Steven Pinker jest psychologiem i intelektualistą, który idzie pod prąd współczesnej narracji, postulując, że świat wcale nie wygląda tak strasznie, jak go malują. Pisał już o tym w książce Zmierzch przemocy, przytaczając wiele danych na poparcie tezy, że ilość przemocy we współczesnym świecie się zmniejsza. Podobnie uważał Hans Rosling – tu ciekawostka, że Rosling był statystykiem, a w swojej książce bardzo wiele pisał o psychologii, natomiast Pinker – psycholog zdaje się koncentrować na statystyce. W Nowym Oświeceniu (publikacja z 2018 roku) analizuje on takie obszary jak zdrowie, bogactwo, nierówność, pokój, stan środowiska, demokracja, a nawet szczęście. Z twardych faktów wynika, że ludziom żyje się dziś nieporównywalnie lepiej, niż naszym przodkom we wszystkich właściwie epokach: mamy w bród jedzenia, prąd, kanalizację i internet, potrafimy leczyć ciężkie nawet choroby, a przede wszystkim większość ludzi jest wolna. Pomimo tego wielu z nas jest niezadowolonych z otaczającej nas rzeczywistości, co popycha nas w objęcia antyintelektualistów i populistów (tu, uwaga, Polska jest wymieniona w niechlubnym kontekście jako kraj, gdzie władzę dzierży właśnie partia populistyczna).

Co do zasady zgadzam się z tezami Pinkera. Jakoś kiedy myślę o przeszłości, to trudno byłoby mi wybrać lepszą epokę do życia, niż współczesność: w każdej epoce było „coś”. A to szalejące zarazy, a to wojny, a to prześladowania różnych grup społecznych (zwłaszcza kobiet), no i zawsze brud, smród i ubóstwo.

Na przedoświeceniowym życiu kładły się cieniem głód, zarazy, zabobony, wysoka śmiertelność matek i niemowląt, grasujący rycerze-watażkowie, sadystyczne tortury i egzekucje, niewolnictwo, polowania na czarownice oraz ludobójcze krucjaty, podboje i wojny religijne. Krzyżyk na drogę.
Sprawy zaczęły się poprawiać za sprawą rozwoju nauki i humanizmu, co najogólniej nazywamy postępem. Zmianę naszej mentalności ilustruje chociażby koncept wojny - omówienie Pinkera dokładnie odzwierciedla obecną sytuację na świecie: ludzie nie chcą więcej wojen. Dawne idee sławiące wojny: chwała, honor, hegemonia, męskość, heroizm i inne objawy nadmiaru testosteronu zostały zdegradowane. Dziś wojna jest czymś niedopuszczalnym i barbarzyńskim i co do tego zgadzają się prawie wszystkie kraje.

Jednak największą zmianą, jaka nastąpiła w porządku międzynarodowym, jest pojawienie się idei, o której rzadko dzisiaj myślimy, mianowicie, że wojna jest bezprawna. Przez większość dziejów było inaczej. Prawo stało po stronie silniejszego, wojna była kontynuacją polityki innymi środkami, a łupy należały do zwycięzcy. Jeśli jeden kraj czuł się skrzywdzony przez inny, mógł wypowiedzieć mu wojnę, zająć kawałek jego terytorium i oczekiwać, że aneksja ta zostanie uznana przez resztę świata. (…) Dzisiaj nie mogłoby się to wydarzyć: narody świata zobowiązały się toczyć wojny tylko w samoobronie lub za zgodą ONZ. Państwa są nieśmiertelne, a granice święte. Każdy kraj, który pozwoli sobie na wojnę zaborczą, może oczekiwać od pozostałych nie przyzwolenia, lecz potępienia. 

