Terror
XIX wiek był wiekiem postępu
naukowego i wielu odkryć. W tym wypraw w te rejony świata, które
ciągle pozostawały niepoznane: bieguny północny i południowy.
Dan Simmons swój Terror poświęcił jednej z takich wypraw,
dowodzonej przez sir Johna Franklina. W połowie XIX wieku
popłynęła ona na poszukiwanie tzw. Przejścia Północno-Zachodniego,
czyli możliwości przepłynięcia północnymi wodami z Oceanu
Atlantyckiego na Pacyfik. Taka możliwość TEORETYCZNIE istnieje,
jednak jeśli przyjrzycie się uważnie mapie, zobaczycie, że
północne wybrzeża Ameryki to labirynt półwyspów, wysp, zatoczek
i cieśnin, w XIX wieku jeszcze będących dla Europejczyków terra
incognita. W dodatku znajdują się one na granicy tzw. stałego
lodu, co oznacza, że terytoria te są praktycznie nieżeglowne. O
czym kolejne wyprawy miały okazję wielokrotnie się przekonać:
okręty, które jeden za drugim ginęły w martwej ciszy i złowrogim
paku... Do dziś Przejście Północno-Zachodnie uznawane jest za najtrudniejszy na świecie szlak żeglarski, choć teraz, w epoce globalnego ocieplenia nie jest już tak ekstremalny, jak jeszcze 100 lat temu.
Panuj Brytanio, Panuj nad oceanami.
Brytyjczycy nigdy, nigdy, nigdy nie będą niewolnikami.
Dan Simmons jest autorem przede
wszystkim książek fantastycznych, nie dziwota więc, że nigdy
wcześniej nic tego autora nie czytałam. Szukałam co prawda Drooda,
ale w ręce wpadł mi akurat Terror, przyciągnąwszy
mnie piękną okładką (wydania angielskiego, nie polskiego).
Sugestywny tytuł tej książki ma źródła bardziej prozaiczne, niż
pełną grozy akcję: autor drobiazgowo odtwarza w niej dzieje
wyprawy Franklina, od momentu, kiedy obydwa okręty: Erebus i Terror
właśnie, utknęły w lodzie. Wydarzenia na okrętach, a potem poza
nimi widzimy oczami kilku marynarzy, w tym oficerów stojących na
czele wyprawy oraz jednego z okrętowych lekarzy. Terror to
świetna książka, jeśli mamy długie wieczory i chcemy zanurzyć
się w trudnej do ogarnięcia atmosferze Arktyki. Zatracić się w
bieli, słyszeć jęczący lód, spoglądać na niebo rozjaśnione
zorzą polarną i odwiedzić przy okazji Inuitów. Wejść w świat
brytyjskich żeglarzy - arystokratów i analfabetów - wszystkich
jednakowo przekonanych o tym, że zostali posłani na koniec świata,
by ten świat zbawiać i podbijać. RULE BRITANIA. Wreszcie, być
świadkiem przerażającej walki o przetrwanie, z towarzyszącą
każdej stronie świadomością, jak beznadziejne są wysiłki
żeglarzy. Nikt nie chciałby się znaleźć w ich skórze. Jeśli
ktoś, kto siedzi sobie wygodnie w angielskim domu przy kominku, przy
którym wesoło trzaska ogień, świadom jest, że ludzkie życie
wypełnia samotność, bieda, podłość, cierpienie i przemijanie,
to trudno, by nie zgodził się z tym ktoś, kto ciągnie sanie
wyładowane zamarzniętym mięsem i futrami przez nienazwaną wyspę,
pod oszalałym arktycznym niebem, tysiące mil od najbliższej
cywilizowanej osady. Zresztą owe sanie wyładowane mięsem to
najlepszy z możliwych wariantów, niedostępny raczej dla naszych
bohaterów, którzy nie potrafili polować na nieuchwytną arktyczną
zwierzynę.
Natura spuszcza na nas tyle
nieszczęść (…) - Dlaczego ludzie muszą ją w tym wspierać?
Wszystko co napisał Simmons jest
tworem jego wyobraźni, bowiem nikt z tej wyprawy nigdy nie odnalazł
się żywy, by zdać z niej relację. Tajemnica zainspirowała
pisarza, który wykonał kawał roboty zasługującej na uznanie,
starając się odtworzyć prawdopodobny przebieg zdarzeń. Do tego
Simmons okrasił książkę wątkiem fantastycznym, mającym stwarzać
czy też potęgować nastrój wszechobecnego zagrożenia. Problem w
tym, że czytając Terror ani przez chwilę nie czułam
strachu, jaki chciał wywołać autor. Ani przez chwilę nie miałam
wrażenia, że czytam horror. Owszem, zgroza ogarniała mnie, kiedy
czytałam drastyczne opisy tego, jak ludzie marli od wychłodzenia,
wyczerpania organizmu, głodu, szkorbutu i innych chorób oraz
posuwali się do kanibalizmu; niewiele się już przejmowałam jakimś
grasującym potworem. Rzeczywistość była straszniejsza. A na końcu
jak zwykle okazało się, że najgorszym wrogiem człowieka jest inny
człowiek...
