Samotny dom na pustkowiu jest świadkiem masakry całej rodziny: zastrzelony zostaje ojciec wraz z czwórką swoich dzieci. Ciała znajduje ich matka, której podczas tego zdarzenia nie było w domu. Ocalał tylko jeden syn, 12-letni Caleb. Dlaczego to się stało? Czyż mieszkanie na odludziu nie miało zapewnić im bezpieczeństwa, ochronić przed ludzkim okrucieństwem, przed grasującym złem? A mimo to owo zło ich odnalazło. Dlaczego ludzie nie mogli dać im spokoju, skoro rodzina ta sama nie wadziła nikomu?

Powieść Jamesa Scotta, Bez litości, jest kolejnym przykładem zjawiska, które ostatnio zrobiło się bardzo powszechne (i denerwujące). Naciąganego nadawania książce przez wydawnictwo - najwyraźniej w nadziei na lepszą sprzedaż - łatki thrillera. Nie wiem, czy to jest aż tak dobry zabieg, bo jeśli jednych to do książki przyciągnie (a potem będą narzekać), to innych może od danej pozycji odrzucić. Sama, zapoznawszy się z wydawniczym opisem Bez litości, obawiałam się, że powieść ta będzie dla mnie zbyt okrutna  i miałam wątpliwości, czy ją czytać. Lubię thrillery, ale nie lubię epatowania nikczemnością i drastycznymi obrazami, a pragnienie zemsty jest czymś, co mnie odrzuca. Moje obawy na szczęście się nie sprawdziły. Bo Bez litości, jak się pewnie domyślacie, wcale thrillerem nie jest, nie jest też kryminałem. Owszem, zaczyna się z wysokiego C, według przykazania Hitchcocka, lecz potem akcja wyraźnie zwalnia. Ocaleńcy: Elbeth i Caleb usiłują posprzątać "bałagan" w gospodarstwie i wyjść z szoku. Następnie wyruszają z farmy, na której nie ma sensu już pozostawać - z zamiarem odnalezienia zabójców rodziny. Ich działania jednak bardziej koncentrują się po prostu na wędrówce, szukaniu pomocy i na przetrwaniu, niż na pragnieniu zemsty, o której możemy przeczytać w opisie książki. Matka i syn wydają się bezradni wobec tego, co ich spotkało, a do tego osłabieni ranami, zimnem i głodem. Poza tym nie mają pojęcia kogo mają szukać i gdzie, nie mają żadnego planu. Jak w ogóle mogą myśleć o wytropieniu zabójców i zemście - w końcu dwójka głównych bohaterów to tylko kobieta z kilkunastoletnim chłopcem. Plan czasowy nie jest w powieści określony, lecz z kontekstu domyślamy się, iż jest to XIX wiek.

