Książkę przeczytałam już jakiś czas temu i nawet nie byłam pewna, czy pisać o niej na blogu, ale wczoraj przyszło mi do głowy, że w sumie Dzień Kobiet to doskonała ku temu okazja. 

 

Mit urody – klasyka literatury feministycznej. Naomi Wolf pisze o tym, jak po zdobyciu przez kobiety równouprawnienia, pojawiła się nowa siła, mająca na celu ubezwłasnowolnienie kobiet poprzez skupienie ich na własnym ciele i wyglądzie oraz poddawanie cały czas bezlitosnej i nieproszonej ocenie. Od  najmłodszych lat wbija się nam do głowy, że najważniejsze, co mamy to uroda, zatem pół życia spędzamy na różnego rodzaju upiększaniu się i walką z jej mankamentami oraz własnymi kompleksami. Żeruje na tym ogromny przemysł kosmetyczny, czy odzieżowy, kreujący wiele potrzeb i zjawisk. Mamy czasopisma kobiece piszące w kółko o makijażach, kremach, fryzurach, odchudzaniu się, zabiegach medycyny estetycznej, itp. To samo reklamy. Wymyśla się nowe problemy po to, by sprzedać kobietom remedium na nie - przykładem tego jest celulit. Mamy też pornografię, z której kobiece wizerunki są przenoszone do „zwykłego świata”. Wykreowany został w ten sposób ideał kobiecego piękna, do którego wszystkie mamy dążyć. Dzięki temu kobiety odciąga się od innych, ważniejszych spraw, od polityki i biznesu, gdzie ciągle dominują mężczyźni.


Oczywiście w każdej epoce piękno było w cenie i każda epoka miała swoje ideały, ale ten współczesny jest wyjątkowo nieuchwytny, jeśli jest nim nastolatka bez skazy. Młoda, szczupła, wydepilowana. Starość jest nie do pomyślenia. Poza tym nadal funkcjonują podwójne standardy dla kobiet i mężczyzn.  W pracy czy stanowiskach publicznych, jakkolwiek kobieta nie byłaby kompetentna, zawsze przedmiotem komentarza staje się jej wygląd. Starszy mężczyzna zyskuje szacunek – starszą kobietą się pogardza. Kobiety tkwią tu w swoistym Paragrafie 22 – wymaga się od nich, by były kobiece, a jednocześnie ta kobiecość staje się często pretekstem do nagabywania i molestowania seksualnego. Kobietami, które nie dbają o urodę się pogardza i traktuje jak jakieś odmieńce, a jednocześnie z lekceważeniem podchodzi się do owych czysto kobiecych zainteresowań, czyli pielęgnacji urody i mody. Kobiety zarabiają mniej od mężczyzn, mimo to, wymaga się od nich, by gros swoich zarobków wydawały na kosmetyki i ciuchy. Mężczyzna może zajmować się w wolnym czasie swoim hobby, podczas gdy kobieta większość tego czasu spędza na dbaniu o urodę. Wzbudza się w nas od małego poczucie winy, niechęć do samej siebie, obsesję na punkcie własnego wyglądu – większość kobiet, nawet zjawiskowo pięknych, ma jakieś kompleksy i nie jest pewna siebie. To jest psychiczny ból, którego doświadczamy, walcząc z niską samooceną, pragnieniem, by ktoś nas pokochał i przekonaniem, że zasłużymy na to tylko wtedy, kiedy będziemy odpowiednio wyglądać. A oprócz tego jest jeszcze namacalny ból fizyczny, który powoduje wiele zabiegów upiększających, czy odchudzanie się. 

Mówią nam:

* "możecie głosować!" Możemy, ale tylko na mężczyzn, bo kobiet w polityce jest wciąż mało.
* "możecie pracować!" Możemy, głównie jako szeregowe pracownice mało ambitnych posad, wciąż napotykające nad sobą szklany sufit. Po całym dniu harówy, tyramy dodatkowo w domu za co nie mamy żadnego wynagrodzenia. Między jednym znojem, a drugim dzieli nas tylko krótki sen.
 