(…) Diabeł, który próbował ich zabić w tym białym Królestwie Diabła, miał nie tylko postać porośniętego futrem drapieżnika, lecz był wszystkim, co ich otaczało – nieustępliwym zimnem, wszechobecnym lodem, burzami, brakiem jakiejkolwiek zwierzyny, która mogłaby im służyć za pożywienie, górami lodowymi, które wędrowały przez zamarznięte morze, nie zostawiając za sobą nawet skrawka otwartej wody, wałami lodowymi wyrastającymi znienacka z powierzchni paku, tańczącymi gwiazdami, zepsutym i śmierdzącym jedzeniem w puszkach, latem, które nie nadeszło po wiośnie – wszystkim.
Dla mnie Terror jest przede
wszystkim świadectwem ogromnej głupoty i ignorancji, wcale nie
bohaterstwa. Co pchało tych ludzi na daleką północ, gdzie trudno
nawet spotkać jakiekolwiek zwierzęta, kompletnie nieprzygotowanych
na to, co ich spotka? Na pewną śmierć? Chęć przygody, chwały i
sławy, pieniędzy? Co może być cenniejsze, niż życie? Nawet
dziś, kiedy mamy okręty z napędem jądrowym, łączność
satelitarną, liofilizowaną żywność, odzież z membranami i
mnóstwo innych udogodnień, Arktyka zabija. Cóż dopiero w XIX
wieku. Po co było wysyłać tam ponad stu ludzi, na okrętach
wyładowanych mnóstwem niepotrzebnych rzeczy? W dodatku ludzi
przekonanych o swojej wyższości nad innymi ludami, którym nie
przyszło do głowy, że rdzenne plemiona, zamieszkujące te lądy –
choć może bardziej prymitywne – to są o wiele lepiej
przystosowane do tamtejszych warunków. Autor świetnie oddał
mentalność XIX-wiecznych odkrywców i zawarł w książce wiele
ciekawych informacji na temat tego, jak wyglądała organizacja tego
typu wypraw: począwszy od wyposażenia okrętów, doboru załogi,
przez zaopatrzenie jej w żywność, odzież i sprzęt, a skończywszy
na nieudolnych sposobach leczenia.
Suną przez ciemność ku ciągnącej
się przed nimi lodowej gęstwinie
Terror z jego perfekcyjnie
odmalowanym krajobrazem niosących śmierć śnieżnych pustkowi może
zawładnąć wyobraźnią, ale mnie ten klimat nie wciągnął. A to
dlatego, że powieść zbyt często przybiera charakter nudnego
sprawozdania, jakie mógłby napisać dla swoich przełożonych
komandor Crozier: jest monotonna i przeładowana szczegółami. Mało
jest tu naprawdę ciekawych fragmentów, lub te ciekawe fragmenty
giną w niepotrzebnych opisówkach. Simmons wypełnia Terror
powtarzającymi się opisami przedzierania się przez arktyczne
pustkowie, codziennych czynności oraz śmierci kolejnych członków
wyprawy. Jak na prawie 600 stron drobnym maczkiem to przygnębiająco
niewiele, zwłaszcza, że prowadzi to donikąd. Kolejny mój zarzut:
w powieści jest zbyt wiele postaci, które w większości pozostają
tylko nazwiskami, dlatego ich tragedia nie wzbudza emocji, nawet
kiedy pisarz raz po raz wymienia wszystkich, którzy już odeszli
(denerwujący zabieg). Nie mam cierpliwości do tego rodzaju książek,
brnęłam przez nią równie mozolnie jak jej bohaterowie przez
Ziemię Króla Williama. W odbiorze książki przeszkadzała mi
również anglosaska nomenklatura: odległości podawane w jardach,
stopach, sążniach, temperatura w stopniach Fahrenheita, a czas w
„szklankach”? Przydałyby się jakieś przypisy, a tych w
Terrorze nie ma, podobnie jak brakuje posłowia historycznego.
Lektura to zatem dosyć ciężka, raczej dla koneserów powieści
marynistycznych lub też wyrafinowanych powieści grozy.
Dan Simmons, Terror, Wyd. Rzeczpospolita S.A., 2008, 596 str
Książka zgłoszona do wyzwania Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka
Dan Simmons, Terror, Wyd. Rzeczpospolita S.A., 2008, 596 str
Książka zgłoszona do wyzwania Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka
Uwielbiam takie książki, a o istnieniu tej nie miałam pojęcia. Chyba jednak spróbuję jej kiedyś podołać mimo niezbyt pochlebnej recenzji ;)
OdpowiedzUsuńNie tak znowu niepochlebnej - książka może trochę nużyć, ale to też chyba zależy od tego, co kto lubi.
UsuńOkladka oryginalu rzeczywiscie piekna. Polska za to chyba lepiej oddaje ducha powiesci, sądząc po Twoim opisie.
OdpowiedzUsuńObydwie pasują, bo część powieści rozgrywa się na statku, a część po zejściu z niego
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńOoo, to szkoda, że Cię rozczarował ten "Terror". Mnie zachwycił i nic mi nie przeszkadzało, nawet eksploracja nowych terenów, zawsze musi być ten pierwszy raz i ktoś za to drogo płaci.
OdpowiedzUsuńOh, taka to już ze mnie maruda..
UsuńO! Czekałam na Twoją recenzję :) Ciekawe, że tak negatywnie odebrałaś powieść Simmonsa... Może to faktycznie jest historia raczej dla koneserów marynistycznych tematów, opasłych tomisk, które wciągają jak Moby Dick w morskie otchłanie, no a tam niełatwo jest się odnaleźć. A ja wciąż pozostaję w pełnym zachwycie nad tą powieścią i tak naprawdę chętnie bym poczytała więcej takich morsko-podróżniczych kolosów. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń