Ameryka jawi się często jako kraj dobrobytu, z idealnymi przedmieściami, jak z Gotowych na wszystko. Z pracą nie ma problemu, a każdy kto ciężko pracuje ma szanse na osiągnięcie sukcesu. Tak być może było kiedyś, jeszcze kilkanaście lat temu, ale to się zmieniło, na pewno wskutek kryzysu z 2008 roku. Wiele osób potraciło wtedy pracę, ale i dach nad głową. Jessica Bruder pokazuje właśnie takie inne oblicze Ameryki: kraju narastających nierówności, kraju, w którym dla wielu osób, nawet wykształconych, brakuje przyzwoitej pracy, a ta, która jest nie wystarcza na opłacenie rachunków i zaspokojenie podstawowych potrzeb. To właśnie dlatego współcześni Amerykanie decydują się na mieszkanie w kamperach i busach, tworząc swoistą subkulturę nowoczesnych nomadów. Przemieszczają się z miejsca na miejsce, tam, gdzie mogą zminimalizować opłaty, a i też dorobić jako tymczasowi pracownicy. Najczęstsze rodzaje tych zajęć to ciężka praca fizyczna np. przy obsłudze kempingów, a przede wszystkim praca w magazynach Amazonu. Opisowi tego ostatniego autorka poświęciła dosyć dużo miejsca w swojej książce.


Nomadland w swojej wymowie jest bardzo przygnębiającą lekturą. To zetknięcie się z ultratrudną rzeczywistością, w której okazuje się, że wywiązywanie się z umowy społecznej nie wystarczy. Bohaterowie Nomadlandu to ludzie, którzy całe życie ciężko pracowali, żyli według zasad – stała praca, dom z ogródkiem, samochód – jednak kiedy przyszedł kryzys wszystko to posypało się jak domek z kart, i to niezależnie od tego, na jakim szczeblu drabiny społecznej te osoby były. To nie są tylko ludzie, którym powinęła się noga, nieudacznicy życiowi, ludzie niewykształceni, nie… Reporterka opisuje osoby z klasy średniej, także takie, które piastowały wysokie stanowiska, z ogromnym doświadczeniem zawodowym i życiowym, a które – mimo tego znalazły się w takiej, a nie innej sytuacji. Zdumiało mnie w ustach Amerykanina stwierdzenie, że nie ma sensu się kształcić, bo potrzebni są tylko pracownicy do pracy fizycznej. Jakoś zabrzmiało to dziwnie znajomo… myślałam, że gdzie jak gdzie, ale w USA wykształcenie jest w cenie. To była jedna rzecz, która mnie przeraziła. Druga to ta, że problem dotyczy w większości ludzi w podeszłym wieku, którzy powinni być na emeryturze i cieszyć się resztą życia, gdy tymczasem są zmuszeni do wykonywania pracy ponad ich siły i do mieszkania w samochodzie. Wszystko dzięki korporacyjnemu ageizmowi, którzy osoby starsze stażem zwalnia, by nie musieć płacić im wyższych pensji i łożyć na ich emerytury. W sytuacji, gdy kryzys pożarł oszczędności życia – ludzie ci po prostu nie mają za co żyć, zwłaszcza w kraju, gdzie nie funkcjonuje powszechny system emerytalny. System – i firmy takie jak Amazon – skwapliwie to wykorzystują. A co z osobami, które nie są w stanie pracować, bo są np. chore, albo niepełnosprawne? Jest to de facto cofnięcie się w rozwoju, do czasów, gdy emerytury nie istniały w ogóle, a starsi ludzie byli zdani na pomoc innych, optymalnie swoich dzieci, kiedy nie dawali rady już pracować. Poza tym i u nas system emerytalny chyli się ku upadkowi i sama nie wiem, jak będzie wyglądać moja starość. Przy czym u nas nikt nie jest chętny do zatrudniania osób starszych. Po przeczytaniu Nomadlandu poczułam wdzięczność za to, co mam.


Dla mnie wizja egzystencji bez dachu nad głową, w ciągłym kieracie, na granicy nędzy, pozbawionej odpoczynku i jakichkolwiek wygód, i tak aż do samej śmierci – jest bardzo ponura. Zwłaszcza jeśli dzieje się to w najbogatszym kraju świata, pod nosem wielkich bogaczy. Jest to wizja daleka od tej lansowanej w hollywoodzkich filmach. To były moje odczucia, aczkolwiek w Nomadlandzie owa beznadzieja nie dominuje. Wręcz przeciwnie – wielu rozmówców autorki ma optymistyczne nastawienie, nie traci pogody ducha, podkreślając, że taki styl życia, wyrwanie się z systemu, to ich wybór, a nie konieczność. Starają się z tego cieszyć: że mogą podróżować, poznawać nowe osoby oraz cieszyć życiem i wolnością. Protestują przeciwko nazywaniu ich bezdomnymi (jakiś tam dom w końcu mają). Czułam tutaj duch bohaterów książek takich jak Wszystko za życie, czy Dzika droga. Wypada ich podziwiać za hart ducha, wytrzymałość i zdrowie. Myślę jednak, że to takie zaklinanie rzeczywistości, wzmocnione przez amerykańską mentalność sukcesu, która każe brać odpowiedzialność za swój los i gardzić biedakami i nieudacznikami. Jednak przecież większość ludzi dąży do jakiejś stabilizacji i wygód, a raczej nikt nie marzy o tym, by na starość tułać się po parkingach i kempingach. Ile z osób opisanych w tym reportażu wybrałoby takie życie, gdyby nie musieli? Niestety okazuje się, że zjawisko to się nasila, takich ludzi jest coraz więcej, przestają oni stanowić jakiś margines, a stają się stałym elementem amerykańskiego krajobrazu. Co gorsza władze amerykańskie nie lubią włóczęgów i tym współczesnym koczownikom coraz bardziej utrudniają życie. Amerykanie zatem coraz częściej stają w obliczu dylematu: nie stać mnie na własne mieszkanie, nie mam za co żyć – a jednocześnie system wymaga ode mnie tego, by mieć stały adres zamieszkania, płacić opłaty, podatki i ponosić rosnące koszty życia. Nie wygląda to dobrze kiedy problem zaczyna dotyczyć coraz większej części społeczeństwa. 

 

Jessica Bruder wykonała dobrą robotę, tworząc reportaż drogi - częściowo jest to reportaż uczestniczący. Momentami lektura Nomadlandu była dla mnie jednak zbyt monotonna. Zbyt wiele podobnych historii, podobnych miejsc, mylących się nazwisk bohaterów. Za mało głębszego podejścia do tematu, analizy i opisania systemowych trudności, z jakimi mierzą się ci Amerykanie. Autorka bardziej skupiła się na jednostkowych historiach, niż na zjawisku, przy czym te historie potraktowane są (może z jednym wyjątkiem) dosyć powierzchownie.

 

Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: współcześni nomadzi
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 280
Cytat: Ostatnim miejscem wolności w Ameryce jest miejsce parkingowe
Moja ocena: 4,5/6

Jessica Bruder, Nomadland. W drodze za pracą, Wyd. Czarne, 2020

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później