Nie mówią nam:

* "możecie się zestarzeć tak jak my". Zamiast tego, mamy być ciągle młode i piękne. Jesteśmy wartościowe tylko jako podlotki i kobiety po dwudziestce, później znikamy - nikomu niepotrzebne, umierając jak robaki. Nie mamy prawa do zmarszczek, do brzydoty, do słabości. Ich siwizna jest koroną mądrości, a najlepszy wiek przypada na lata 40 - 60. My w tym czasie społecznie usychamy.
* "wasze ciała są piękne, nie wymagają żadnych ulepszeń". Wymyślili przemysł kosmetyczny, wpędzający nas w frustrację, każą nam cierpieć, stosować drakońskie diety, iść pod nóż chirurga plastycznego, sami są "idealni", a ich wielkie piwne brzuchy napawają dumą.
* "Wasza seksualność też jest ważna". Możemy być albo dziewicami-pokutnicami albo bezwstydnymi dziwkami. Po środku nie ma nic. Nasze potrzeby nie liczą się. Nasze ciała służą eksploatacji, oglądaniu, onanizacji. W męskim świecie jesteśmy tylko przedmiotem.

Czytałam już kiedyś Żywe lalki, gdzie autorka zajmuje się podobnym problemem, zwracając uwagę na uprzedmiotowianie i seksualizację kobiet. Naomi Wolf traktuje problem szerzej, wskazując nie tylko na komercyjne źródła tego zjawiska, ale przede wszystkim ideologiczne. Mówiąc najprościej: trwające nadal upupianie kobiet po to, by nie mogły być równie wolne, niezależne, pewne siebie jak mężczyźni. By zamiast walczyć o swoje zajmowały się tylko swoją urodą i rywalizowaniem z koleżankami o to, która ładniejsza. By zerwana została więź starszych kobiet z młodymi – zamiast czerpać od nich doświadczenie gardzimy nimi. Słowo stary – stało się obelgą – a jest używane nawet w stosunku do dwudziestokilkulatek, że nie wspominam o osobach starszych… Wartość kobiety jest nadal uzależniona tylko od jej urody i młodości. 

 

Mit urody napisany został 30 lat temu i jest nadal aktualny, a może jeszcze bardziej, niż był w latach 90-tych. Spirala jest jeszcze bardziej nakręcona, poprzeczka jeszcze wyżej ustawiona. Wszak w dobie Internetu na kobiecą podświadomość działają już nie tyle kobiece czasopisma, ile wyidealizowane selfie zamieszczane hurtowo na Instagramie. To tu: siedlisko sztucznych kobiet, z poprawionymi piersiami, ustami, nosami, rzęsami, paznokciami, włosami i bóg wie czym jeszcze. Z idealnym makijażem i poprawione jeszcze w Photoshopie. Niektóre zdjęcia mnie zdumiewają, gdyż dziewczyny wyglądają na nich faktycznie jak manekiny. Mimo to pod spodem dziesiątki komentarzy: „jaka piękna”. Te influencerki trafiają potem do innych kanałów przekazu, z nich czerpią wzory kolejne dziewczyny. Młoda, piękna dziewczyna mówiąca: chcę sobie zrobić usta i nos, i w ogóle całą twarz chcę zmienić. Bohaterka serialu, stwierdzająca, gdy mowa o gabinecie medycyny estetycznej: wszystkie tam kiedyś trafimy? Można by tak jeszcze długo, ale chyba każdy wie, o co chodzi, wystarczy rozejrzeć się dookoła. Obecnie mit urody wkracza już nawet na męskie terytoria, choć nie sądzę, by mężczyźni dali mu się tak zmanipulować i by osiągnął on tam taką dominację, jak w świecie kobiet. 

 

