Mniej znaczy lepiej

Jakiś czas temu napisałam na Instagramie krytyczną uwagę w stosunku do kapitalizmu. W odpowiedzi zostałam „wezwana do tablicy” i poproszona, by „jak tak krytykujesz, to co proponujesz w zamian” (a mój komentarz to była ledwie wzmianka, odnosząca się do znacznie szerzej traktującego temat postu). Nie jestem ekonomistą i – w przeciwieństwie do wielu ludzi – nie uważam się za specjalistę od wszystkiego. I nie uważam, by moim obowiązkiem było proponowanie jakichś rozwiązań - przynajmniej dopóki nie będę miała jakiejś realnej władzy i mocy zmieniania rzeczywistości XD. Tego typu wypowiedź suponuje jednak założenie, że kapitalizm jest najlepszym z możliwych systemów (wszak widzieliśmy do czego prowadził konkurencyjny system), a każdy, kto go krytykuje to jakiś lewak, któremu na pewno marzy się powrót do komuny. Krytyka kapitalizmu zawsze spotyka się z równie zażartymi atakami, stojącymi na podłożu ideologicznym, co feminizm. Poczytajcie sobie opinie o „bolszewickiej propagandzie” i o tym, jak autor (sic!) chce odebrać wolność przeciętnemu obywatelowi – pod Kapitałem XXI wieku Piketty’ego. Uważam, że nam to wmówiono na tyle skutecznie, że wielu ludzi nie widzi innych opcji. Tymczasem każdy system to tylko umowa społeczna – a skoro tak, to można się umówić także inaczej. I wystarczy samemu trochę poczytać, by zrozumieć, gdzie w kapitalizmie tkwią błędy (zamiast oczekiwać, że ktoś nam poda gotowe rozwiązania na tacy).

O tym, dlaczego kapitalizm jednak nie jest najlepszym z możliwych systemów pisze Jason Hickel. To również w tej książce znalazłam odpowiedzi na pytania zadane przy lekturze Suzmana. Zarazem Mniej znaczy lepiej bardzo dobrze koresponduje z Zatyranymi (gdzie Bloomworth ukazuje w praktyce zjawiska opisywane przez Hickela). Autor opowiada o tym, jak z ludzi zrobiono de facto niewolników, zmuszając nas do pracy w pocie czoła, by żyć i mieć – coraz więcej i więcej. Albo by po prostu żyć, bo wszystko staje się coraz droższe i trzeba słono płacić nawet za rzeczy, które powinny być dostępne za darmo (lub za ułamek tej ceny). Dla kapitalizmu naczelną zasadą jest wzrost – dla samego wzrostu – i gromadzenie kapitału. To jak z uzależnieniem – liczy się tylko kolejna flaszka. I wzrost ten nie ma nic wspólnego z dobrem ludzi. Owszem, teraz ludziom żyje się obiektywnie lepiej niż wieki temu, ale zastanawiam się czy jest to zasługa kapitalizmu, czy raczej nauki i postępu? I w jakim stopniu te dwa zjawiska są ze sobą powiązane, czy nauka i postęp mogłyby zaistnieć bez kapitalizmu? Hickel pokazuje, że wynalazki techniczne prowadziły w historii ludzkości do wzrostu wydajności, ale też zyski z tego tytułu lądowały głównie w kieszeniach bogaczy, natomiast dla ludzi wcale nie oznaczało to, że będą eksploatowani mniej. Pracować trzeba było tyle samo, tyle że maszyny umożliwiały wykonanie w tym samym czasie większej ilości pracy. Proces ten nadal postępuje, gdyż kapitalizm dąży do tego, by praca była jak najtańsza. Stąd widmo zastąpienia ludzi przez maszyny – one nigdy nie narzekają i nie trzeba im płacić (jak Płazom u Capka).

Ludzkie potrzeby i ekologia zostały więc podporządkowane gospodarce, a powinno być odwrotnie. Na domiar złego w służbie kapitalizmu zdewastowano przyrodę, gdyż kapitalizm musi czerpać z jakichś zasobów (najlepiej za darmo) i eksploatować. Tak naprawdę u podstaw kapitalizmu nie stała wcale ciężka praca, ale grabież: zasobów naturalnych i ludzkiej pracy, traktowanej jako towar. Praca kobiet została zawłaszczona zupełnie za darmo. Dziś de facto jesteśmy zakładnikami tego systemu, zostaliśmy wpędzeni w pułapkę konsumpcjonizmu i słyszymy ciągle o wzroście PKB. Mówi się nam, że musimy wciąż pędzić, bo jeśli się zatrzymamy, to wszystko się zawali. Tymczasem dalszy wzrost gospodarczy jest nam do niczego niepotrzebny (produkujemy za dużo), przy czym wzrost światowego bogactwa wcale nie powoduje, że ludzie są szczęśliwsi. W dodatku prowadzi to do katastrofy ekologicznej (zużywamy zasoby i emitujemy CO2). Największy ślad ekologiczny produkują zaś najbogatsi – i w kontekście jednostek, i całych narodów. I całkiem sporo myślących osób już to spostrzega.