Wydaje się to oczywiste, że postęp, a co za nim idzie wolność, równość, demokracja są dobre i że powinniśmy je wzmacniać, i nie potrzeba tu żadnych dodatkowych argumentów. Ale nauka i humanizm miały i ciągle mają wielu wrogów. Prawda jest taka, że różne postępowe idee, które zmieniły świat i poprawiły dobrostan ludzkości, jak np. zniesienie niewolnictwa, czy równouprawnienie kobiet – to nie były idee konserwatystów i fundamentalistów religijnych… Co powinno zastanowić tych, którzy uważają, że „dawniej było lepiej”, a dzisiejszy świat się stacza.

W tym miejscu zastanawiam się, na ile jestem uprawniona, by krytykować Pinkera – profesora wszak, z pewnością mądrzejszego ode mnie (wiecie dziś "myśleć potrafi niewielu, ale opinie chcą mieć wszyscy"). Bo jednak nie wszystko mi się w tej książce podobało. Wiele z wymienionych zagadnień wydało mi się omówionych w sposób uproszczony, nie dający pełnego obrazu (widać tu skrzywienie, by pokazywać tylko szklankę do pełnego poziomu pełną, a nie pustą), dane są stosowane w wybiórczy sposób. Autor gloryfikuje kapitalizm i globalizację, nie widząc ich ciemnych stron, przede wszystkim tego że niepohamowany konsumpcjonizm to ślepa uliczka, w której utknęliśmy. Za bardzo też wszystko jest sprowadzone do pieniędzy – bogactwa, które w opinii Pinkera ma być remedium na wszystko. Nawet szczęście – zdziwiło mnie, że psycholog uzależnia szczęście od stanu posiadania, mimo, że różne badania pokazują, iż wcale tak nie jest. A nierówność, która jest wskazywana jako jeden z najbardziej palących współczesnych problemów? Owszem, jest, ale to nic nie szkodzi, bo przecież poziom życia wszystkich i tak jest lepszy niż kiedyś… Ale to nie o to chodzi! Ludzie nie równają co do zasady w dół, tylko w górę. Kiedy widzę u kogoś piękny dom w urokliwym otoczeniu, a sama mieszkam w bloku na 40 metrach, to nie myślę sobie: hej, ale powinnam się cieszyć, bo mam dach nad głową, wodę i prąd, podczas gdy moi przodkowie mieszkali w kurnej chacie…. ludzie rozpatrują swoją sytuację w odniesieniu do tu i teraz, ewentualnie niedalekiej przeszłości, a nie historii. Dlatego też takie przekonywanie, że kiedyś było znacznie gorzej, dlatego powinniśmy się cieszyć z tego, co mamy – nie zdaje egzaminu. I nie jest fair w stosunku do ludzi ubogich.

Najbardziej zirytował mnie rozdział o środowisku, pewnie dlatego, że wiem dość dużo na ten temat (a jak stwierdza Pinker: zmian klimatycznych najbardziej boją się ci, którzy najwięcej wiedzą…). Niestety wydało mi się, że Pinker wie niewiele i momentami miałam wrażenie, że czytam o jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Tu wyraźnie było widać usilne dążenie do pokazania sprawy w jasnych barwach, nawet kosztem prawdy, bo wiele podawanych danych po prostu nie jest zgodnych z prawdą. Pinker de facto usprawiedliwia zanieczyszczanie środowiska, a jego opis naszych „dokonań” w kwestii ochrony środowiska kojarzył mi się w sytuacją, kiedy mąż przez 10 lat bije żonę, po czym przestaje i oczekuje z tego powodu pochwał…


Z pewną dezynwolturą Pinker podchodzi też do zagrożeń egzystencjalnych:

Oczywiście można wyobrazić sobie komputer zagłady, który ma zbrodnicze cele, wszystko potrafi, zawsze jest włączony i nie da się go unieszkodliwić. Z tym zagrożeniem można się jednak bardzo łatwo uporać: nie buduj czegoś takiego.
To samo można by było powiedzieć o bombie atomowej. Ups, too late…  Trochę mi zakrawało na takie magiczne myślenie: skoro przez X lat nic strasznego się nie wydarzyło, z pewnością nie wydarzy się też w przyszłości. Z drugiej strony przyznaję, że może ostatnio za bardzo mnie skrzywiło na tym punkcie i że większość argumentów Pinkera brzmi całkiem sensownie.