Niedługo po przeczytaniu tej pozycji, życie dopisało do niej swój epilog. W jednym z dokumentów, jakimi zajmuję się w pracy przeczytałam, iż "Odpowiednio dobrany i wykonany makijaż świadczy o nas, naszych zamiłowaniach, predyspozycjach, a także podejściu do świata co przekłada się także na nasz stosunek do pracy i podejście innych osób, to co myślą o nas nie tylko znajomi, ale także szef i współpracownicy"*. Niesamowicie mnie to zbulwersowało. Podejrzewam, iż osoba, która napisała ten tekst nie zdawała sobie nawet sprawy, jaki ładunek seksizmu on w sobie zawiera. Makijaż świadczy o predyspozycjach i o podejściu do innych? I ma wpływ na mój stosunek do pracy? W takim razie co z kobietami, które się nie malują? A mężczyźni - czy odnosi się to do nich, a jeśli nie, to dlaczego nie? Czy jeśli ktoś się nie maluje jest gorszym pracownikiem? Przecież de facto znaczy to tyle, że pracodawca ma prawo oceniać pracownika (czy też raczej pracownicę, nazwijmy rzeczy po imieniu), po wyglądzie. I przecież równie dobrze można by to rozszerzyć na inne kwestie np. zrobione paznokcie, zabiegi odmładzające, czy szczupłą sylwetkę. Fakt, są zawody, gdzie pracodawca narzuca pracownikom określone wymogi co do wyglądu, czy dress-code, ale moim zdaniem to również jest dyskryminacja, gdyż wymogi są zawsze wyższe w stosunku do kobiet. Co więcej, moja bulwersacja wzrosła, kiedy poinformowałam o tym nieszczęsnym zapisie szefową, a ona na to się tylko roześmiała... Dla mnie to nie było śmieszne, a fakt, że inną kobietę seksizm może śmieszyć świadczy tylko o tym, jak głęboko wżarło się w naszą mentalność tego typu myślenie.

 

Kilka dni potem był epilog nr 2, który mnie już faktycznie rozśmieszył. Na popularnym forum dla kobiet natknęłam się na wątek: "Zauważyłam u siebie pierwsze zmarszczki, co robić" (złośliwie chciałam odpisać, że "nic, teraz już będzie tylko gorzej", ale się powstrzymałam). Następnie elaborat o tym, jak dziewczyna zauważyła u siebie jakieś zmarszczki "w okuł oczu" (pisownia oryginalna) i jakie zastosować na to kremy, może retinol, a może śluz ślimaka, a może już trzeba pomyśleć o jakichś zabiegach, np. lifting, czy mezoterapia. I że czuje, że nie robi wystarczająco dużo, żeby "zapobiegać zmarszczką". A na koniec: "Mam 21 lat i rozumiem, że nie długo będę wchodzić w wiek, gdzie wszystko będzie spadać równią pochyłą". Kurtyna.   

 

Problem, jaki miałam z Mitem urody jest taki, że jest napisany jest on dziwnym językiem, jakby z tłumacza Google, a poza tym autorka się powtarza, obsesyjnie zapętla i idzie w swoich wnioskach ciut za daleko. Zasadniczo zgadzam się tu z Agnieszką Graff: może to wszystko jest nazbyt przerysowane, ponure (Wolf przecież prognozuje, że czeka nas przyszłość żywcem wyjęta z Opowieści podręcznej), bo przecież dbanie o siebie, strojenie się, babskie zakupy – też mogą sprawiać przyjemność. Ale jednak trzeba przyznać, że granica została dawno przekroczona, w tym momencie, kiedy kobietom nie daje się w tej kwestii żadnego wyboru. I kiedy standard jest tylko jeden, i to tak wyśrubowany, że próba jego osiągnięcia wywołuje tylko nieustającą frustrację. Najgorsze jest to, że to wszystko tak wżarło się w naszą świadomość, że nawet nie widzimy, że coś tu nie gra, uważamy, że to jest normalne. Mamy wyprane mózgi - nie wyobrażam sobie, że jakaś kobieta w dzisiejszych czasach może sobie pozwolić na świadomą rezygnację z dbania o wygląd. Chyba że żyje w dżungli. Albo osiągnęła już taki wiek, że jest jej wszystko jedno, bo wszak kobiety po przekroczeniu pewnej daty stają się dla społeczeństwa niewidzialne. Tylko silne – i najczęściej dojrzałe - jednostki stać na to, żeby się od tego odciąć, żeby żyć po swojemu – a i to nie gwarantuje, że społeczeństwo ich nie zniszczy. Zresztą nie o to chodzi, żeby o siebie nie dbać, tylko o to, żeby nie było temu podporządkowane całe nasze jestestwo oraz aby wymogi w tym względzie były takie same dla obu płci. Choć Naomi Wolf podsuwa jakieś sposoby walki z Mitem urody, jednak ja niestety światełka w tunelu nie widzę.


Metryczka:
Gatunek: psychologia/socjologia, feminizm
Główny bohater: kobieta
Miejsce akcji: świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 384

Moja ocena: 5/6

 

Naomi Wolf, Mit urody, Wyd. Czarna Owca, 2014

 

*tekst ten został opublikowany w internecie, zatem nie zdradzam tu żadnej tajemnicy zawodowej 


 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później