Pływanie
Olimpiada trwa, jedną z najbardziej
widowiskowych dziedzin sportu jest pływanie. Pływak jest „nagi”: jest
tylko on, woda i prawo Archimedesa. Czego trzeba, żeby w tej dziedzinie
osiągnąć sukces? I czemu znowu się okazuje, że aby wygrywać trzeba
pojechać trenować do Stanów Zjednoczonych?
Pływaczka, Philomena
Ash, zwana Pip, opowiada o swoim życiu, począwszy od narodzin, a
skończywszy na zakończeniu kariery sportowej. Wychowuje się wraz z
trzema siostrami w małym miasteczku w Kansas i od niemowlaka przejawia
talent pływacki. Jej rodzice jednak go nie doceniają, więc początkowo
dziewczyna pływa tylko dla własnej przyjemności, pod okiem... księdza.
Dopiero będąc nastolatką wyjeżdża na profesjonalny obóz pływacki i
zaczyna trenować z profesjonalnym trenerem. Od tej pory zaczyna odnosić
sukcesy w sporcie... I to w zasadzie wszystko, jeśli chodzi o warstwę
fabularną.
Pływanie nie jest powieścią o sporcie, nie ma
tu potu i znoju sportowca, jest znój życia. Philomena mogłaby być
tenisistką, lekkoatletką, sztangistką, nauczycielką... kimkolwiek,
bowiem jej problemy nie mają nic wspólnego ze sportem. Wręcz przeciwnie
sport jest dla niej panaceum na te problemy, w pływaniu dziewczyna
odnosi same sukcesy, które zdają się brać nie z treningu i ciężkiej
pracy, ale z powietrza i talentu. Poza pływaniem natomiast jest
samotność i lęk i nieumiejętność zmierzenia się z życiem. Co więc dręczy
Pip? Ano zwyczajne dorastanie. Philomena z dziecka przekształca się w
nastolatkę, a potem dziewczynę i kobietę, a my to obserwujemy. Widzimy
jak dziewczyna, jak to nastolatka boryka się z niskim poczuciem własnej
wartości, niechęcią do ludzi i do siebie, opóźnionym dojrzewaniem. Jak
to nastolatka jest egzaltowana i przewrażliwiona. Później okazuje się,
że jako dorosłą osobę ścigają ją obrazy z wieku młodzieńczego, poczucie
przemijania. Nic oryginalnego, nic hipnotyzującego, jednak na tym
właśnie zbudowana jest cała fabuła. Fajny pomysł na książkę (kariera
pływacka), ale kiepskie jego rozwinięcie. To wszystko jest bowiem potwornie nudne: autorka drobiazgowo opisuje prozę życia
codziennego. Każda banalna czynność: robienie zakupów, przygotowywanie
śniadania, oglądanie telewizji, jest opisana w wielu szczegółach. Opis
tonu głosu zajmuje stronę, wykład na temat diety – kilka stron, opis
pogrzebu – stron kilkanaście. Autorka wykazuje się tu nie tyle
kreatywnością, co słowotokiem, jakby nie potrafiła się zdecydować i
wyeliminować zbędnych słów. Nie ma tu żadnej akcji, napięcia, czegoś, co
powoduje, że przewracamy kolejne strony, zastanawiając się, co się
zdarzy. A żeby nie było to zbyt prozaiczne, pisarka podlewa to sosem
egzystencjalnych niepokojów, jakich doświadczają Philomena i jej
siostry.
Keegan kreuje swoją bohaterkę jako dziewczynę nieznośnie
wręcz zaabsorbowaną sobą, tak, jakby była jedyną osobą na świecie i
tylko ona znała życie, wiedziała, jakie jest ciężkie. Biedne dziecko –
tak chce, żeby o niej myśleć, a mnie wcale nie było jej żal. Obiektywnie
patrząc życie dało Pip niemało: talent, sukcesy, przyjaciół, ale ona
wciąż użala się nad sobą, nie potrafi się cieszyć nawet kiedy zdobywa
złote medale na olimpiadzie. Żyje pływaniem, niczym innym się nie
interesuje, a to że życie to wzloty i upadki odkrywa w wieku około 30
lat! Nic dziwnego, że zakończenie kariery stanowi dla niej bolesne
zderzenie z rzeczywistością.
Z perspektywy Pip świat wygląda jak w
krzywym zwierciadle: w całej książce panuje nastrój depresji i
beznadziei, wszystko jest brzydkie, nie takie, jak trzeba. Kompletnie
nie odpowiada mi taki styl pisania: epatujący dosadnością, nawet
wulgarnością (autorka z upodobaniem pisze o...cipkach), a z drugiej
strony jakimiś pseudointelektualnymi i mało oryginalnymi rozważaniami. Trudne do przejścia jest pierwszych 100 stron Pływania,
podobnie ostatnich 100 – w zasadzie jako taki jest tylko środek
powieści, który koncentruje się na karierze pływackiej bohaterki.
Momentami powieść zamienia się wręcz w jakiś bełkot – opuszczenie kilku
stron niczego nie zmienia i nic się przez to nie traci. Blisko 450 stron
narzekania na to, jaki świat jest niefajny – ot co. Będę bardzo
złośliwa – autorka dziękuje swojemu mężowi, że bez niego ta powieść w
ogóle by nie powstała – a ja pomyślałam sobie, że może tak byłoby
lepiej. Literatura na pewno by na tym nie ucierpiała.
Tak na marginesie mam nadzieję, że Otylia Jędrzejczak poradzi sobie lepiej z zakończeniem kariery, niż Philomena...
Tak na marginesie mam nadzieję, że Otylia Jędrzejczak poradzi sobie lepiej z zakończeniem kariery, niż Philomena...
Moja ocena: beznadziejna
Nicola Keegan, Pływanie, Wyd. W.A.B., 2011
Komentarze
Prześlij komentarz