Bez litości jest psychologicznym dramatem o brutalności i okrucieństwie, które jednak nie przejawiają się w obrazach mordowania bliźnich. Akcja książki jest wolna, pozbawiona spektakularnych zwrotów akcji, koncentrująca się na próbach przetrwania bohaterów w nieczułym świecie. Bo ten świat, w którym przyszło im funkcjonować jest nieprzyjazny i bezwzględny. Choć wszyscy na wyrywki cytują Biblię, to nikt nie ma dla drugiego człowieka specjalnie ciepłych uczuć. Panoszą się nietolerancja i pruderia. Dzieci muszą pracować już od wczesnych lat swojego życia, nikt się nad nimi nie roztkliwia. Mężczyźni są twardzi i obcesowi. W mieście nad jeziorem Eire, do którego przybywają Elsbeth z Calebem, i gdzie na pewien czas się zadomawiają, zaledwie jedna osoba pokazuje im jakąś życzliwość - jak zauważa Elsbeth. Powieść przepełniona jest szczękiem broni - rewolwery i strzelby są tu w powszechnym użyciu, poza pięścią są najpowszechniejszym sposobem załatwiania spraw, nawet przez kobiety i dzieci. Przemoc jest na porządku dziennym - ludzie najpierw działają, potem dopiero myślą. Nie wahają się zabijać, jeśli ktoś im podpadnie. Żeby przeżyć, trzeba się znieczulić, a jeśli ktoś jest słaby, to po prostu jest skazany na wyginięcie. Atmosfera książki z tą dzikością, gwałtownością przypomina Dziki Zachód. Co więcej, nawet sama bohaterka myśli głównie o własnych potrzebach i nie zastanawia się nad tym, jak jej postępowanie może wpłynąć - i wpływa na jej bliskich, na ocalałego syna. Wkrótce bowiem okazuje się, że masakra na farmie nie była po prostu aktem bezsensownego okrucieństwa, ale miała swoje przyczyny właśnie w czynach Elsbeth. W miarę czytania zmieniało się moje postrzeganie bohaterki - coraz mniej jej współczułam, coraz mniej ją lubiłam, bo nie okazała się ona niewinną ofiarą, a postacią w pewnym sensie równie bezwzględną, jak cała reszta. Kuszącą los egoistką, nie potrafiącą okazywać uczuć. Jej reakcja na tragedię jej rodziny jest zbyt zimna - nie widzimy wcale rozpaczy, jakby nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Także jej relacja z Calebem jest dosyć dwuznaczna. Chłopiec przecież powinien być dla niej skarbem, którego strzeże jak oka w głowie, tymczasem kobieta wydaje się mało przejmować tym, co się z nim dzieje. Jednocześnie miałam niedosyt, jeśli chodzi o charakterystykę Elsbeth, a przede wszystkim przeszłość jej i jej męża. Ich dom być może nie był do końca szczęśliwy i sielankowy, lecz możemy o tym wnioskować jedynie z przebłysków wspomnień Caleba. Wydawało mi się, że postać Joraha (ojca) to niewykorzystany wątek, a w psychikę Elsbeth autor nie zagłębia się na tyle, byśmy mogli zrozumieć tę skomplikowaną - bez wątpienia - postać.

Spodziewajcie się zatem nie sensacji, a raczej spokojnej prozy, bardziej przygnębiającej swoją obcesowością, niż mrocznej. Poruszającej obrazem ciężkiej egzystencji i samotnością ludzi, z których każdy musiał radzić sobie samemu ze swoim psychicznym cierpieniem, raczej nie mogąc liczyć na zrozumienie ze strony innych. To bez wątpienia dobra powieść, poprawna warsztatowo, ciekawa jeśli chodzi o wykreowane w niej tło społeczno-obyczajowe. Fragmentami Bez litości ma charakter powieści drogi, a nawet przypominało mi Drogę Cormaca McCarthy'ego, kiedy czytałam o tym, jak rodzic z dzieckiem wędruje przez pustkowia, zdające się pozbawione jakiegokolwiek życia. Ta walka o przetrwanie podkreślona jest poprzez uczynienie tłem powieści ciężkiej, północnoamerykańskiej zimy. Zimą ziemia jest zbyt twarda, by pochować ciała, zimą przeżycie bez dachu nad głową i kiedy zostało się z niczym, jest zdecydowanie trudniejsze. Nawet natura nie ma dla bohaterów litości. Nie mogę jednak powiedzieć, by Bez litości jakoś specjalnie we mnie "zapadło" - gdybym go nie przeczytała, nic bym nie straciła. Lektura nie dostarczyła mi rozrywki, spodziewanej po thrillerze, ani też refleksji, jakie powinna wywołać powieść psychologiczna (za którymi nomen omen nie przepadam). Czytałam już rzeczy mocniejsze i bardziej dające do myślenia. Chodzi chyba o to, że autor skupił się bardziej na pokazaniu zdarzeń determinujących postępowanie głównych bohaterów tego dramatu, niż ich sfery emocjonalnej - byli oni dla mnie zbyt enigmatyczni i antypatyczni, bym przejęła się ich losami.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Elsbeth i Caleb Howell
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 397
Moja ocena: 4/6

James Scott, Bez litości, Wyd. W.A.B., 2015

Komentarze

  1. Mnie również strasznie irytuje, gdy wydawnictwo przypisuje książkę do gatunku, w którym tak naprawdę się nie zamyka, a co do książki, na razie nie mam ochoty na coś przygnębiającego, wręcz przeciwnie potrzebuję jakiegoś mocnego kopa na rozbudzenie :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później