Jan Guillou zauroczył mnie swoją prozą, kiedy czytałam Krzyżowców – bez wątpienia jedną z najlepszych powieści historycznych, z jakimi miałam do czynienia. Dlatego gdy tylko zobaczyłam, iż wydana została jego nowa książka, wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Podobnie, jak Elżbieta Cherezińska, autor zrobił duży przeskok czasowy, przenosząc się z akcją ze średniowiecza do początków wieku XX. Trzech niezwykle uzdolnionych chłopców z rybackiej norweskiej wioski zostaje wysłanych do szkoły – zamysłem jest wykształcenie ich na inżynierów, aby zbudowali Kolej Bergeńską – kolej, której budowa wydaje się niemożliwa w trudnych warunkach na północy Skandynawii. Swoją naukę kończą w Dreźnie – najlepszej wówczas uczelni technicznej – co też cementuje ich związek z Niemcami. Po skończeniu studiów drogi braci – wbrew początkowym zamierzeniom się rozchodzą. Tylko najstarszy Lauritz wraca do Norwegii spłacać dług honorowy na budowie kolei. Kosztuje go to wiele wysiłku oraz rozstanie z narzeczoną w Niemczech.

Bracia z Vestland obejmują lata od roku 1901 do 1918 i są kroniką zmieniających się diametralnie czasów. Kończącej się epoki wiktoriańskiej i wielkich podbojów kolonialnych, postępu technicznego, rewolucji robotniczych, równouprawnienia kobiet. U progu XX stulecia rektor uniwersytetu w Dreźnie entuzjastycznie zapowiada, iż wiek ten będzie wiekiem niesamowitych przemian, a ludzie za 100 lat będą patrzyli na swoich dziadków jak na ludzi z epoki kamienia. Nowoczesna technika zmieni świat, a wojny jako zbyt prymitywne sposoby rozwiązywania konfliktów odejdą do lamusa. Można się dziwić temu, jak trafne to były słowa – w odniesieniu do postępu technicznego, ale trzeba pamiętać, że napisano je przecież w XXI wieku. Co do wojen – brzmią one co najmniej kuriozalnie, pamiętając że wiek XX był świadkiem najbardziej tragicznych w skutkach konfliktów zbrojnych w dziejach ludzkości. Wydaje mi się, że Jan Guillou w Braciach z Vestland za bardzo skupił się właśnie na pokazaniu dziejowego tła, spychając losy swoich bohaterów na drugi plan. Akcja książki zaczyna się tak naprawdę w momencie, gdy bracia wchodzą w dorosłe życie – zupełnie pominięte są lata ich dorastania i nauki, stąd też decyzje, jakie podejmują Lauritz, Oscar i Sverre na początku powieści, są nieco zagadkowe. W książce zbyt wiele jest technicznych szczegółów budowy mostów i tuneli (zgodnie zresztą z oryginalnym tytułem powieści) oraz codziennego życia w obozie robotników, w tym pokonywania trudności w poruszaniu się po górach i lodowcach (szkoda, że w książce nie zamieszczono mapek – Norwegii i budowanych tam linii kolejowych, co ułatwiłoby czytelnikowi orientację w przestrzeni). W pewnej chwili miałam wrażenie, że nic poza tym się nie dzieje – i rzeczywiście niewiele się działo. Gdzieś w 1/3 książki poczułam się nią znużona, dostrzegając charakterystyczną dla Guillou rozwlekłość w rozpisywaniu się, niekoniecznie o sprawach ciekawych. Dopiero potem lektura nabiera tempa, również dzięki powiązaniu dwóch wątków występujących w książce... Bowiem oprócz wątku Lauritza mamy również, biegnący równolegle wątek drugiego z braci, Oscara, którego los rzucił do Afryki. To jest zupełnie inna bajka, zupełnie inna przestrzeń. Kolorytu temu wszystkiemu nadają również kobiece bohaterki, odciążające mocno dominujący w powieści wątek zawodowo-historyczny.

Przyznaję, iż choć Braci z Vestland czytało mi się dosyć dobrze, to jednak nie była to dla mnie aż tak porywająca lektura, jak wspomniani Krzyżowcy. Rozpoznawałam w niej znane mi już elementy stylu Guillou: zamiłowanie do szczegółu, prostota oraz dyskretny humor. Jestem ciekawa, jak autor poprowadzi swoich bohaterów dalej, bo powieść ta jest dopiero pierwszą częścią cyklu Złoty wiek. Zapewne znajdzie się w niej miejsce dla olbrzymiego skoku cywilizacyjnego, jaki wykonały w XX wieku kraje skandynawskie. Mam nadzieję, że kolejne części będą ciekawsze niż momentami nudnawi Bracia. W Szwecji zostały wydane do tej pory trzy części tego cyklu, ale doczytałam się, że autor pisze dalej i ma zamiar opisać cały wiek XX! Będzie więc co czytać, o ile to wszystko zostanie wydane w Polsce... No i nie rozumiem, skąd wzięła się ta paskudna okładka, odbiegająca dosyć znacznie od projektów graficznych wydawnictwa Sonia Draga. 

Jan Guillou, Bracia z Vestland, Wyd. Sonia Draga, 2013 

Książka zgłoszona do wyzwania Czytam opasłe tomiska (560 str.)

Komentarze

  1. Megakomercyjne wydawnictwo Per Draga, które, jak możemy dostrzec, ubiera swoje książki w okładki, którym mozna wiele zarzucić - są esencją kiczu, są agresywne i narzucające się, liczy się w nich tylko drętwa fotografia ze stock photo plus wyraźny tytuł wielkimi literami (jak dla prostaka). Krótko mówiąc nie mają nic wspólnego ze sztuką, tylko są jej profanacją.

    Po raz pierwszy wydawnictwo to - porzuca fotograficzny i banalny standard okładki polskiej i idzie w grafikę. Z książki Bracia z Vestland - spogląda na nas nowoczesna, spełniająca najwyższe standardy światowych wydawnictw - niebanalna i tchnąca artyzmem, świetna okładka.

    A Pani nazywa ją paskudną.

    Stąd chyba lepiej, aby została Pani tylko przy recenzowaniu treści książek, a ocenianie okładek, zostawiła innym, którzy się na tym znają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę Pana albo Pani - o gustach się nie dyskutuje, ja będę w swoich recenzjach komentować to, co uznam za stosowne. Tyle na ten temat.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później