Letnie niedziele - My

Oto pierwsza książka z mojej letniej listy. Małżeństwo z 20-letnim stażem, dorastający syn; ona oznajmia, że odchodzi, bo chciałaby spróbować czegoś nowego. Znudziło jej się. David Nicholls przedstawia scenariusz inny od standardowego, w którym to mężczyzna opuszcza dom. Tym razem on jest tym (potencjalnie) pokrzywdzonym, to on obserwuje u siebie objawy starzenia się i zmniejszania własnej atrakcyjności. To on, jego desperacja, by uratować własne małżeństwo, jest w centrum uwagi. I to wstrząsa czytelnikiem na pierwszy rzut oka.

chciałem, żeby podobało mi się to, co podobało się Connie, bo pragnąłem, żeby Connie mnie lubiła. Dlatego słowo "porąbana" zniknęło z mojego słownika. Pojawiło się słowo "awangardowa". 

Na drugi rzut oka pomyślałam sobie, że David Nicholls znowu robi wszystko, żeby czytelnik nie polubił bohaterów jego powieści. Podobnie było z Jednym dniem - nie potrafiłam polubić Emmy i Dextera, zakochałam się dopiero w filmie, bo zrobiono z niego po prostu piękną historię miłosną, usuwając całą ten gorycz i spaczone poczucie humoru obecne w książce. A może to raczej przez Jima Sturgessa, którego mogłabym schrupać po kawałeczku. Anyway, bohaterowie My są początkowo również antypatyczni, acz o wiele bardziej dojrzali, niż Em i Dex. Douglas jest przedstawiany jako nieudacznik życiowy, fajtłapa, nudziarz, którego nie tolerują nawet jego najbliżsi. Connie i Albie - żona bohatera oraz jego syn - nawet go nie lubią i robią wszystko, żeby go umniejszyć. Dogryzają mu, podśmiewają się z niego. Wydaje się, że przeszkadza im w nim wszystko. Przykro było mi to czytać - to raniło moją wrażliwość. Ponieważ autor ukazał tu klasyczny przykład dyskryminacji introwertyków: Douglas jest typowym introwertykiem, któremu wszyscy powtarzają, że jest zbyt sztywny, uporządkowany, nudny i którego wszyscy usiłują zmieniać, mówiąc mu, że powinien się wyluzować i "spróbować czegoś nowego". Jest jednym z tych, którzy nie rozumieją sztuki i nie czytają powieści, bo uważają, że to strata czasu. Jest także porządny, lojalny, troskliwy i do szaleństwa kocha swoją żonę. Która tego nie docenia. Douglas żyje w jej cieniu, w poczuciu winy, ciągle starając się do niej dopasować - ekstrawertycznej, bałaganiarskiej, lubiącej sobie poszaleć - bo to taki styl życia jest dzisiaj trendy. Pomyślcie, jakby wam było, gdybyście ciągle musieli robić to, czego nie lubicie - tylko dlatego, że inni ludzie uważają, że to jest cool? Niektórzy mają duszę artystów, niektórzy naukowców; niektórzy są spokojni, inni spontaniczni; niektórzy na zawsze pozostają dziećmi, inni rodzą się już ze starą duszą - czemu nie potrafimy tego uszanować?

Bo w kłótni zawsze staje się po stronie tego, kogo się kocha  

Douglas i Connie są przykładem niedopasowanego małżeństwa - sam Douglas zastanawia się (oczywiście pod wpływem powyższej indoktrynacji, robiącej z jego zalet wady) co jego żona w nim widziała. Ona artystka, on naukowiec. Z początku jednak się kochali. Ona zresztą cały czas twierdzi, że go kocha, tylko że... zawsze jakoś znajdzie sposób, żeby mu wsadzić szpilę. Twierdzi też, że brakuje mu wyobraźni i inteligencji emocjonalnej... Chciałoby się zapytać kobiety, po co za niego wychodziła, skoro go nie akceptuje. Syn, Albie, wdał się w matkę i okazuje to ojcu w bolesny sposób: pogardza ojcem nie tylko w sposób, w jaki młodzież pogardza swoimi "starymi", ale i dlatego, że ten jest naukowcem, a nie artystą. Rodzajem "starej duszy". Douglasowi wydaje się, że Albie go nie kocha, mimo wszystkich jego wysiłków, by być dobrym ojcem. Ojciec i syn nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać, dyskutować, bo każda wymiana zdań kończy się kłótnią. A Connie staje zawsze po stronie syna, a nie męża. Cóż, mało powiedzieć, że tych dwoje mnie irytowało, a Douglasa było mi żal. "My"? Tu nie ma żadnego "my" - w tej małej rodzinie każdy z jej członków idzie w swoją stronę - co odwzorowuje dalszy ciąg powieści. 

kłopot z życiem chwilą polega na tym, że chwila przemija. Impulsywność i spontaniczność nie wytrzymują konkurencji z odpowiedzialnością, zobowiązaniami, długami do spłacenia i obietnicami do spłacenia.

