Znacie pewnie takie książki i filmy, których bohaterowie "przenoszą" się w dawniejsze czasy, doświadczając szoku związanego z brakiem zdobyczy postępu technicznego. Weźmy na przykład życie w czasach Jane Austen. Takie pomysły zawsze wydawały mi się idiotyczne, osobiście nigdy nie chciałabym się "zamienić" i żyć w jakiejkolwiek innej epoce, niż współczesna, a jednak ostatnio (i po przeczytaniu E-migrantów) zaczynam takie tęsknoty rozumieć. Kiedyś wszystko było prostsze. No, może nie wszystko, ale wiele rzeczy. Ludzie nie "komunikowali się" ze sobą, ale rozmawiali. Plotkowali, ale nie tworzyli swoich wirtualnych wizerunków, dzieląc się nimi z 500-set znajomymi. Nie relacjonowali każdej chwili swojego dnia. Listy szły tygodniami, ale brak wiadomości nie wzbudzał paniki, bo oznaczał  najczęściej dobrą wiadomość. Potrafiono skupić się na czytaniu książki, słuchaniu muzyki, kontemplowaniu przyrody. Zamiast zmieniania statusu na Facebooku po prostu się do kogoś dzwoniło. Tymczasem dziś, mając do dyspozycji nowoczesne technologie, umożliwiające nam wygodne życie i szybki przekaz informacji, staliśmy się ich niewolnikami. Jak powszechny stał się już obrazek, kiedy w autobusie, czy pociągu każdy wpatrzony jest w ekran swojego smartfona, najczęściej jeszcze ze słuchawkami na uszach. Albo: dwoje ludzi obok siebie, ale zamiast rozmawiać ze sobą, gadają przez telefon (każde przez własny). Odbieranie telefonów w trakcie spotkania/rozmowy na żywo jest istną plagą - jest to jedna z rzeczy, która niemożliwie mnie irytuje. A wysyłanie sms-ów podczas kierowania samochodem powinno być traktowane jak odmiana jazdy po pijaku.
"tabela wstydu" pozwala uzależnionym oznaczyć swoje miejsce na skali od "zwykłego chama" po jednostkę "skrajnie niebezpieczną": - czy przerywam rozmowę z drugą osobą, żeby skorzystać z telefonu? (pytanie!) - czy czytam, odpowiadam na e-maile podczas posiłku z innymi? (...) - Czy piszę na klawiaturze prowadząc pojazd, w którym znajdują się inne osoby? (Być może) - Czy wysyłam sms-y  podczas jazdy na nartach na zatłoczonym stoku? (otóż NIE, skur....ny, NIE WYSYŁAM! Bo nie umiem jeździć na nartach). 
A jeśli nie gadamy przez telefon, to pół życia spędzamy przed komputerem. Uzależniliśmy się od internetu, od informacji, które w nim możemy znaleźć błyskawicznie i bez żadnego wysiłku. Maniakalnie śledzimy i zamieszczamy informacje na fejsie. Ściągamy filmy, muzykę, sprawdzamy mejle. Wszyscy mamy myślowe ADHD: przerzucamy się z tematu na temat, nie potrafimy się skupić, przez czytane treści tylko się prześlizgujemy, robimy pięć rzeczy naraz. Świetnie opisał to Jacek Dukaj:
Komórka, tablet, laptop, esemesy, emaile, jedno okienko, drugie okienko, rozmawiam, piszę, czytam, oglądam - a więc pracuję, któż zaprzeczy, pracuję siedmioma rękami, tuzinem oczu, mózgiem na szóstym biegu - i oto już wieczór, oto noc, a czego tak naprawdę dokonałem?
Przez fakt ciągłego pozostawania w kontakcie ciągle jesteśmy de facto w stanie czuwania; nie potrafimy się odprężyć, zrelaksować, wypocząć. Zaciera się granica między pracą, a domem, skoro dzięki komputerom i telefonom jesteśmy praktycznie cały czas dostępni. Problemem staje się już nie dostęp do informacji, ale ich nadmiar. Nie tylko informacji ważnych, ale przede wszystkim tych nieistotnych: tych wszystkich statusów na fajsie, memów, filmików na youtube, zdjęć na instagramie, twittów, postów na blogach, podcastów i Bóg jeszcze wie czego. Mnożących się portali społecznościowych, z których każdy chce nas z kimś łączyć i o czymś informować. To zjawisko zwane oversharing, czyli nadmierne dzielenie się informacjami: 
Oczywiście "oversharing" jest określeniem wartościującym - a w świecie nieustannych technologicznych innowacji granice normalności są wciąż przesuwane.  (...) Twitter wciąż podwyższa - albo może obniża - poprzeczkę, podnosząc do rangi sztuki zamieszczanie w portalu nic nie znaczących szczegółów z życia.
Kiedyś ludzie marzyli o tym, by "tylko się połączyć" - dziś nie potrafimy się rozłączyć... Taką próbę podjęła wraz z trójką swoich nastoletnich dzieci australijska dziennikarka Susan Maushart, zainspirowana Waldenem Thoreau. Nie ma co się oszukiwać - jako dziennikarka sama była uzależniona, a Eksperyment podjęła tyleż z ciekawości oraz niepokoju, że ona i jej potomstwo coraz bardziej się od siebie oddalają, co z zamiarem potencjalnego zarobku, czyli napisania o tym wszystkim książki. Zdaniem Maushart problem bycia w ciągłym kontakcie nie jest czymś, co zostało rozwiązane przez nowoczesne technologie - to technologie stworzyły ten problem, czyli wykreowały w nas taką potrzebę. Nie sposób się z tym nie zgodzić, patrząc na nasze maniakalne do tego podejście. W telefonie mamy wszystko, a jego ewentualną utratę, traktujemy tak, jakbyśmy stracili rękę. Boimy się stracić zasięg, kontakt - bo przecież "coś może się stać". W szczególną paranoję wpadają tu rodzice, co przekłada się na wychowywanie dziecka pod kloszem. Inną przyczyną naszego uzależnienia od technologii może być nuda - nowoczesne technologie zapewniają nam nieograniczone możliwości rozrywki, zamieniając cały świat w plac zabaw. Wydaje się przy tym, że nasze potrzeby stymulacji rosną, skoro ludzie radzili sobie z nudą kiedyś, gdy nie było komputerów, internetu, telewizji  i wielu innych udogodnień, a teraz nie potrafimy bez nich wytrzymać kilku minut. Dostęp do treści cyfrowych stał się już nam tak niezbędny jak tlen. Dowód? We współczesnej Polsce, w której coś takiego jak inicjatywa oddolna praktycznie nie istnieje, gdzie nawet najbardziej niekorzystne zmiany ludzie potrafią kwitować wzruszeniem ramion, co wywołało powszechne ruszenie? Inicjatywa ACTA, stanowiąca zagrożenie dla wolności w sieci... I co ciekawe - mimo tak oszałamiającej oferty rozrywki - jesteśmy coraz bardziej przygnębieni, bardziej niż którekolwiek pokoleń w przeszłości. Mimo, że możemy połączyć się z milionami ludzi, stajemy się coraz bardziej osamotnieni. Takich paradoksów jest zresztą znacznie więcej. 

