W cieniu
Zawsze zazdrościłam Grendelli i Milvannie, że tak sobie mogą porozmawiać (choćby i wirtualnie) o tym, co przeczytały. Nadarzyła się i mnie taka okazja, bo książkę A.S.A. Harrison W cieniu czytałam z moją koleżanką (to znaczy każda z nas czytała ją osobno), z którą potem dyskutowałyśmy sobie o tym, co powinno być w thrillerze i czemu W cieniu thrillerem nie jest. A. bloga nie prowadzi, ale jak widać jest równie krytyczną czytelniczką, co ja ;) Oto co nam wyszło z tej dyskusji:
A.S.A. Harrison, W cieniu, Wyd. Znak, 2015
G (czyli ja): Źle mnie nastawiłaś do tej książki, choć nawet
i bez tego nie sądzę, żeby mi się spodobała. To, że to żaden thriller wcale
mnie nie zaskoczyło - to już wiedziałam - ale nie spodziewałam się, że będzie z
niej tak wiać nudą. Po opisie tej książki spodziewałam się czegoś w stylu
"jak pozbyć się niewiernego męża", czyli przede wszystkim
wyrafinowanej intrygi. Tymczasem intryga w W cieniu jest nieobecna,
akcji tyle co kot napłakał, napięcie zerowe, brak jakiegokolwiek zaskoczenia, a
finał błyskawiczny. Góra urodziła mysz.
G: Cały trick polega na tu tym, że z góry wiemy,
że zostanie popełnione morderstwo. Wydawca właściwie w opisie książki zdradził
wszystko (zresztą na początku powieści też pada zdanie informujące o
morderstwie, jakie ma nastąpić). Gdyby nam tego nie zdradzono, byłby
przynajmniej element zaskoczenia, bo przebieg książki wcale nie wskazuje, że
coś takiego się stanie. Zaczynam się jednak zastanawiać, czy nie zrobiono tego
celowo. Bo dzięki temu sztucznie kreowane jest napięcie. Czytelnik cały czas
czeka, że zostaną wyciągnięte jakieś brudy, tajemnice, że zrobi się groźnie - i
to jest źródłem napięcia, a nie prawdziwa groza, której na kartach powieści nie
ma. Wypada powiedzieć, że jest to po prostu robienie czytelnika w konia.
G: Powieść zasadza się głównie na analizach tego,
co dzieje się w związku Jodi i Todda. Tyle, że nie dzieje się tu nic specjalnie
ciekawego. On zostawia ją po latach dla młodszej. Ot, banał. Może faktycznie
trzeba by było skoncentrować się na aspekcie psychologicznym, pozornie bardzo
rozbudowanym. Piszę pozornie, bo jest sporo informacji o głównych bohaterach, o
tym, jak żyją, jak się poznali, zakochali, tylko te informacje w zasadzie
bardzo niewiele nam o nich mówią i wcale nie pozwalają bohaterów lepiej poznać.
Ten związek wydał mi się dziwny. Jodi i Todd wcale nie sprawiają wrażenia jakby
łączyło ich coś więcej, niż wspólne mieszkanie i pies. Czy się kochają? Nie mam
pojęcia. Nie są jednak wcale ze sobą nieszczęśliwi, wcale nie narzekają na
siebie, dobrze się ze sobą czują, co najwyżej wkradła się między nich
rutyna.
G: Prawdę powiedziawszy ja też nie mogłam
zrozumieć czemu Todd w końcu porzucił wygodne domowe pielesze. Bo Jodi wcale
nie jest zazdrosną małżonką, wyrzucającą męża z domu na wieść o zdradzie. Już
wcześniej wiedziała, że Todd romansuje i postanowiła się przymykać na to oko.
Owszem, jest na niego zła, ale liczy na to, że mężczyzna w końcu wróci do domu.
Jest tolerancyjna, wspaniałomyślna - idealna żona (taka silent wife, co też sugeruje oryginalny tytuł powieści). Czemu więc on od niej
odchodzi? Można to wytłumaczyć tylko zaćmieniem umysłowym. Jego zachowanie jest
zdumiewające i niespójne: gość o niczym nawet nie informuje Jodi, nie rozmawia
z nią - ona o wszystkim dowiaduje się od osób trzecich, a o tym, że się
wyprowadza, Todd mówi jej w dniu wyprowadzki! Z jednej strony tęskni za
nią, nadal jej pożąda, wyraża się o niej cały czas pochlebnie i zachowuje się
tak, jakby wcale nie chciał jej opuścić, z drugiej natomiast podejmuje kroki
prawne, by wyrzucić ex-partnerkę z mieszkania. Wbrew wizerunkowi macho, jaki
stara się wykreować autorka, Todd jest niedojrzałym mężczyzną, który traci
kontrolę nad swoim życiem, zupełnie bezwolnym, bo myśli penisem, a nie głową.