Tragedia ludzkiego rodu dobiega końca (…) – nie wprowadzi nas w błąd jego gorączkowa inwencja i sukcesy techniczne! (…) Nigdy jeszcze ludzkość nie przechodziła okresu tak wysokiej koniunktury jak dzisiaj – znajdźcie mi jednakże choć jednego szczęśliwego człowieka! (…) Pośród wszelkich darów cywilizacji, pośród krezusowych bogactw skarbów materialnych i duchowych coraz mocniej ogarnia nas natrętne uczucie niepewności, lęku i bezsilności.
Słowa jakiegoś współczesnego filozofa? Wcale nie – to cytat z Inwazji jaszczurów Karola Capka.
Książka Hickela jest w gruncie rzeczy poświęcona ekologii i temu, jak poradzić sobie z tym, co nas czeka. To w imię tego autor krytykuje tzw. wzrośćizm, a nawet koncepcje „zrównoważonego wzrostu”. Jest to publikacja w samej rzeczy radykalna, bo podkopuje to, co nam od dawna kładziono do głowy. Jeśli Piketty’ego ktoś nazywa bolszewicką propagandą, to trudno mi sobie wyobrazić sobie, co by powiedział o tej pracy ;) Zresztą Piketty właściwie pomija kwestię ekologii i katastrofy klimatycznej. Natomiast Hickel wtóruje Naomi Klein – tylko, że Hickel idzie dalej. Udowadnia, że faktycznie dalej iść drogą spirali wzrostu iść nie możemy. A nasi politycy, ekonomiści, jak również ci, którzy czerpią z kapitalizmu największe zyski (i nie daj boże finansują potem z tego wojny) – zaklinają rzeczywistość, udając, że tego nie widzą. Prawda jest też taka, że bogacze już mają plany, jak wykorzystać całą tą sytuację do zdobycia kolejnych zysków. Opowiadane są nam zatem bajeczki o tym, jak to ludzka myśl poradzi sobie z katastrofą ekologiczną – a Hickel zadaje pytanie, czemu tej innowacyjności nie zaprząc raczej do przebudowy wadliwego modelu gospodarczego?

W postwzroście nie chodzi o obniżenie dochodów, tylko o ograniczenie ilości zużywanych zasobów, zmniejszenie nierówności, inwestycje w dobra publiczne. Nie odbywa się to kosztem jakości ludzkiego życia. A wiecie, co miałoby najbardziej bezpośredni wpływ na klimat? Skrócenie czasu pracy. Hickel proponuje wiele rozwiązań, częściowo takich, które królują we wszystkich książkach o ekologii, ale też rozwiązań typowo ekonomicznych, mających na celu zmniejszenie nierówności i zapewnienie wszystkich godziwych dochodów. Postuluje np. dyskusję o tym, które sektory gospodarki są nam naprawdę potrzebne, a które są marnotrawstwem, bo istnieją tylko po to, by generować zbędny wzrost (czy naprawdę potrzebujesz 20-tej pary dżinsów?). To, bez czego możemy się obyć pokazała nam pandemia… Wreszcie Hickel zadaje też zasadne pytanie:

Przypadkowy obserwator społeczeństw kapitalistycznych mógłby dojść do wniosku, do jakiego doszło wielu ekonomistów: że zajadła rywalizacja, maksymalizacja własnych korzyści i interesowność są trwale wpisane w ludzką naturę. Ale czy rzeczywiście to natura sprawia, że tak się zachowujemy? Czy raczej reguły gry, w którą każe nam się grać?

Niestety dywagacje o zaprzestaniu gromadzenia dóbr materialnych, równej ich dystrybucji, wspólnych dóbr czy spłaszczaniu krzywej dochodów faktycznie momentami trącą komunizmem – wszystko to brzmi dobrze tylko w teorii. A trzeba pamiętać, że nawet jak teorie są dobre, to problemem stają się ludzie, którzy je wypaczają... Poza tym jak tę teorię wdrożyć w praktyce, skoro ci, którzy o tym decydują są zarazem głównymi beneficjentami wzrostu? Nawet kiedy obserwuję zwykłych ludzi, to zawsze dochodzę do wniosku, że nie mniejszym wyzwaniem jest przekonanie takiego zwykłego Kowalskiego, przez lata karmionego wzrościzmem, żeby teraz zadowolił się mniejszym domem, mniejszym samochodem, czy wakacjami w kraju, a nie na Zanzibarze… Ale wiecie, co w tej książce jest genialne? To, że ilekroć w moim umyśle pojawiały się tego typu pytania – autor udzielał mi na nie odpowiedzi. Tezy Hickela są racjonalnie uargumentowane i argumentacja ta ma siłę perswazji. Świadczą o tym np. opinie na Goodreads, gdzie ktoś pisze, że właśnie książki Hickela i Piketty’ego zmieniły jego neoliberalne poglądy. 

Mamy wybór, jesteśmy istotami kreatywnymi, które same sobie budują swój świat, dlaczego więc utknęliśmy w świecie pełnym nierówności i wyzysku i nie potrafimy wyobrazić sobie niczego innego? Dlaczego dążenie do większej równości w dystrybucji majątku wzbudza w nas sprzeciw? Dlaczego uważamy, że jest ok dzielić świat na zwycięzców i przegranych (bo jak ktoś jest biedny to sam jest sobie winien..), a nie jest ok dążyć do takiego świata, gdzie wszystkim – a nie tylko garstce wybrańców – będzie się żyło lepiej? Czy tzw. skapywanie naprawdę jest tym, co nam wystarcza?

Książka jest przystępnie napisana, zrozumiała nawet dla laików, którzy nic nie wiedzą o ekonomii. Poleciłabym ją bezwzględnie każdemu, kto interesuje się realiami współczesnego świata. Teraz na zadane pytanie o to „co w zamian” poleciłabym lekturę Jasona Hickela i Thomasa Piketty’ego. 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny bohater: kapitalizm
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 384
Moja ocena: 6/6

Jason Hickel, Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat, Wydawnictwo Karakter, 2021



Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później