Cyfrowi imigranci, którzy chcą wiedzieć, jaki właściwie sens ma korzystanie z Twittera, wykazują po prostu swoją (starczą) ignorancję. 

Na zatonięcie w treściach cyfrowych narażone są szczególnie najmłodsi - to pokolenie cyfrowych tubylców, jak je nazywa Maushart, tych, którzy urodzili się już w erze komórek i internetu, i po prostu nie znają innej rzeczywistości. Oni w nowoczesnej technologii po prostu żyją, są w niej zanurzeni, a szum informacyjny jest ich naturalnym środowiskiem. W przeciwieństwie do tzw. cyfrowych imigrantów, czyli wcześniejszych pokoleń, które nowoczesnych technologii używają w konkretnym celu i nie rozumiejących do czego właściwie służy Twitter. Maushart jako przykład podaje tu oczywiście własne dzieci, diagnozując u nich nie tylko uzależnienie od telefonu i fejsbuka, ale szkodliwą wielozadaniowość, rozproszenie uwagi, zmęczenie. Autorka zauważa, że jest to pokolenie przyzwyczajone do tego, że otrzymuje wszystko, czego zażąda, rozpuszczone przez nadopiekuńczość rodziców (do której przyczyniły się m.in. rosnące możliwości sprawowania kontroli nad latoroślami), a zarazem dużo mniej samodzielne i dojrzałe, niż poprzednie pokolenia. Dzisiejsi rodzice poczuwają się wręcz do obowiązku zapewniania swoim dzieciom zajęcia i rozrywki - a dzieciaki tego oczekują. W dodatku postrzegają one rodziców jako zgredów, czując się od nich lepsze, ponieważ ci nie mają takiej biegłości w posługiwaniu się nowoczesnymi technologiami. Tak jakby świat się na tym kończył... problem w tym, że dla wielu młodych ludzi właśnie tak jest.

