Bashobora
Marek Kęskawiec analizując zjawisko nie kwestionuje jednak czynów ojca Bashobory, wskazując ewentualnie na racjonalne wytłumaczenia wydarzeń, mające podłoże w psychice ludzkiej. Podatność na sugestie, hipnoza, działanie pod wpływem silnych emocji, psychologia tłumu… Ciekawszy od fenomenu tytułowego bohatera wydał mi się obraz polskiej religijności, w której taką popularnością cieszy się ów nurt charyzmatyczny, mający swoje źródła u zielonoświątkowców. Wskazuje to na zmęczenie tradycyjnym katolicyzmem i słabość Kościoła, gdyż owa obrzędowość zawiera w sobie sporo elementów z pogranicza pogańskich kultów (w tym afrykańskich czy azjatyckich), szamanizmu, magii oraz okultyzmu. Zabobonu po prostu. Nie do wiary, ale w XXI wieku ludzie znowu coraz częściej wierzą w szatana, w to, że może on opętać nasze dusze, a wszelkie zło – w tym oczywiście choroby - jakie się nam przytrafia, jest efektem grzechów, nawet jeśli nie poczynionych przez nas samych, to przez naszych przodków. Owi wyznawcy uważają również, że żyjemy w czasach ostatecznych, a paruzja jest tuż tuż. Wszystko to odzwierciedla trend, o którym już wielokrotnie czytałam: odwrót od rozumu i nauki. W sumie w takich okolicznościach trudno się popularności Bashobory dziwić.
Prawda
jest taka, że taki średni to reportaż, po łebkach, mało wnikliwy i stawiający
dosyć oczywiste tezy. Przy czym w dużej mierze autor sprawia wrażenie, iż w
cudowne oddziaływanie ojca Bashobory i głoszone przez niego prawdy wiary
faktycznie wierzy. A jeśli nawet gdzieś Bashobora plącze się w zeznaniach, to
przecież komuż z nas nie zdarzało się
koloryzować… Brak bezstronności
autora, brak danych i źródeł sprawia, że lektura
pozostawia lekki zamęt w głowie. Jestem raczej na nie, logika mi mówi, że
powinno się potępić w czambuł owe występy Bashobory, ale w sumie czemu, skoro w
sumie pomagają one ludziom. Jeśli ktoś cierpi, to istotne jest, że pomogło,
mniej istotne dlaczego. Gorzej robi się dopiero wtedy, jeśli ktoś idąc za tym
kontestuje tradycyjną medycynę i oddaje się w ręce szarlatanów. I jeśli w
ludziach wzbudza się permanentny lęk i poczucie winy, że za swoje dolegliwości
sami odpowiadają, bo grzeszą. Tu kaznodzieje w typie Bashobory działają na
podobnej zasadzie, co wzbudzanie potrzeb przez reklamy – co zresztą przyznaje
Kęskawiec.
I jeśli dziennikarz pisze mi, że wszak polscy medycy nie są zbyt przyjemni, a większość ludzi i tak leczy się prywatnie, a skoro tak, to równie dobrze można zawierzyć uzdrowicielowi, no to czuję pewien dyskomfort:
(…) wielu polskich pacjentów i tak korzysta z prywatnej opieki medycznej, której koszty są na poziomie usług uzdrowicielskich. Wyjątkiem są seanse uzdrawiania podczas ceremonii religijnych. Msze w intencji uzdrowienia i uwolnienia są darmowe, a trzydniowe rekolekcje z przewodnikiem duchowym w rodzaju ojca Bashobory, kosztują mniej, niż jednorazowa wizyta u dobrego lekarza specjalisty.
Serio?
Ale Bashobora nie zniechęca do lekarzy: Przyjmujmy pastylki z lekami, bierzmy zastrzyki. Z wiarą, że Jezus nas przez nie uzdrowi. Uzdrowienie wszak następuje wyłącznie za sprawą Boga, nawet jeśli przyczyniła się do tego medycyna konwencjonalna.
Nie potrafię jednoznacznie ocenić tej pozycji, tak samo jak Kęskawiec nie daje odpowiedzi na pytanie o fenomen swojego bohatera. Fakt, że o pewnych zjawiskach w polskim katolicyzmie nie miałam pojęcia i ta książka mi je pokazała, ale ostatecznie najbardziej zadumałam się nad tym, jaką zagadką jest ciągle ludzki umysł, potrafiący produkować tego typu zjawiska, jak te opisane w książce.
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Znak.
Gatunek: literatura faktu
Moja ocena: 4/6
Komentarze
Prześlij komentarz