O różnych obliczach samotności

Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Niektóre teorie dot. powstania naszego gatunku mówią nawet o tym, iż wyewoluowaliśmy do homo sapiens właśnie dzięki własnej "towarzyskości". "Ludzkie mózgi i ciała są zaprojektowane do funkcjonowania w grupie, nie w odosobnieniu". To trzymanie się w grupie pozwalało nam przetrwać. Dziś życie stadne nie jest warunkiem sine qua non przeżycia, ale ludzie nadal je praktykują. A przebywanie w izolacji jest dla większości ludzi największą karą i torturą. Dlatego też fakt, że ktoś dobrowolnie wybiera samotność, budzi nie tylko zdumienie, niedowierzanie, ale nawet brak akceptacji. Jeszcze w dzisiejszym totalnie ekstrawertycznym społeczeństwie. Akceptujemy już różne choroby, niepełnosprawności, nałogi, ale nie samotność, która postrzegana jest jako coś złego, niepożądanego, nawet wstydliwego. Pokazuje to również pandemia, w trakcie której ciągle mamy do czynienia z narzekaniem na izolację społeczną. Ale są ludzie, którzy samotności potrzebują, poza tym coraz więcej z nas odczuwa przebodźcowanie, związane również z codziennymi kontaktami z innymi ludźmi na skalę, do jakiej jednak nie jesteśmy przystosowani. Dziesiątki ludzi mijanych na ulicy, w biurze, kilkuset znajomych w mediach społecznościowych, dzwoniące cały czas telefony, wyciekające dane osobowe, co sprawia, że mamy coraz mniej prywatności… Chyba nawet ekstrawertycy mają czasem dość, stąd chyba popularność ruchów takich jak mindfulness, medytowanie, joga. Nie każda też samotność jest zła, skąd rozróżnienie, jakie mamy w języku angielskim, a którego brak w języku polskim – na solitudine oraz loneliness

 

Wreszcie okazuje się, że ludzie różnie do tego podchodzą w różnych krajach; są kraje mniej i bardziej towarzyskie, a Szwecja należy właśnie do tych, gdzie samotność jest raczej zjawiskiem normalnym. Wydaje mi się jednak, że Katarzyna Tubylewicz trochę myli pojęcia samotności i introwertyzmu. Owszem, samotność jest czymś, co jest związane z introwertyzmem, bo introwertycy potrzebują jej, żeby się zregenerować – i jest to właśnie taka samotność pożądana, pozytywna, o której mowa w książce Samotny jak Szwed. Ale to samotność jest pochodną introwertyzmu, a nie odwrotnie. Dlatego uważam, że bardziej pasowałby tu tytuł Introwertyczny jak Szwed – wskazuje na to zresztą podtytuł tej książki: O ludziach Północy, którzy lubią być sami. Wiele zjawisk, opisywanych przez Tubylewicz to są po prostu cechy typowe dla introwertyków, jak np. samotność odczuwana w tłumie, nieumiejętność prowadzenia rozmówek o niczym. Nie ma czegoś takiego jak „lęk przed samotnością” w kontekście takim, jak to doświadczała Tubylewicz – to jest właśnie introwertyzm. Czy Szwedzi, lub szerzej Skandynawowie – są bardziej introwertyczni, niż inne narodowości? W pewnym stopniu na pewno tak. A to pociąga za sobą określony tryb życia, opisany przez Tubylewicz, problem-nie-problem ze zbyt dużą atomizacją i indywidualizmem społeczeństwa. Zresztą czytając literaturę skandynawską można to łatwo dostrzec – często przewijają się w niej bohaterowie, którzy są singlami na własne życzenie, dystansującymi się, mającymi trudności w wejście w bliższe relacje z innymi, żyjącymi w swojej samotnej bańce i odczuwającymi swego rodzaju wyobcowanie. Swoją drogą ciekawe jest, dlaczego pewne nacje są bardziej intro-, a inne bardziej ekstrawertyczne i że układa się to na linii północ – południe.

