Tamtego lata na Sycylii
Coś nie mam ostatnio szczęścia do lektur
– wszystko mnie nudzi, nic mi się nie podoba. Może za dużo czytam, a
może jestem zbyt wymagająca? Może nie pisać o tym, co mi się nie podoba,
choć przyjęłam zasadę, że piszę jak jest, bez upiększania i owijania w
bawełnę? W każdym razie Tamtego lata na Sycylii, książka o pięknej okładce, to druga tego lata po Pływaniu
lektura, która znudziła mnie okrutnie. Marlena de Blasi to jeszcze
jedna Amerykanka, która zakochała się we Włoszech i pisuje książki
przepełnione opisami podróży po Italii, jedzenia i zabytków. Czytałam do
tej pory tylko jedną z nich i byłam nią całkiem ukontentowana, stąd też
myślałam, że spokojnie do gustu przypadną mi też i pozostałe książki
tej pisarki. Tamtego lata na Sycylii nie jest jednak klasyczną
wakacyjną powieścią. Autorka, podróżująca wraz z mężem po Sycylii
przybywa do posiadłości należącej do tajemniczej doni Tosci. Wraz z nią
zamieszkują... 34 wdowy. Miejsce jest piękne, pełne magii i dobroci,
płynących z tej niezwykłej kobiecej wspólnoty. Brzmi bardzo intrygująco,
niestety rozwinięcie tego okazuje się być mało ciekawe. Właścicielka opowiada pisarce historię swojego życia. Toczy się ona powoli,
dostojnie, w rytmie południowej sjesty. Osadzona jest niby w wieku
XX-tym, ale czytelnik ma wrażenie, że to wszystko zdarzyło się dawno
temu, w czasach książąt, wielkich majątków, arystokracji, która władała
Sycylią. Opowieść zdaje się być zagubiona w czasie... zresztą kto to
wie, jak płynie czas na Sycylii. Początkowo mi to nie przeszkadzało,
chciałam zachwycić się tą atmosferą tworzoną przez pisarkę, niczym w Lamparcie
Lampedusy. Nadszedł jednak moment, kiedy przestałam po prostu wchłaniać
te wszystkie piękne słowa, pieczołowite i niekończące się opisy, jak w Nad Niemnem.
Może powinnam podziwiać epicki talent pisarki, która potrafiła zrobić
coś z niczego, ale do mnie to nie przemawia. Wprawdzie zaskoczenie
zaskakuje, ale wtedy byłam już tak znudzona tą historią, że było mi
wszystko jedno. Nie byłam w stanie wzruszyć się przesłaniem tej
powieści: że siła kobiet, że miłość, że spełnianie marzeń... In plus
autorce należy zapisać piękny język, jakim się posługuje, sugestywnie
wyczarowując opisy sycylijskich krajobrazów, potraw, czy życia na
wyspie.
Zaczęłam się zastanawiać: co sprawia, że
jedna historia, mimo że nic wielkiego się w niej nie dzieje jest
interesująca, a inna czytelnika nudzi. Przecież relacje Frances Mayes o
pielęgnowaniu ogródka też nie są porywające, a mimo to nie mam do
pisarki pretensji – może dlatego, że z góry wiem, że książka będzie
miała taki właśnie charakter? Nie umiem rozstrzygnąć, czy to życie doni
Tosci było nudne – i nie zasługiwało na tak obszerną opowieść, czy też
ta relacja jest po prostu zbyt rozwlekła. Jest tu przecież i miłość, i
tajemnica, i sycylijska mafia, lecz to wszystko ginie w zbędnych
roztrząsaniach. Gdzie jest ta granica, kiedy czytelnik zaczyna odczuwać
irytację i znużenie? Może to jest ten moment, kiedy zdaje sobie sprawę,
że już nic się nie wydarzy – a do końca daleko? Że przed nim jeszcze
morze słów, których już wcale nie ma ochoty czytać? Słów, które drażnią
tylko dlatego, że są, bo równie dobrze mogłoby ich nie być i niczego by
to nie zmieniło. Przewracając kolejne kartki czuję się wtedy, jakbym
brnęła przez prażoną słońcem pustynię: jeszcze jeden krok, i jeszcze
jeden... pot występuje mi na czoło, zaciskam zęby, bo skoro zaszłam już
tak daleko, nie wypada się poddać. A na końcu jest znużenie i
zadowolenie, że wreszcie skończyło się to nudziarstwo, że pisarz
postanowił nie mnożyć kolejnych fraz, postawić ostatnią kropkę i
skapitulować.
Moja ocena: szlachetne nudziarstwo
Moja ocena: szlachetne nudziarstwo
Marlena de Blasi, Tamtego lata na Sycylii, Wyd. Świat Książki, 2010
Komentarze
Prześlij komentarz