Księga dziwnych nowych rzeczy
Powieść jest przesycona wiarą chrześcijańską. Jest w niej wiele fragmentów zaczerpniętych z Biblii, także jej interpretacje, słowa, które Peter kieruje do Oazjan, czy też jakimi pociesza swoją żonę, która została na Ziemi. Jest to książka spokojna, melancholijna, pozbawiona akcji jako takiej, jej fabuła toczy się leniwie. Głównie czytamy o warunkach, jakie panują na Oazie, o tym, jak ludzie usiłują dostosować się do życia tam oraz o spotkaniach pastora z miejscowym ludem. Wydaje się, że przybyli na Oazę ludzie nie mają większych zmartwień, a misja Petera również nie jest trudna, bo Oazjanie czekali na niego i są bardzo przyjaźnie nastawieni. Jednak nie kwestie teologiczne są czymś, co jest tu najistotniejsze.
Nieświadomie znowu trafiłam na powieść o apokaliptycznym wydźwięku. Z upływem czasu problemem staje się korespondencja pastora z żoną, która bardzo tęskni – uwydatniają się tu kłopoty z porozumieniem się, typowe dla związków na odległość. Poza tym to właśnie listy od Bei niosą w sobie ładunek niepokoju i napięcia, które stopniowo narasta w powieści. Wiadomości od Bei są jak dziennik telewizyjny, w którym non stop słyszymy tylko o nieszczęściach. Wiadomo, że akcja Księgi rozgrywa się w XXI wieku, więc pewnie w nieodległej przyszłości, która faktycznie może wyglądać tak, jak ją przedstawił Faber. Nieciekawie. Konfrontując to z życiem na innej planecie, nawet w miarę przyjaznej, takiej, jak Oaza, można się zastanawiać, czy gdzieś tam w kosmosie jest jeszcze inna planeta tak piękna jak Ziemia. Ziemia, którą tak bezmyślnie niszczymy, nie dbając o to, że nie mamy „planety B”. W rzeczywistości Oaza nie istnieje. A nawet, gdyby istniała, to kto chciałby tam mieszkać?
Trudno mi tę książkę ocenić, zaiste jej tytuł wydaje się idealnie odzwierciedlać treść. Wymowa Księgi jest smutna, panuje w niej dość przygnębiający, depresyjny nastrój, choć nie dzieje się tu nic dramatycznego. Samotność kolonizatorów na Oazie jest jednak obezwładniająca, podobnie, jak duszna, tropikalna atmosfera. Główni bohaterowie nie wzbudzają specjalnej sympatii, co ma swoje uzasadnienie. Nawet Peter wydał mi się dosyć nijaki – idealnie taki, jaki powinien być uczestnik misji, choć czas miałam poczucie, że pod tymi jego pokładami niezmąconego spokoju coś jeszcze drzemie – być może dlatego, że nie ufam ludziom głęboko religijnym. Z uwagi na powyższe, i na dość wolną akcję w pewnym momencie trochę się zmuszałam do dalszego czytania. Co ciekawe, najwyraźniej Księga jest dziełem o szerokim spectrum do interpretacji, o czym świadczą jej recenzje. Ja odczytałam ją jako podjęcie kwestii zachowania człowieczeństwa (w tym wiary, zdolność do której przecież też jest jakąś ludzką cechą) w niesprzyjających temu warunkach. Czy nadal będziemy ludźmi, jeśli odbierze się nam nasz „dom”: powietrze, którym można swobodnie oddychać, wodę, krajobrazy wokół nas, także bliskich ludzi, przeszłość, miejsca, które wspominamy z dzieciństwa, ulubione potrawy, zapachy? Tego może nie być na obcej planecie. A emocje, które czynią nas ludzkimi? Typowe ludzkie dylematy. Słabości. Żeby wytrzymać z dala od tego, co kochamy najlepiej się ich wyzbyć, tylko co wtedy z nas zostanie? Wreszcie wiara… Jest łatwo wierzyć w Boga kiedy sprawy układają się pomyślnie, ale kiedy wszystko zaczyna się walić to prawdziwy sprawdzian dla wiary. Jakże skomplikowanymi istotami są ludzie, w porównaniu do takich Oazjan chociażby. Dylemat, przed jakim stają członkowie misji kosmicznych (i nie tylko) ostatecznie jakże często kończy się tak, jak w Interstellar: niezależnie od wszystkiego marzymy tylko o tym, by wrócić do domu…
Gatunek: fantastyka
Moja ocena: 4/6
Michel Faber, Księga dziwnych nowych rzeczy, Wyd. W.A.B, 2015
Komentarze
Prześlij komentarz