 

W Samotnym jak Szwed mamy ów problem pokazany z różnych perspektyw – zarówno tej pozytywnej, jak i negatywnej. Zarówno życia w społeczeństwie, gdzie nie brak ciszy i spokoju oraz łona natury, na którym można się zrelaksować, jak również owej samotności za daleko posuniętej, prowadzącej do izolacji i niemożności już życia wśród innych. Mamy tu wywiady z kilkoma osobami, m.in. lekarzem opowiadającym o samotności, jakiej doświadczamy w sytuacji choroby, czy śmierci, czy wywiady z pisarzami – których zawód niejako również zobowiązuje do samotności. Zbędny natomiast wydał mi się wywiad z nauczycielem medytacji, bo jednak nie za bardzo widzę związek (owszem, do medytacji potrzebna jest samotność, ale to jest zupełnie coś innego, niż to, o czym mowa jest w tej książce). Są też opisy przyrody (nie do wiary, że są jeszcze kraje, gdzie istnieją takie obszary dzikiej przyrody, niezadeptanej przez ludzi) oraz piękne zdjęcia. Nie ukrywam, że dla mnie taka Skandynawia wydaje się być rajem jeśli chodzi właśnie o możliwość pobycia samemu, bez ludzi tłoczących się za plecami, wiecznych hałasów i niezrozumienia potrzeb osób introwertycznych. Trochę jednak szkoda, że ta książka taka krótka i w gruncie rzeczy trochę ambiwalentna. Nie wiem, czy osoby ekstrawertyczne będą w stanie zrozumieć z niej, o co chodzi z tą samotnością, skoro nawet autorka nie do końca „łapie” temat.   

 

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: Szwedzi
Miejsce akcji: Szwecja
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 272
Moja ocena: 4/6

Katarzyna Tubylewicz, Samotny jak Szwed. O ludziach Północy, którzy lubią być sami, Wyd. Wielka Litera, 2021

 

Samotny jak Szwed skłoniła mnie do przypomnienia sobie jeszcze dwóch innych lektur o podobnej tematyce. Jest inna książka, w której znacznie mocniej opisano zjawisko jak to nie potrafimy zaakceptować tego, że ktoś chce być sam i nie chce mieć do czynienia z pozostałymi przedstawicielami naszego gatunku. Świadczy o tym historia Chrisa Knighta opisana w Ostatnim pustelniku. Książce, która mnie poruszyła i zasmuciła. Oto społeczeństwo, które nie akceptuje indywidualnego wyboru jednostki, usiłuje go zaszufladkować, zdiagnozować i za wszelką cenę, i wbrew niemu samemu, zsocjalizować. Poczynając od tego, że po 27 latach samotnego życia w lesie, Khight, został złapany jak przestępca i wsadzony do więzienia. A nikomu przecież krzywdy nie zrobił. Owszem, kradł, ale robił to by przeżyć (a nie z chciwości), kradł głównie jedzenie i inne przedmioty potrzebne mu do przeżycia, a wartość tych szkód była wielkości kilkunastu-dziesięciu dolarów. W więzieniu Knight spędził kilka miesięcy, podczas gdy wymiar sprawiedliwości zastanawiał się, co by tu zrobić z tak kuriozalnym przypadkiem. Bardzo współczułam temu człowiekowi - z bycia całkiem samemu, ciszy lasu - nagle znalazł się w chaotycznym współczesnym świecie, pod obstrzałem mediów, lekarzy, psychologów, i innych ludzi zastanawiających się, co jest z nim nie tak. I to jeszcze w więzieniu, gdzie o ciszy i spokoju nie ma mowy. Tymczasem dla niego samo przebywanie wśród ludzi było już karą.

Nie rozumiał, że akceptuje się podejście, by najlepszy czas życia spędzać w boksie, przez wiele godzin dziennie siedząc przed komputerem za pieniądze, a relaks pod namiotem w lesie uznaje się za dziwactwo. Obserwowanie drzew to lenistwo; ścinanie ich - dobry interes.
i jeszcze:
W samotności nie można mieć zaburzeń społecznych. W samotności nie można mieć problemów z komunikacją. Wszystkie kryteria diagnostyczne ustępują w samotności. 

Jednak, jak ktoś powiedział "musimy żyć wśród ludzi, samotność to luksus".

Podobało mi się, że autor nie tylko opisał historię Knighta, ale również starał się spojrzeć na kwestię szerzej, przytaczając opowieści o innych pustelnikach, czy stawiając pytania o sens życia wśród ludzi i sens samotności. Jednak rozczarowała mnie objętość tej pozycji, w szczególności w kontekście mnogości źródeł, na które wskazuje autor w posłowiu i pracy włożonej w dokonanie researchu do tej książki. Poczytałabym o wiele więcej, podobnie zresztą jak w przypadku Samotny jak Szwed

 

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: Christopher Knight
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 224
Moja ocena: 5/6

Michael Finkel, Ostatni pustelnik, Wyd. Poznańskie, 2018

 