Douglas, Connie i Albie ruszają we wspólną podróż po Europie - mają to być ich ostatnie wspólne wakacje, a Douglas ma nadzieję, że dzięki nim relacje jego i Connie się poprawią. Oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem. Wszyscy pewnie mamy za sobą takie doświadczenia, kiedy pobyt na wakacjach - a zatem przebywanie z kimś non stop - okazał się katastrofą. Trudno oczekiwać, że jeśli nie dogadujemy się z kimś na co dzień, dogadamy się na wakacjach, będąc niejako skazanym na swoją obecność. Wtedy czyjeś słabostki, dziwactwa, denerwujące zwyczaje - zaczynają nas denerwować jeszcze bardziej. Zatem wyprawa rodziny Petersenów, obfitująca w drobne uszczypliwości, kłótnie oraz mniej lub bardziej komiczne sytuacje nie kończy się dobrze. A ja odczułam ulgę w chwili, gdy Connie (a także Albie) zeszła ze sceny. Od tego momentu książka zaczęła mi się naprawdę podobać. Czyżby to dlatego, że autorowi udało się pokazać, jak osoba, która cały czas była tłamszona, wreszcie może być sobą? Celowy zabieg, czy przypadek? Douglas spotyka też kogoś, kto akceptuje go takim, jakim jest. A czytelnik kibicuje jemu, a nie jego żonie, która najpierw od niego uciekła, a potem zadręcza go sms-ami. 

Wielką zaletą porażki, kiedy już się człowiek z nią pogodzi, jest to, że można przynajmniej odpocząć. Nadzieja długo nie pozwalała mi zasnąć (...)

Nie byłabym sobą, gdybym nie zachwyciła się licznymi nawiązaniami do sztuki - podróż przez kontynent została bowiem zaplanowana jako zwiedzanie wielu muzeów, mieszczących największe dzieła sztuki. Bohaterowie oglądają freski Botticellego, obrazy Rembrandta i van Gogha, Bruegela i Bosha, Goi i Picassa. Nicholls wspaniale też oddaje charakter miast, odwiedzanych w trakcie tej podróży: frywolny, ale nieco sztuczny Paryż, wyluzowany Amsterdam (cudownie oddany klimat, o wiele lepiej, niż zrobiła to Donna Tartt w Szczygle), romantyczna, ale ponura Wenecja. Zadeptana przez turystów Florencja. Najważniejsze jednak jest to, że powieść naprawdę dobrze się czyta, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy: My jest zarazem lekka, jak i refleksyjna. I w zasadzie zupełnie nieprzewidywalna: czytając ją, nie byłam w stanie powiedzieć, jak to się wszystko skończy. Perypetie bohaterów naprawdę wciągają i angażują czytelnika. Nicholls potrafił trafnie przedstawić konflikty typowe dla naszych czasów: oddalających się od siebie pokoleń, osobowości, podejścia do życia. Skomplikowane relacje między ludźmi, w których nie możemy już - i nie powinniśmy - zakładać, że coś jest dane raz na zawsze i że możemy przestać się starać. Nie polecałabym jednak raczej tej książki ludziom młodym, ponieważ myślę, że jej nie zrozumieją. To powieść, której bohaterami są dojrzali ludzie i dlatego czuć w niej smutek dorosłości, a właściwie późnej dojrzałości, tego okresu, gdy za rogiem czai się już starość, a my zdajemy sobie sprawę, że gdzieś zgubiła się nasza radość życia, że to, co nas kiedyś cieszyło już nie brzmi/nie smakuje/nie wygląda tak samo, że po osiągnięciu pewnego wieku nasze gusta, instynkty i skłonności twardnieją jak beton. Tak, trochę trudno się to czyta, gdy człowiek wie, że sam osiągnął już ten etap.

Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Douglas Petersen
Miejsce akcji: Europa
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 480
Moja ocena:  6/6

David Nicholls, My, Wyd. Świat Książki, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska 

Komentarze

  1. Przeczytałabym jeśli nie ze względu na samą historię, to chociaż dla tej podróży, którą odbywa rodzina :) "Jeden dzień" bardzo przypadł mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja cały czas czaję się na powieść "Jeden dzień" :) Jeśli mi się spodoba to i obok tej nie przejdę obojętnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie powinnam to przeczytac.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się, że autor opisuje temat miłosnej porażki z innej perspektywy, tym razem mężczyzny. Po Twojej rekomendacji na pewno przeczytam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później