Najgorsze jest to, że wydaje nam się, że robimy coś wspaniałego. Myślimy, że jesteśmy sprytniejsi, szybsi i mądrzejsi od wszystkich poprzednich pokoleń.  

Czy naprawdę młodzi ludzie są lepsi od starszych i mają prawo traktować ich z pogardą, nazywając ich "leśnymi dziadkami" tylko dlatego, że ci ostatni nie odróżniają Twittera od Tindera? Co nam dają nowoczesne technologie i czy rzeczywiście korzystanie z nich sprawia, że stajemy się inni, a młodzież, wychowana od kołyski z tabletem w ręku stanie się jakimiś nadludźmi? Szybciej myślącymi, umiejącymi nawiązywać komunikację z wieloma ludźmi na całym świecie? Mającymi inne mózgi? W drugim narożniku są opinie, że zanika umiejętność pisania i czytania w tradycyjnym rozumieniu. Zdolność skupiania uwagi jest rachityczna. Kwitnie narcyzm, więdnie wiedza. Ale być może nasze biadolenie o "upadku cywilizacji" nie różni się niczym od biadolenia poprzednich pokoleń, widzących katastrofę w wynalazku druku, telegrafu... Problem w tym, że póki co specjalnych korzyści z korzystania technologii dla ludzkiego rozwoju nie widać. Ewolucja nie postępuje w takim tempie, zatem nasze mózgi są nieprzystosowane do chaosu informacyjnego, w jakim dziś żyjemy. Badania wskazują, że ci, którzy funkcjonują wielozadaniowo, wykonują owe zadania gorzej, niż jednozadaniowcy, a korzystanie z nowoczesnych technologii uczy i przystosowuje ludzi do niczego więcej ponad... jeszcze intensywniejszego korzystania z tych technologii. Młodzi są bardziej pewni siebie, jeśli chodzi o pozyskiwanie informacji, ale jeśli chodzi o korzystanie z nich i przetwarzanie, to znacznie lepsze są cyfrowi imigranci. Wracając do pytania postawionego na początku tego akapitu: i co z tego - Twitter nie jest niezbędny do życia, a być może owi "leśni dziadkowie" wiedzą o życiu - tym prawdziwym życiu - rzeczy, o których się młodzieży nawet nie śni? Maushart odkrywa nawet, iż uzależnienie od technologii ma negatywny wpływ na sen oraz zwyczaje żywieniowe, a ogólnie rzecz biorąc funkcjonujemy w coraz bardziej chaotyczny sposób.

Nagle jesteś na jednym końcu linki, u której drugiego końca znajduje się ogromna ryba. Myślisz, że to zdobycz, ale ryba ciągnie twoją łódeczkę hen, na środek oceanu. Ty wciąż trzymasz linkę. A potem okazuje się, że ta ogromna ryba do niczego się nie nadaje.**

Suzan Maushart zamieściła w E-migrantach nie tylko opis Eksperymentu odcięcia się na pół roku od internetu, telefonu i telewizji, ale głównie swoje przemyślenia w tym temacie. Stanowią one większość książki. Autorka pisze zatem m.in. o tym, jak współcześnie funkcjonujemy, o wychowaniu dzieci, o przyswajaniu treści, nudzie, fenomenie portali społecznościowych. Podaje dane statystyczne, powołuje się na badania, przytacza przykłady z własnego życia. Problem z książką Maushart jest taki, jak z wieloma książkami pisanymi przez dziennikarki (np. Caitlin Moran) - iż jest ona dosyć chaotyczna i przegadana. Tak, jakby autorka sama cierpiała na owe rozproszenie uwagi i w związku z tym nie potrafiła skupić się na spójnym poprowadzeniu narracji. Widać to zwłaszcza na początku książki, gdzie autorka długo nie potrafi dojść do sedna sprawy, a ja się zastanawiałam dlaczego u licha w danym miejscu czytam akurat to, co czytam. Wydawało mi się to zbiorem luźnych dywagacji dziennikarki o tym, co akurat przyszło jej na myśl: o tym, jak zachowują się jej dzieci, o jej własnych upodobaniach i uzależnieniu od iPhona, o jej życiu w Australii i tęsknocie za domem (czyli Nowym Jorkiem). Poza tym Maushart zbyt skupia się na sobie - na swoich odczuciach, opiniach, obawach, przez co jest ta książka bardzo egocentryczna: ciągle tylko "ja", "ja" "ja". Dowcipów dziennikarki albo nie rozumiałam, albo wydawały mi się mało śmieszne - podobnie jak było właśnie z Moran; taka typowa anglosaska autoironia. Potem jednak, w drugiej połowie książki, autorka jakoś zdołała zapanować nad treściami, które chciała przekazać. Trochę za mało mi jednak w tym było samego Eksperymentu: można by powiedzieć, że za mało jest w tej książce praktyki, za dużo teorii. Autorka de facto nawet nie wyjaśnia jego reguł, mało pisze o tym, jak wyglądało życie rodzinne w trakcie tych 6-ciu miesięcy, jak również o tym jak zareagowały na to jej dzieci - wydało mi się dziwne, że podeszły one do tematu tak spokojnie (jak ona to opisuje), nawet jeśli dostały za to pieniądze (sic!). Największym problemem okazało się... odrabianie zadań domowych. Hmm, ja chodziłam do szkoły, kiedy nie było internetu i zadania odrabiałam - dziś okazuje się to niewykonalne? Poza tym nie było to takie całkowite odcięcie, skoro zarówno dziennikarka, jak i jej latorośle mogli korzystać z internetu poza domem - w bibliotece, szkole, czy u kolegi. Wreszcie zastanowił mnie radosny i prawie zupełnie bezrefleksyjny powrót do starych nawyków po półrocznej abstynencji: wszak to powrót do nałogu. Obawiam się, że w takiej sytuacji Eksperyment pozostał tylko Eksperymentem bez długofalowego wpływu na dziennikarkę i jej rodzinę.