Przykładem natomiast takiego podejścia z drugiego bieguna jest książka Efekt wioski, która mnie kiedyś mocno zdenerwowała. Podtytuł tej książki powinien bowiem brzmieć: jesteś samotny - na pewno umrzesz. Tak, tak, wiem, że umrzemy wszyscy, ale samotni szybciej. Autorka bowiem bynajmniej nie pisze o tym, jak być szczęśliwszym przez kontakty z innymi, tylko straszy przez całą książkę tym, że jeśli ktoś nie ma sieci kontaktów społecznych, z pewnością będzie żył krócej i umrze na raka (ewentualnie na jakąś inną z całego szeregu strasznych chorób). Samotność zabija. Zmienia kod genetyczny. Osoby samotne żyją krócej, umierają szybciej, niż osoby o dobrej sieci relacji społecznych. W leczeniu raka też najważniejszy jest kapitał społeczny. Ba, rzekomo udowodniono, że introwertycy są bardziej od ekstrawertyków narażeni nie tylko na śmierć z powodu raka (sic!), ale nawet na zwykłe przeziębienie (osobiście nie zauważyłam). Skłonność do samotności jest destrukcyjna. Nie masz małżonka - też będziesz żyć krócej. I tak dalej, przez całą książkę. W zasadzie dla długiego życia - wg Pinker - nic nie ma znaczenia, ani dieta, ani ruch, ani czyste środowisko, ani nawet osławione pozytywne myślenie i brak stresu - liczą się tylko więzi społeczne. I nie chodzi o Facebooka i Instagrama, tylko bezpośrednie kontakty, twarzą w twarz. Wirtualnych "przyjaciół" możemy mieć i 3 tysiące, nic nam to nie pomoże - zresztą wszyscy wiemy, jak to działa... 


To, że ludzie potrzebują interakcji z innymi to nic nowego. To, że człowiek nie jest ewolucyjnie dostosowany do kontaktów poprzez różne urządzenia i na odległość też mnie nie dziwi - wszak internet to wynalazek ostatnich 30 lat. Ale myślę jednak, że autorka wyciąga za daleko idące wnioski. I przyznaję, że nie tego się po tej książce spodziewałam. Pinker nie bierze nie pod uwagę tego, że ludzie mają różne potrzeby, jeśli chodzi o ten aspekt życia i dla niektórych brak szerokiej sieci wsparcia społecznego nie jest wielkim problemem. Człowiek powinien żyć tak, by pozostawać w zgodzie ze swoimi osobniczymi predyspozycjami, a nie tylko z ogólnymi prawdami na temat naszego gatunku. Dla introwertyka ciągłe obcowanie z ludźmi będzie męczące i stresujące, a co za tym idzie na pewno nie przyczyni się do jego zdrowia. To tak, jakby jakiś dietetyk mówił: brokuły są zdrowe, jedzcie brokuły, bo bez nich umrzecie, musicie wszyscy jeść brokuły. A co, jeśli ktoś ma na brokuły uczulenie, albo zwyczajnie ich nie lubi?  


Dałam tej książce jednak dobrą ocenę, bo naprawdę dobrze się ją czyta, w zasadzie jak beletrystykę. Książki psychologiczne mają to do siebie, że często - wbrew pozorom - są nudne. Autorzy zanudzają czytelnika szczegółami badań i wyników statystycznych, przy tym mieląc jedną tezę w kółko przez kilkaset stron. U Pinker jest inaczej - podaje ona fakty, obudowując je ciekawymi przykładami z życia (a odnośniki do źródeł znajdziemy w przypisach), kolejne rozdziały dotyczą różnych zjawisk, tempo jest żwawe, że nie wspomnę o napięciu, rodem z kryminału, jakie panuje w całej książce - wszak nie co dzień ktoś mnie w książce straszy, że rychło umrę. Cóż, biorąc po uwagę fakt, że w chwili obecnej społeczeństwo jest w zasadzie uzależnione od Internetu i nowoczesnych technologii, a tak pożądanych kontaktów twarzą w twarz jest coraz mniej (zwłaszcza w dobie pandemii), a w dodatku różni prognostycy przewidują, że ten trend będzie się nasilać, to w konkluzji Susan Pinker jest to, że rasa ludzka wyginie na raka. O ile wcześniej nie zmiecie nas katastrofa ekologiczna. 


Metryczka:
Gatunek: literatura popularnonaukowa
Główny bohater: socjalizacja
Miejsce akcji: -
Czas akcji: -
Ilość stron: 480
Moja ocena: 4,5/6

Susan Pinker, Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą uczynić nas zdrowszymi, szczęśliwszymi i mądrzejszymi, Wyd. Charaktery, 2015

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później