Nasze winy
Bohaterką tej powieści jest młoda dziewczyna o oryginalnym imieniu Cushla. Pracuje ona w pubie, będącym własnością jej rodziny, jest także nauczycielką w szkole podstawowej. W tymże pubie zaczyna się jej romans z dużo od niej starszym mężczyzną, żonatym oczywiście. To jest historia stara jak świat. Przy czym miłość podwójnie zakazana, bo różnice wyznaniowe stawiają kochanków po dwóch stronach barykady. I w zasadzie tym ta powieść jest: to po prostu dość przyziemny romans, rozgrywający się w ponurych okolicznościach wojny domowej w Północnej Irlandii. Pomiędzy sceny spotkań Cushli z Michaelem (znowu dużo opisów jakichś imprez, czyli zasadniczo picia i trywialnych konwersacji, czego nie znoszę! – pod tym względem powieść przypominała mi Kleopatrę i Frankensteina) wplecione są domowe i zawodowe problemy Cushli. Z tym że nic z tego mnie nie wciągało, ani nie angażowało. Romans wydaje się dość płaski, polegający głównie na seksie, brakowało mi w tym jakichś uniesień, uczuć. Główni bohaterowie są nijacy, nie wzbudzają specjalnej sympatii – antypatii też zresztą nie. Gdybym miała scharakteryzować Cushlę i Michaela, opisać jacy są, to bym nie potrafiła. Równoległy „szkolny” wątek wydaje się taką zapchajdziurą, choć za jego pośrednictwem autorka stara się ukazać napięcie między katolikami a protestantami w Ulsterze. Wszystko to jednak napisane było na jednej, płaskiej nucie i generalnie mnie nudziło. Gubiłam się też w drugoplanowych postaciach, bardzo słabo opisanych, przez co nie wiedziałam kim w ogóle są ci ludzie.
Także tło polityczne i społeczne wydawało mi się kuleć. Wprawdzie autorka co i rusz informuje o jakichś zamachach i ofiarach, ale nie znajdziemy tu żadnego wprowadzenia, nakreślenia genezy tego tematu, nie wiadomo o co toczy się walka; tak naprawdę autorka nawet nie określiła dokładnie kiedy rozgrywa się akcja, więc musimy się tego domyślać. Zawsze zwracam uwagę na tego typu rzeczy, bo wychodzę z założenia, że nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko, zwłaszcza młode osoby, które nie pamiętają tamtych czasów (nota bene ostatnio natknęłam się na klasyfikację innej powieści o tych samych czasach w Irlandii jako "powieści historycznej"). Sama kojarzę te wydarzenia raczej słabo, a już na pewno nie są dla mnie oczywiste nazwy różnych ugrupowań walczących wówczas ze sobą. Przez połowę książki nie było dla mnie nawet jasne, jakiego wyznania jest bohaterka (i czy to źle, czy dobrze). To samo tyczyło się zresztą innych bohaterów. Zresztą tego wątku religijnego ewidentnie tu brakuje – jedyną jego egzemplifikacją jest postać podejrzanego księdza ze szkoły Cushli (żałowałam, że ten wątek nie został rozwinięty). Nie pokazano nawet tu specjalnie wątpliwości Cushli związanych z tym, że romansuje z żonatym, a biorąc pod uwagę, że jest ona irlandzką katoliczką, to powinna ona odczuwać potężne wyrzuty sumienia. Wina, wstyd? Nic z tego, a to jednak wydaje się mało wiarygodne. Odnosi się z tej lektury wrażenie, jakby religia nie odgrywała dla bohaterów (dla Irlandczyków?) żadnej głębszej roli, poza tą służącą do etykietkowania i antagonizowania ludzi.
I tak ta książka się toczy i tak naprawdę dopiero pod sam koniec wydarza się coś ciekawego, co wyrywa czytelnika z nudy. Okazuje się też, że te poboczne i pozornie nieistotne wątki miały jednak znaczenie – no ale przez większość książki w ogóle nie miałam tego poczucia. Zatem klimatu Irlandii nie poczułam, emocji nie poczułam, a czy Louise Kennedy wzbudziła we mnie refleksje o sens tej wojny i jej ofiar? – Nie. Być może autorka też wcale nie miała takiego zamiaru, może miało być to zwykłe love story, jak sama deklaruje, więc w takim układzie jest usprawiedliwiona. Jednak nawet jako melodramat Nasze winy mnie nie porwały.
Gatunek: powieść
Komentarze
Prześlij komentarz