Opowieść podręcznej

Niedawno na którymś z vlogów książkowych przyuważyłam temat: książki, których boję się przeczytać. Zastanowiło mnie to, bo jak można bać się przeczytać jakiejś książki – co może być przyczyną? I nie chodzi tu bynajmniej o horrory. Jedyny powód, jaki mi się nasuwa to tematyka, która wzbudza w nas lęk, z którą nie czujemy się komfortowo i boimy się ją zgłębić. Też mam takie swoje pola minowe. To właśnie dlatego, z pełną premedytacją nie czytałam Opowieści podręcznej* – powieści, która przecież jest już prawie że klasyką, a została bardzo spopularyzowana przez serial. Serialu zresztą też nie oglądałam. Ale oczywiście tytuł jest tak popularny, że z grubsza wiem o co w nim chodzi. I pomyślałam sobie, że nadszedł czas, by to nadrobić.


O tej książce napisano już chyba wszystko, co było do napisania. Wydaje mi się, że popularność Opowieści podręcznej stępiła trochę jej ostrze. Opisywane przez Atwood realia Gileadu, który połowę ludzkości sprowadził do roli inkubatorów, względnie służących bez żadnych praw, nie przeraziły mnie aż tak bardzo, byłam bowiem już na to przygotowana. Myślę sobie, że nawet bardziej straszna były represje nałożone na kobiety, opisane w Vox. Lektura Opowieści była dla mnie raczej bardzo smutna i przygnębiająca. Myślałam o tym, jak to jest, kiedy odbierają ci twoje życie – wszystko to, co sprawia ci przyjemność, satysfakcję, sedno twojej codzienności, a nawet za czym gonisz być może i bez sensu, ale to twój wybór. Nie możesz pracować zawodowo, realizować się, tworzyć, nie możesz niczego posiadać, nie możesz czytać książek, możesz tylko patrzeć w ścianę? Takie życie byłoby dla mnie torturą, nawet chyba gorszą, niż zmuszanie do prokreacji. W dawnych wiekach kobiety też tak żyły, ale innej rzeczywistości nie znały. Kolejne pokolenia, które być może nastaną w Gileadzie też będą miały lepiej, bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.  I dopiero kiedy coś stracimy – jak w tej fraszce o zdrowiu - zdajemy sobie sprawę, że w gruncie rzeczy już byliśmy szczęśliwi, tylko tego nie dostrzegaliśmy. Odbierają także człowieczeństwo, bo czymże innym jest zabronienie odczuwania emocji, przede wszystkim miłości? Przecież tylko miłość sprawia, że nasz gatunek jeszcze jako tako się broni. W dodatku to wszystko z dnia na dzień. Podobne przemyślenia towarzyszą głównej bohaterce i narratorce i to z nich w głównej mierze składa się powieść. Atwood oddaje skomplikowany wewnętrzny świat zniewolonej kobiety i to na nim się koncentruje, a wydarzenia zewnętrzne są tylko do niego złowieszczym komentarzem. To, w jaki sposób doszło do powstania tak okrutnego reżimu pozostaje w dużej mierze niedopowiedziane, co pozostawia czytelnikowi lekki niedosyt. 

 

A może to wszystko nie zrobiło już na mnie takiego wrażenia, jak powinno, bo przecież od jakiegoś czasu naszym udziałem są podobne doświadczenia. I być może zachodzi już ów proces adaptacji, który także ukazuje Atwood. Przecież zabroniono nam wychodzić na ulice, uprawiać sport, spotykać się ze znajomymi, jadać w restauracjach… Wprawdzie z innego powodu, niż ten z Opowieści podręcznej, ale pozwala to doskonale wczuć się w sytuację bohaterki. Do tego dochodzą coraz to bardziej niepokojące ruchy naszych rządzących, niestety przybliżające nas coraz bardziej do ustroju, w którym jedni narzucają siłą swoją ideologię drugim. To, co w czasie, gdy powieść powstała – 35 lat temu – było przerażającą antyutopią, w XXI wieku powoli zdaje się znowu materializować. I słowo „powoli” jest tutaj niestety kluczowe, gdyż być może lepsze rezultaty można osiągnąć poprzez ewolucję, niż przez rewolucję. Przez pranie mózgów, zabijanie ciekawości świata, ogłupianie społeczeństwa, tak, aby – jak ta podgrzewana stopniowo żaba – nie miała chęci się bronić. Bo człowiek potrafi przystosować się do wszystkiego, by przetrwać – nawet, kiedy odbiera mu się jego życie kawałek po kawałku, to jest w stanie uchwycić się resztek i wmówić sobie, że jest w porządku, że niczego więcej nie potrzebuje. To jest najbardziej smutna nauka płynąca z tej powieści. 

 

Dobrze, że takie książki powstają, bo być może dzięki nim jeszcze mamy zdolność obrony przed fałszywymi prorokami i ideologiami, które chcą nami zawładnąć. Byle by nie skończyło się tak, jak w innej dystopii, gdzie okazuje się, że książek takich jak Opowieść podręcznej, czy 451 st Farenheita nikt nie czyta, bo nikt już nimi nie jest zainteresowany… 

 

Metryczka:
Gatunek:fantastyka - dystopia
Główny bohater: Glena
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: -
Ilość stron: 368

Moja ocena: 5/6



Margaret Atwood, Opowieść podręcznej, Wyd. Wielka Litera, 2020

 

jaki sens rzucać się pod walec parowy z powodu zasad moralnych i pozwalać, by cię zmiażdżył?