Zresztą wszystko rozwija się raczej w tym kierunku, że Todd pewnie wróciłby w
końcu do Jodi.
A: Czytając książkę zastanawiałam się czy główni
bohaterowie wywołują we mnie jakiekolwiek uczucia i musiałam stwierdzić, że niestety
nie. Nie jest mi żal Todda, który mimo posiadanych lat i pewnego doświadczenia
życiowego zachowuje się jak młokos, a jeszcze mniej żal mi Jodi, która
zachowuje się jak roszczeniowa utrzymanka. Żyje sobie jak pączek w maśle i
wydaje się, że zależy jej tylko na wygodnym życiu: na tym żeby zostawić sobie
luksusowe mieszkanie i żeby mąż ją dalej utrzymywał! Ok, możesz się
wyprowadzić, ale ja tu zostaję i dalej na mnie płacisz.
G: To fakt, trudno im współczuć i w tym też tkwi
słabość powieści - że bohaterami są rozpuszczeni, zamożni ludzie, którym
niczego nie brakuje, nie mający "prawdziwych" problemów i dlatego w
czytelnikach wzbudzający raczej niechęć. Oh, nie będę mogła już ubierać się
u Dolce & Gabbana - ten typ reakcji. Oboje wydali mi się pod tym względem
siebie warci. On jest przecież rzutkim przedsiębiorcą, jeździ porsche i nosi
Rolexa... po czym stwierdza, że nie stać go na wynajęcie drugiego mieszkania
(dla swojej kochanki). Jeśli chodzi o Jodi to nie denerwowała mnie ona aż tak,
jak Ciebie, ale miałam wrażenie, że kobieta jest strasznie zimna i płytka:
wszystko analizuje na chłodno, zasłania się psychologicznymi teoriami, nie
okazuje prawie żadnych emocji. Wściekłość, żal, smutek, tęsknota? Ale skąd!
Najbardziej brakuje jej... ustalonego porządku dnia. Nudzi jej się. Jej
myślenie było dla mnie jeszcze bardziej absurdalne, niż odejście jej męża. A
dlaczego? Dlatego, że Jodi i Todd oficjalnie nie byli wcale małżeństwem. Więc
dla mnie było oczywiste, że ona nie ma żadnych praw do jego majątku i nie mogłam
zrozumieć, że ona tego nie wie. Kobieta przecież inteligentna i wykształcona.
Tak samo nie mogłam zrozumieć, że skoro zależało jej na wygodnym życiu i
wiedząc o licznych romansach Todda, które zdecydowała się tolerować, nie
zabezpieczyła się na taką sytuację właśnie - bo to właśnie Jodi nie chciała
ślubu. Bez sensu. Inteligentna, a głupia. Wbrew temu, co sugeruje autorka Jodi
nie potrafi radzić sobie z problemami, bo nic nie wskazuje na to, by wcześniej
życie rzucało jej jakieś kłody pod nogi. Jodi raczej udaje, że problemów nie
ma, co odzwierciedla się też w jej podejściu do klientów - jako psycholog
podejmuje się tylko pracy z błahymi, banalnymi przypadkami, a swoim pacjentom
udziela rad w stylu: zmień coś, idź do fryzjera, albo zapisz się na kurs. Porady
niczym z kobiecych pism. Kiedy faktycznie na jej drodze pojawia się poważny
problem, okazuje się, że zupełnie nie potrafi sobie z nim poradzić w racjonalny
sposób i zamiast tego bez szczególnego wahania i dylematów sięga po najbardziej
drastyczne środki.
Akceptacja jest podobno czymś pozytywnym. Użycz mi pogody ducha, abym godził się z czymś, czego nie mogę zmienić. Podobnie kompromis, to powie każdy terapeuta. Cena jednak była wysoka - ostudzenie oczekiwań, utrata ducha, zrezygnowanie, które zastępuje entuzjazm, cynizm zajmujący miejsce nadziei. Niezauważalne, nieleczone próchnienie.
A: Postaci powieści Harrison sprawiają wrażenie
osób płytkich pod względem psychologicznym, mimo wielu opisów ich stanów
emocjonalnych ich historie są dla mnie mało wiarygodne.
