Moja znikająca połowa

Rasizm jest tematem raczej mało dla mnie interesującym i w książkach raczej go unikam. Mam na myśli to, że nie jest to temat mi bliski, w Polsce nie mamy takich doświadczeń, aby naprawdę zrozumieć jego istotę. Oczywiście rasizm i w naszym kraju istnieje, dlatego, że nasze społeczeństwo jest bardzo homogeniczne, a osoby z innym kolorem skóry są u nas czymś odmiennym od większości. Jednak czy potrafimy zrozumieć co przeżywały – i wielokrotnie nadal przeżywają – osoby kolorowe w Stanach Zjednoczonych, gdzie przez sto lat niewolnictwo było podstawą gospodarki, a przez kolejne sto lat osoby te były dyskryminowane na podstawie legalnych aktów państwowych? Wcale się nie dziwię, że dla Amerykanów to temat bolesny i stąd dużo go w literaturze. Ot, Moja znikająca połowa opisuje sytuację, wydawało by się – mnie oczywiście – absurdalną – kiedy ktoś ma jasną skórę, a mimo to jest uważany za osobę czarną dlatego, że jego rodzice/dziadkowie/pradziadkowie byli w jakimś stopniu czarni. Osoba taka nie uważa się za białą tylko dlatego, że ma w sobie „kroplę czarnej krwi”. Jest to niedorzeczne – przecież każdy z nas jest mieszańcem, każdy z nas ma przodków z różnych zakątków świata (można by się było bardzo zdziwić po przeanalizowaniu naszych drzew genealogicznych) – równie dobrze mogłabym utrzymywać, że jestem Chinką, bo być może mam wśród przodków Chińczyka. Już nie wspominam o tym, że z punktu widzenia genetyki sama koncepcja rasy, już nie wspominając o podziale na rasy gorsze i lepsze – jest niedorzeczna. Odsyłam tu do takich książek, jak Śmiech ma po matce. Tyle tylko, że nauka sobie, a ludzie sobie. Jak widać kwestia rasowa ma, że tak to ujmę, „wiele odcieni”. 

 

Tak więc bohaterka Mojej znikającej połowy jest tak trochę jak przeciwieństwo ciasteczka Oreo - z wierzchu biała, w środku czarna. Ponieważ cały czas uważa się za czarną i nie wchodzi na terytorium "zarezerwowane" dla białych – tak też jest traktowana. Z kolei jej siostra, która odcina się od rodziny i od swojego dziedzictwa „udaje białą” – i jest traktowana jak biała. Nawiasem mówiąc nasuwa mi się tu skojarzenie ze sposobem na pokonanie nieśmiałości – jeśli nie jesteś pewien siebie, to przynajmniej UDAWAJ pewność siebie – i tak nikt nie zauważy. Tak jest w przypadku Stelli – nikt niczego nie zauważa, bo i dlaczego miałby zauważać, skoro dziewczyna ma ewidentnie jasną skórę? Ale rzecz jasna takie bawienie się ze swoją tożsamością nie pozostaje bez wpływu na jej psychikę. 

 

Trochę spodziewałam się, że powieść Bennet będzie trudna w odbiorze – na szczęście tak nie było. To jest saga rodzinna z rodziną przepołowioną, utraconą, z tajemnicami, które wychodzą po latach, poszukiwaniem własnej tożsamości, która jest mocna osadzona w oczach innych ludzi - oraz z atmosferą amerykańskiej prowincji (choć nie tylko). Czytało mi się tę powieść dobrze, momentami miałam skojarzenie ze Służącymi. Podobał mi się szeroki plan czasowy, a nawet to, że powieść nie jest do końca linearna, bo autorka często posługuje się retrospekcjami. Robi to jednak tak sprawnie, że czujemy się jak wtedy, kiedy sami sięgamy do swoich wspomnień – jest to płynne i naturalne. Kwestia rasizmu została pokazana w trochę innym świetle niż zazwyczaj, w dosyć minimalistyczny sposób, co jednak nie znaczy, że mniej poruszająca. Co ciekawe, mimo, że – jak już wspomniałam – po książki o rasizmie niechętnie sięgam, to z reguły dobrze te lektury wspominam, nie tylko jako pouczające i otwierające oczy na świat, ale po prostu jako dobrą literaturę. Tak było z Koleją podziemną, powieściami Sue Monk Kidd, a wzmiankowane Służące należą do moich ukochańców. Moja znikająca połowa może się do nich nie zaliczy, tym niemniej doceniam. Czegoś mi jednak w tej powieści brakowało – jakichś głębszych uczuć, jakich doświadczałyby bohaterki w związku z ukrywaną przeszłością – to w przypadku Stelli – czy tęsknotą za utraconą siostrą – w przypadku Desiree. Wydawało mi się, że owe uczucia zostały mocno spłycone. Niespecjalnie podobało mi się też wplecenie w wątek problematyki transseksualizmu – niepotrzebne, za dużo grzybów w barszczu – czy te rozdziały, których akcja rozgrywa się w środowisku aktorów/teatru – tu już w grę wchodzą moje osobiste preferencje. 

 

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Desiree i Stella
Miejsce akcji: USA 
Czas akcji: II połowa XX wieku
Ilość stron: 446

Moja ocena: 5/6


Brit Bennett, Moja znikająca połowa, Wydawnictwo Agora, 2020

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później