Summa summarum, choć sama idea książki wydała mi się słuszna, to dobór argumentów na jej poparcie nie zawsze był trafny. Miałam jednak poczucie, że chyba wiara autora w ludzkość jest zbyt przesadzona (a zarazem chciałabym, żeby jednak się nie mylił). Co pokazała chociażby pandemia, z którą jednak nie poradziliśmy sobie tak gładko, jak by chciał Pinker. Z jego przekazu trochę też miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się jakby „samo”, a nie wysiłkiem ludzi, którzy walczą o lepsze prawa, wolność, równość, czystsze środowisko, itd. A to jest naprawdę ciężka praca i nie możemy jej zaniechać – gdy tymczasem lektura Nowego Oświecenia może do tego skłaniać. Poza tym nie wszystko sprowadza się do racjonalnego rozumowania i posiadania wiedzy (na niektórych nawet twarde dane empiryczne nie działają, bo wolą posługiwać się „zdrowym rozsądkiem”; wszak jeśli fakty nie pasują do teorii, tym gorzej dla faktów..). Nie można też zapominać o polityce, grze interesów państw oraz korporacji, jaka toczy się ponad głowami zwykłych ludzi. A Władimir Putin na pewno tej książki nie czytał (choć jest w niej kilka razy wspomniany), co też było moją pierwszą myślą, gdy zdejmowałam ją z bibliotecznej półki:

Co by się stało, gdyby wszyscy wiedzieli, że strategie z użyciem przemocy są nie tylko niemoralne, ale również nieskuteczne? Nie postuluję oczywiście, żebyśmy wysyłali nad strefy konfliktu samoloty i zrzucali skrzynki z książką Chenoweth i Stephan. Jednak przywódcy radykalnych organizacji często są ludźmi wykształconymi (i czerpią swoje maniackie pomysły od jakiegoś teoretyzującego pisarzyny sprzed lat niewielu), a mięso armatnie często ma za sobą jakieś studia i chłonie rozpowszechnione przekonanie o konieczności rewolucyjnej przemocy. 

Mimo niedociągnięć, Nowe Oświecenie stanowi na pewno odtrutkę na wszechobecną obecnie narrację o końcu demokracji, wszelakich możliwych nieszczęściach i nadciągającej apokalipsie. Jesteśmy tym bombardowani przez media i literaturę, działające zgodnie z zasadą, że o pozytywnych rzeczach się nie mówi/nie pisze. W efekcie wszyscy żyjemy w strachu, a w takich okolicznościach trudno być optymistą. Przyznaję, że też się temu poddałam, a ta publikacja pozwoliła mi zastanowić się nad tym. Dlatego doceniam, bo uważam, że takie książki, pokazujące też dobre strony naszej rzeczywistości są potrzebne, gdyż samo straszenie i pokazywanie wyłącznie problemów może prowadzić po prostu do zniechęcenia i beznadziei. Tymczasem lepsze byłoby pokazywanie – jak robi to Pinker, że problemy są do rozwiązania:

Zachowajcie właściwą perspektywę. Nie każdy problem jest kryzysem, plagą, epidemią, czy zagrożeniem egzystencjalnym i nie każda zmiana jest końcem tego, śmiercią tamtego albo jutrzenką ery postjakiejś. Nie mylcie pesymizmu z głębią: problemy są nieuchronne, ale możliwe do rozwiązania, a dostrzeganie w każdej porażce objawów choroby społeczeństwa to tandetna próba przydania sobie powagi.

Metryczka:
Gatunek: literatura popularnonaukowa
Główny bohater: rozum, nauka, humanizm
Miejsce akcji: -
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 660
Moja ocena: 4/6

Steven Pinker, Nowe Oświecenie. Argumenty za rozumem, nauką, humanizmem i postępem, Wyd. Zysk i s-ka, 2018

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później