunki zwierząt. I to nie jest jakaś norma, która pojawiła się wraz z postępem, stworzona przez ludzi, ale bariera, którą mamy w naszych umysłach od zawsze, instynkt. Więc ludzie może i pozabijają się nawzajem, ale zjadać się będą tylko w sytuacji, gdyby naprawdę nie będzie nic innego do jedzenia. A to nie jest sytuacja opisana w Wybornym trupie (nawiasem mówiąc wielu czytelnikom to umyka, lub nie czytali ze zrozumieniem, bo w opiniach często pojawia się hasło o tym, co człowiek zrobi „by przeżyć”). Dlatego też sam koncept tej książki jest dla mnie niezrozumiały, bo człowiek nie potrzebuje jeść mięsa, by przeżyć. Owszem, mięso jest najlepszym źródłem białka i mięso lubimy, ale gdyby go nie było, moglibyśmy jeść produkty roślinne i wielka krzywda by się nam nie stała. Nie potrafię sobie wyobrazić społeczeństwa tak zdemoralizowanego (i okrutnego), że porzuca wszelkie normy i posuwa się do kanibalizmu, bo nie ma jego ulubionego schabowego. Myślę, że gdyby nagle ludzkość postanowiła zrobić coś takiego, byłby to totalny upadek cywilizacyjny, upadek, po którym nie wiem, czy zdołalibyśmy się podnieść. A tu na dodatek, proponowane jest nie tylko jedzenie ludziny, ale i hodowanie ludzi na mięso…. 

 

Poza względami moralnymi widzę w tej powieści sporo nielogiczności, a także przeszkód, nazwijmy je, natury „technicznej”. Po pierwsze na przeludnienie można by znaleźć pewnie dziesiątki różnych, mniej drastycznych sposobów, niż pozbycie się zwierząt i przerabianie ludzi na kotlety. Po drugie gdyby faktycznie zabrakło zwierzęcego mięsa pewnie wyhodowano by sztuczne mięso, z probówki, co już przecież dziś się robi. Inna sprawa, że taka hodowla, jak ją pokazała argentyńska pisarka, byłaby moim zdaniem kompletnie nieopłacalna. Czym karmiono by tych hodowlanych ludzi? Autorka nie sprecyzowała, co znaczy „zbilansowana karma” – coś w rodzaju kocich chrupek? Raczej nie byłoby to zbyt zdrowe, czy pożywne, a mięso karmionych tym ludzi zbyt smaczne. Jeszcze gorsza sprawa jest z psychicznymi efektami takiej hodowli. Nawet w stosunku do drobiu, czy krów mówi się, że lepsze jest mięso „szczęśliwych zwierząt”. Wyobraźcie sobie teraz ogromny stres, w jakim żyliby tacy ludzie w hodowli – owszem, może można by ich pozbawić zdolności komunikacji, ale myślenia i świadomości nie da się wyłączyć –  tym wszak się różnią ludzie od zwierząt. Podejrzewam, że to wszystko prowadziłoby do takiego stresu, że ludzie padaliby w takich zakładach jak muchy, a ich mięso nie nadawałoby się do spożycia. Ponadto ludzkich niemowląt nie da się tak po prostu „hodować” – wsadzić do inkubatora, zapewniając im tylko potrzeby fizjologiczne. Ludzie to istoty społeczne, potrzebujące więzi z innym człowiekiem – wśród niemowląt rosnących w takich warunkach śmiertelność byłaby bardzo duża. To najbardziej podstawowe „praktyczne” kwestie, jakie nasunęły mi się w związku z lekturą Wybornego trupa

 

Cała ta barbarzyńska treść przyćmiewa wartości literackie książki. A tu mogę napisać, że brakowało mi w fabule takiego szerszego tła, uniwersum tej dystopii, rozwinięcia wielu aspektów, a przede wszystkim zagłębienia się w ludzką psychikę. Autorka ogranicza się w zasadzie tylko do opisów tego, co bezpośrednio wiązało się z hodowlą i zjadaniem ludziny, inne sprawy są ledwo zasygnalizowane. Bohaterowie są… zagadką. Bo trudno, by nie był zagadką ktoś, kto żyje w takim świecie i się nie buntuje. Szczególnie ciekawą postacią do analizy mogłaby tu być siostra głównego bohatera. Bazterrica pokazuje tylko czubek góry lodowej, być może chcąc sprowokować czytelnika do własnych przemyśleń. Mam nadzieję. 

 

Niezbyt polecam tę książkę – można przeczytać (jeśli ktoś ma mocne nerwy i żołądek), ale po co. Uważam, że treść Wybornego trupa jest obliczona na szokowanie – szokuje do samego końca - i nie wiem, czy na coś ponad to, gdyż – jak już wyjaśniłam powyżej – wątpię, by tego typu pomysły w ogóle ludziom przyszły do głowy. A może odczytuję to wszystko nazbyt dosłownie? Chyba ciągle zbyt mało osób, także czytelników tej książki potrafi oderwać się od naszej czysto ludzkiej perspektywy. Bo na pewno jest jedna kwestia do przemyślenia, która się nasuwa tu bardziej, niż strach przed kanibalizmem, a mianowicie stosunek ludzi do zwierząt. To co im robimy, to: hodujemy, zabijamy (w tym dla „sportu”), więzimy, torturujemy, wykorzystujemy na wszelkie możliwe sposoby, także dla rozrywki, przeprowadzamy na nich eksperymenty. Czy zastanawiałeś/łaś się kiedyś nad tym, że człowiek zwierzętom zgotował piekło na ziemi?* I jak by to było, gdyby teraz to człowiek znalazł się na miejscu tych zwierząt?

 

Na koniec, abstrahując od treści kilka słów o samym wydaniu tej książki, które – muszę przyznać robi wrażenie. Krwistoczerwona okładka i wklejka z anatomicznym przestawieniem różnych części ludzkiego ciała, a na okładce odbicie czegoś, co wygląda, hmmm, jak ślad ludzkich zębów? 

 

Metryczka:

Gatunek: horror
Główny bohater: Marcos
Miejsce akcji: ?
Czas akcji: w przyszłości
Ilość stron: 272
Moja ocena: 4/6

Agustina Bazterrica, Wyborny trup, Wydawnictwo Mova, 2021

 

*Problemem tym zajmuje się m.in. Compassion in World Faming - na stronie tej fundacji można m.in podpisać petycję dot. chowu zwierząt, a także różnych kwestii związanych z produkcją żywności (o których mowa będzie w następnym poście). 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później