Według opisu na okładce Niksy to demony, które oszałamiają i uwodzą, wciągają do swojego świata i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Każdy widzi je inaczej. Niksa to ktoś, kogo nie potrafiłeś przy sobie zatrzymać, albo coś nieuchwytnego, czego szukasz przez całe swoje życie, o czym marzysz, co jest nieosiągalne. Każdy ma swoją niksę.

To bez wątpienia prawda. I pewnie dlatego można by o każdej książce powiedzieć, że jest o Niksach ;). I wcale się nie dziwię, że wielu osobom trudno sprecyzować o czym ta powieść jest, że piszą, że jest o wszystkim i o niczym. Bo tak jest. Skandynawskiej mitologii w tej książce jest tyle, co kot napłakał. Wydaje się, że wiodącą opowieścią jest ta, która mówi o Samuelu, niespełnionym pisarzu  i jego matce, która opuściła go kiedy miał 11 lat. Oczywiście mężczyzna czuje do niej żal, a kiedy po latach jego matka nieoczekiwanie znowu pojawia się w jego życiu, czuje on pokusę, by się na niej zemścić. Przy okazji wychodzą na jaw szczegóły z jej życia, o których Samuel nie miał pojęcia. Trochę bildungsroman. To jednak tylko przyczynek do powieści. Autor wprowadza bowiem mnóstwo dygresji i oddaje głos wielu różnym postaciom – wszystkie one w jakiś sposób związane są z Samuelem lub z Fay, jednak każda z nich ma swoją własną historię. I tak mamy na przykład przyjaciela Samuela z dzieciństwa, czy też znajomą Fay z okresu studenckiego. Niektóre z tych wątków wydają się zbędne – można by Niksy spokojnie o nie odchudzić i nic by się nie stało. I tak zastanawiamy się, po co czytamy o zblazowanej studentce Samuela, czy też gościu, którego całym życiem są gry komputerowe. Problem z Niksami polega na tym, że choć są momenty, kiedy myślimy ale dlaczego właściwie autor o tym pisze, to napisane to jest w taki sposób, że nie sposób oderwać się od lektury. Każdy, nawet najbardziej marginalny wątek wciąga.

Ja widzę to tak, że każda z tych postaci to taki kawałek układanki, którą jest obraz Stanów Zjednoczonych – współczesnych oraz tych z 1968 roku, bo to są dwa główne plany czasowe, w jakich umiejscowione są Niksy. Hill wnikliwie, ale i z humorem opisuje przemiany, jakie zachodzą w zachodnim społeczeństwie: rewolucję studencką i seksualną, jaka miała miejsce w latach 60-tych, w tym wspaniale oddany seksizm, jakiego doświadczały wtedy kobiety; współcześnie natomiast konsumpcjonizm i towarzyszący mu pewnego rodzaju dekadentyzm. Polaryzacja – podział na tych, którym się udało i którzy uważają, że „życie jest wspaniałe” oraz tych, którzy na różne sposoby usiłują utrzymać się na powierzchni coraz bardziej pędzącego świata. Tych, którzy się nie przejmują tym, dokąd to zmierza i tych „gniewnych”, hiperświadomych, których jednak inni nie chcą słuchać… Dwa pokolenia, pomiędzy którymi jest przepaść.

Te mozolne meandrowanie pomiędzy głową jednego bohatera, a innego, ta mozaika zdarzeń – to się po prostu dobrze czyta. I to się wie już od pierwszej strony. Hill wciąga w swój świat: zachwyca dobre oddanie realiów danych lat, a także barwne portrety psychologiczne bohaterów. Sam Samuel nie byłby tu chyba zbyt ciekawą postacią - koncept trochę ograny moim zdaniem, iluż to w literaturze mamy tych pisarzy, cierpiących na niemoc twórczą – dopiero jego zestawienie z losami jego matki i innych bohaterów tworzy mieszankę wybuchową. O Fay mężczyzna niewiele wie, jak to często bywa – bo życie kobiet z reguły zostaje zapomniane, zredukowane do roli i żony. Dopiero potem okazuje się, że ta matka miała też młodość, miała marzenia, aspiracje, najczęściej porzucone po wyjściu za mąż. W końcówce wszystko się pięknie splata, a od pokazanej z rozmachem studenckiej kontrkultury z roku 1968 przechodzimy płynnie do znacznie bardziej kameralnych współczesnych wątków.


Niksy to jest na wskroś amerykańska powieść, ale potrafiąca pokazać prawdziwych ludzi. I pięknie się kończy.

Metryczka:
Gatunek: powieść
Główny bohater: Samuel
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: XX i XXI wiek
Ilość stron: 862
Moja ocena: 5,5/6

Nathan Hill, Niksy, Wydawnictwo Znak, 2016

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później