G: Dokładnie. Pomyślałam sobie ok, niby wszystkie
nieszczęśliwe małżeństwa są nieszczęśliwe na swój własny sposób, tyle, że ja po
prostu nie uwierzyłam w historię opowiedzianą przez Harrison. Wszystko tu jest
strasznie powierzchowne. Bohaterowie płytcy i nie potrafiący logicznie myśleć.
Mało przekonujący obraz rozkładu związku, bo sam związek mało
przekonujący. Morderstwo natomiast zupełnie z czapy wyjęte, jakby nie było
innych sposobów rozwiązywania życiowych problemów. Moim zdaniem autorka
wcale nie przedstawiła przekonującej przemiany Jodi w morderczynię, tak jak to
zapowiadane jest na początku. Jodi mimo tego, że zimna i zbyt myśląca o
własnych wygodach, nie jest wcale złym człowiekiem, nie chce krzywdzić swojego
dwulicowego męża. Dlatego to morderstwo po prostu tu nie pasuje.
A: Sam fakt zlecenia morderstwa jest opisany od
niechcenia, jest w nim tyle emocji co w kupnie pietruszki w warzywniaku i
zupełnie nie pasuje do reszty fabuły. Gdyby go usunąć i pogłębić warstwę
psychologiczną postaci otrzymalibyśmy niezłej jakości studium rozpadu
małżeństwa, a nie hybrydę, do stworzenia której wybrano kilka
"chodliwych" wątków z innych książek.
G: No i ta psychologiczna papka, którą serwuje
nam autorka, sugerując, że nie ma ludzi bez problemów, są tylko
niezdiagnozowani. Jodi swoje problemy wyparła, woli udawać, że wszystko
jest ok, a Todd nawet ich sobie nie uświadomił, oboje żyją zatem w zakłamaniu,
nie przepracowali swoich problemów, stąd cały ambaras. Na terapię z nimi! Fakt,
Jodi ma na pewno problem z tym, że za dużo daje mężowi, a za mało od niego
dostaje. Nie oczekuje zbyt wiele, ale coś w niej wskutek tego umarło. Kompromis
i zamiatanie problemów pod dywan za dużo ją kosztowało. Tylko że ten rys
bohaterki ginie w natłoku różnych psychologicznych teorii. Próba sięgnięcia
głębiej i przedstawienia wypartych problemów Jodi jest też kompletnie nieudana,
bo ledwie wspomniana i trudno tu zobaczyć jakiekolwiek zależności z
postępowaniem bohaterki. To natrętne psychologizowanie (łącznie z całymi
fragmentami jak wyjętymi z podręcznika psychologii) niczego nie uwiarygadnia, a
sprawia jedynie, że powieść na charakter zimnej, klinicznej, momentami wręcz
jakiegoś raportu spisanego okiem chłodnego, zdystansowanego obserwatora.
Kolejna rzecz sprawiająca, że powieść jest ciężka i nudna to coś, czego nie
lubię najbardziej - jest tu mnóstwo niepotrzebnych szczegółów dotyczących
banalnych spraw. Wreszcie wyjątkowo niekorzystne wrażenie zrobił na mnie czas
teraźniejszy trzeciej osoby, w jakim napisana jest powieść. To jest styl,
którego wielu czytelników nie lubi, a tu wyjątkowo drażni, bo pogłębia jeszcze
to wrażenie, że z powieści wieje chłodem.
G: W wielu opiniach znalazłam zdanie:
"polecam książkę miłośnikom psychologii". Ja jestem miłośniczką
psychologii, ale to nie znaczy że miłośniczką nudy i przewidywalności. To nie
są pojęcia równoznaczne, a psychologia potrafi być fascynująca. Niestety nie w
wydaniu A.S.Y. Harrison, która w pisaniu swej powieści skorzystała chyba z
porad pani Sanchez. Owszem, udawanie, że problemy nie istnieją i trwanie w
bierności to nie jest dobry sposób na życie, ale W cieniu jest
beletrystyką, od której czytelnik oczekuje przede wszystkim akcji, a nie
psychologicznych tyrad i porad jak żyć. Dlatego ja nie polecam - ani
miłośnikom psychologii, ani thillerów, ani nikomu. W cieniu nazwałabym
spektakularną klapą w dziedzinie thillerów.
Gatunek: thriller, a raczej powieść psychologiczna
Główny bohater: Jodi
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 352
Moja ocena: 2/6A.S.A. Harrison, W cieniu, Wyd. Znak, 2015
Komentarze
Prześlij komentarz