W erze cyfrowej przyjaciele i fotografie mają wiele wspólnego. Jednych i drugich można mieć bez liku 

Oczywiście wyniki Eksperymentu łatwo przewidzieć, ja wspomnę tylko o tym, że nastoletni syn Maushart odkrył, że czytanie jest fajne, podczas gdy autorka wpływ komputerów na czytelnictwo plasuje między negatywnym, a apokaliptycznym. Pomyślałam sobie, że w przypadku dzisiejszych nastolatków, odcięcie ich na siłę od internetu może być jedyną opcją pokazania im, że istnieje jeszcze życie poza światem wirtualnym - gdyż żadne tłumaczenia tu nie pomogą (a i wielu dorosłym by się to przydało). Przyszedł mi na myśl mój bratanek, w stosunku do którego właściwie popełnione zostały wszystkie błędy o których pisze Maushart i w stosunku do którego, by wydobyć go z marazmu powinno się zastosować radykalne kroki. Myślałam też o tym, że to wszystko to typowe problemy pierwszego świata - podczas kiedy my podniecamy się nowym modelem iPhona, czy przeżywamy, że ktoś nie przyjął naszego zaproszenia do znajomych na Fejsbuku, są jeszcze ludzie, którzy nie mają co jeść, a ich dzieci marzą o pójściu do szkoły...

Nigdy mi nie przyszło do głowy, że można być uzależnionym od czytania i pisania, podobnie jak nigdy nie myślałam, że można być uzależnionym od tlenu

Maushart nie poucza, nie demonizuje, nie nawołuje do życia w głuszy (w końcu nawet Thoreau kiedyś opuścił Walden) stara się pokazywać różne strony medalu, jednak wnioski są raczej jednoznaczne... Warto zwolnić, staranniej dobierać treści, wylogować się raz na jakiś czas, a będąc z ludźmi - być z nimi, a nie odbierać telefony. Niezmiernie podoba mi się dekalog higieny cyfrowej:
Nie będziesz uprawiał wielozadaniowości
Nie będziesz wilfował***, pytając nadaremno: czego to ja szukałem?
Nie będziesz esemesować podczas prowadzenia samochodu (rozmowy, snu)
Będziesz przestrzegać Szabatu jako dnia bez elektroniki
Nie będziesz sypiał z mediami
Nie będziesz pożądał lepszego sprzętu bliźniego swego
Będziesz zakładać konta na Privie
Nie będziesz siadał z mediami do obiadu
Nie będziesz siadał z obiadem do mediów
Będziesz miłował REAL z całego serca i duszy swojej
Trzeba jeszcze dodać, że książka powstała w roku 2010, a 5 lat w dziedzinie nowoczesnych technologii to lata świetlne. Ja jednak nie widziałam żadnych znaczących różnic między tym, co opisała autorka, a tym, co sama obserwuję dzisiaj - być może Polska była o te kilka lat do tyłu w stosunku do bardziej rozwiniętych krajów. W każdym razie jeśli już, to problem tylko się pogłębił. Ja na szczęście nie mam tak bałwochwalczego stosunku do nowoczesnych technologii, jak wyżej opisałam - pewnie jest to owa różnica pokoleń. Jednak widzę, że dla wielu ludzi odcięcie się od komórek i netu oznaczałoby apokalipsę. Myślę, że lekceważenie tego problemu to błąd, ale podejrzewam, że kiedy umrze ostatni reprezentant cyfrowych imigrantów, umrze także kwestia uzależnienia od technologii - po prostu korzystanie z nich stanie się tak naturalne, jak oddychanie i nikt nie będzie widział w tym żadnej przesady, tak jak dziś nie widzimy problemu w czytaniu gazet czy książek, albo w podróżowaniu pociągiem. Cena postępu.

Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: nowoczesne technologie
Miejsce akcji: Australia
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 328
Moja ocena: 4,5/6

Susan Maushart, E-migranci. Pół roku bez internetu, telefonu i telewizji, Wyd. Znak, 2014

* Jacek Dukaj, Bibliomachia, Magazyn Książki, marzec 2015
**John Naish, Enough. Breaking free from the world of Excess, porównując korzystanie z nowoczesnych technologii do sytuacji starego Santiago z opowiadania Stary człowiek i morze
***surfował

Komentarze

  1. Tak, kiedys zycie bylo prostsze... Ale to jest tak, jak z innymi jego aspektami- nalezy zachowac umiar, mysle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na mnie ta książka zrobiła dobre wrażenie, ale w ogóle było to dla mnie pewne odkrycie, bo nie zwróciłam wcześniej uwagi na sytuacje w rodzaju tych opisywanych przez Maushart, że trójka dzieci w domu siedzi w tym samym pokoju, ale z nosami w smartfonach. Jakoś tak postęp techniczny trafia chyba do mnie wolniej, bo z drugiej strony miałam też i tak, że zachwyciły mnie niektóre opisywane przez nią osiągnięcia: jak choćby ta scena z krzyżówką z gazety, którą dzięki internetowi mogła normalnie prenumerować zamiast błagać znajomych o wysyłanie :).

    No i chyba nie wierzę w tych cyfrowych tubylców. Kiedyś w "Tygodniku Powszechnym" to było nieźle pokazane: że może i wiadomo, co co chodzi z twitterem, ale nie wiadomo jak być świadomym użytkownikiem sieci. Wiek nie ma tu większego znaczenia. I to mi się, ta koncentracja "ach, ta młodzież wlepiona w ekrany" w książce Maushart do końca nie podobało.

    I zgadzam się, że za dużo jest tych chaotycznych przemyśleń w książce, a za mało tych opisów życia rodziny w trakcie odłączenia, a to w sumie przecież jest najciekawsze, reszta była mniej lub bardziej wtórna, tak naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to zjawisko siedzenia z nosami w smartfonach jest już niestety powszechne, wśród wszystkich, nie tylko młodzieży. W ogóle autorka wiele ze tych zjawisk opisała bardzo trafnie, jak np. kompulsywne sprawdzanie mejli, czy nawet sypianie z elektroniką. Ja w cyfrowych tubylców wierzę, to jest fakt: dziś kilkumiesięczne dzieci bawią się już tabletami i smartfonami, więc nie ma co się dziwić, że jest to dla nich naturalne środowisko. Ale potem okazuje się, że te dzieci, tak biegłe w posługiwaniu się elektroniką, nie potrafią sobie zawiązać sznurówek, czy prosto trzymać ołówka w ręce...I o to chodzi, co też jest szeroko opisane w książce: że nawet jeśli ktoś jest niezwykle sprawny w użytkowaniu technologii, to nie przekłada się to na nic więcej, jeśli chodzi o inne umiejętności potrzebne w realnym życiu.

      Usuń
    2. No tak, tylko mam wrażenie, że to się też nie przekłada na umiejętność świadomego użytkowania dobrodziejstw Internetu, a przynajmniej że nie jest to przełożenie automatyczne. Bo raz, że oczywiście, pewne rzeczy rozwijają się nam w realu (choćby rysowanie ręką, które pobudza ośrodek mowy w mózgu), ale dwa, że jednak bycie owym tubylcem wcale nie znaczy, że poza świetną orientacją "w terenie" dostaniemy jeszcze z automatu taką świadomość pułapek i zagrożeń (choćby śledzenie naszej prywatności i takie tam). I tego w książce mam wrażenie nie ma, i tak po pierwszym pokiwaniu głową, że autorka ma słuszność, zaczęłam się pytać, czy aby na pewno.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później