Ciekawość zżerała mnie natomiast, co znajdę w Testamentach – wszak autorka nie planowała kontynuacji Opowieści podręcznej i napisała ją 35 lat po pierwszej części. Jako że zaczęliśmy zbliżać się do Gileadu, zamiast się od niego oddalać, ponownie to przemyślałam  - powiedziała ponoć pisarka. Okazuje się, że w Testamentach Atwood oddaje głos innym bohaterkom tej historii – przede wszystkim tzw. Ciotkom, czyli kobietom, które stały się strażniczkami opresyjnego systemu. Pokazane jest tu, w jaki sposób łamie się ludzi, jak zwykli obywatele, nawet ci inteligentni i mający postępowe poglądy – stają się częścią systemu. Ciotki przed rewolucją były wszak wykształconymi kobietami, pracującymi, robiącymi karierę zawodową – takimi jak ty, czy ja. Zarazem wiadomo, że opozycję tworzy inteligencja, więc tej inteligencji trzeba się pozbyć w pierwszym rzędzie – najlepiej przeciągnąć na własną stronę, a jeśli się nie da, to wyeliminować. Tak ludzie dzielą się na zdrajców i bohaterów. Zastanawiałam się, kim byłabym ja, postawiona w tej sytuacji… 

 

Jednocześnie zdumiewało mnie, jak w tym kraju, społeczeństwu, gdzie kobiety przecież już UDOWODNIŁY, iż potrafią myśleć nie gorzej, niż mężczyźni i spełniać się równie dobrze w różnych zawodach – udało się znowu wmówić ten sam shit, co kiedyś – że płeć nasza jest zbyt słaba i ma zbyt małe mózgi, by mogła ogarnąć skomplikowane sprawy tego świata. Dlaczego to zawsze mężczyźni wpadają na takie pomysły, by uciskać i podporządkować sobie drugą płeć, a nigdy kobietom nie przyszło na myśl, by ubezwłasnowolnić mężczyzn (co z pewnością wyszłoby światu na dobre)? 

 

Zarazem Testamenty, to książka nieomalże sensacyjna, co skonstatowałam ze zdumieniem, bo nie spodziewałam się tego, po tak szacownej pisarce, jak Margaret Atwood. Jeśli w Opowieści podręcznej dominowała bierność i przygnębienie kobiety, która została upodlona i ubezwłasnowolniona, to w Testamentach króluje wręcz przeciwnie – akcja zmierzająca do obalenia dyktatury. Odchodzi tu niezła intryga, uknuta za plecami reżimu i czytelnika czeka spore zaskoczenie. Narrator zmienia się – nie jest to już tylko jedna zastraszona osoba – widzimy sytuację z różnych perspektyw. Na pewno nikt nie powinien oskarżać tej książki o brak dynamiki, czy o to, że jest nudna. Jest tu nawet spora szczypta humoru. Wreszcie Atwood odsłania też tutaj trochę więcej na temat tego, jak powstał Gilead i jak funkcjonował – to, co w Opowieści podręcznej było za mało wyjaśnione, czego czytelnicy musieli się domyślać.  Czytało mi się to wybornie (lepiej niż Opowieść podręcznej), jest to na wskroś nowoczesna literatura, choć z drugiej strony towarzyszyło mi takie zmieszanie, czy powieść zaliczana do grona literatury szlachetnej (jak nazwę na własny użytek literaturę piękną, od której najwyraźniej odróżnia się już teraz wszelakie czytadła) – może być aż tak wciągająca, jak nie daj buk jakiś thriller. Pewnie to jakieś skrzywienie, ale jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dobra literatura wymaga wysiłku, natomiast Testamenty takie nie są. Atwood postawiła na akcję, natomiast mniej tu refleksji – znowu trochę zabrakło równowagi pomiędzy tymi dwoma elementami opowieści. Wydaje mi się, że pisarka chciała iść z duchem czasu i dotrzeć w ten sposób ze swoją wizją do jak najszerszej publiczności, czemu trudno się w sumie dziwić, bo przekaz jest ważny. Pisarka wlewa w czytelnika sporą dozę optymizmu, opartego na niezmiennej kolei dziejów: wszystko kiedyś przemija, zatem i dyktatury muszą się kiedyś rypnąć. Trzeba to tylko przetrzymać... Zatem lekki populizm w imię wyższych celów, tylko obawiam się trochę, czy tym wszystkim jej przesłanie się nie zagubi. 

 

 

Metryczka:
Gatunek:fantastyka - dystopia
Główny bohater: Ciotka Lidia, Agnes
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: -
Ilość stron: 364

Moja ocena: 5/6



Margaret Atwood, Testamenty, Wyd. Wielka Litera, 2020

 

*Okazało się, że książkę czytałam, ale kompletnie nie pamiętam kiedy i jakie wydanie (na pewno było to dawno temu).

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później