Meksykański brud
Nastoletni Juan Guillermo w krótkim czasie traci wszystkich swoich bliskich. Wszystko zaczyna się od zamordowania jego starszego brata Carlosa. Potem odchodzą kolejni członkowie jego rodziny, Juan zostaje sierotą. Sam jednak ma niewiarygodną wolę walki i przetrwania i nie poddaje się. Rzecz rozgrywa się w Meksyku, w latach 60-tych. To kraj przeżarty korupcją i społeczną niesprawiedliwością, gdzie rządzi prawo silniejszego. Szerzy się przemoc, narkotyki, ścierają się przeciwstawne ideologie: lewicowi i komuniści kontra ultraprawicowa z religijnymi fundamentalistami.
Dziki jest opowieścią o dorastaniu naznaczonym śmiercią i głębokimi traumami. Niewiarygodne jest, że ten nastolatek zdołał przetrwać taką burzę, mierząc się z nią właściwie samotnie. Napędza go gniew i zemsta. Outsider, którym nikt się nie interesuje, pozostawiony samemu sobie – coś takiego pewnie nie byłoby możliwe w bardziej „cywilizowanych” krajach. Z relacji Juana dowiadujemy się, jak doszło do tego wszystkiego, a także jakimi osobami byli jego brat, rodzice, przyjaciele. To historia w której śmierć i przemoc przeplata się z miłością, opowiedziana z dużym rozmachem i swadą narratora. Swego rodzaju epopeja, barwna, soczysta. Guillermo Arriaga – współtwórca filmów Amores Perros i Babel bawi się
swoją narracją. Przebieg zdarzeń relacjonowany jest w niekoniecznie
chronologicznym porządku, a autor wplata w ich kanwę mity różnych ludów,
anegdoty i ciekawostki pozornie bez związku, poezję, a nawet prawa
dynamiki Newtona.
Z jednej strony powieść bardzo wciąga i jest page-turnerem, z drugiej coś mnie w niej uwierało. Jest pełna brutalności oraz naturalizmu. Krew, pot, seks, przemoc - często niepotrzebna, mnóstwo negatywnych emocji wielokrotnie mnie przytłaczały. Podobnie jak cierpienie zwierząt, o którym czytać bardzo nie lubię, a które niestety pojawia się w Dzikim często i miałam wrażenie, że jest to potraktowane dość bezrefleksyjnie przez autora. Szynszyle, koty, wilki… Wątek wilka jest tu szczególny i z początku niepasujący do głównej narracji. Pojawia się bowiem postać samotnego inuickiego trapera, polującego gdzieś w Jukonie, na wilki właśnie. Nie rozumiałam tego człowieka, jego chęci zabicia wspaniałego przywódcy wilczej watahy. Po co – dla własnej satysfakcji, z okrucieństwa? Pierwotne ludy często mają specyficzną więź ze zwierzętami, na które polują, które są podstawą ich przetrwania. Potem jednak, wraz z rozwojem cywilizacji ta więź i szacunek do innych stworzeń zanikły, a zostało tylko strzelanie do wszystkiego co się rusza i wykorzystywanie zwierząt. Tak to się niestety odbywa w Dzikim, a dla mnie to było za dużo. Na szczęście ten wątek ciekawie się rozwija i splata z wątkiem Juana Guillermo. Aczkolwiek z drugiej strony uważam, że nie był on potrzebny i tak naprawdę trudno mi zrozumieć, co autor chciał przezeń powiedzieć (poza urozmaiceniem treści). Wilki - symbol dzikości, której człowiek nie umie poskromić, także nienawiści, jaką ludzie żywią do tych zwierząt? Chyba wolałabym, by pisarz skupił się na Meksyku, zamiast przenosić akcję do Kanady.
Nie jest to łatwa opowiastka, niektóre treści czy opisy niestety nie należą do przyjemnych, są przejaskrawione, ale myślę, że potrafi zapaść w pamięć z uwagi na ogrom zawartych w niej emocji i ciekawą formę.
Guillermo Arriaga, Dziki, Wyd. W.A.B, 2018
O ile w Dzikim tłem wydarzeń były lata 60-70-te, to w Amerykańskim brudzie mamy Meksyk współczesny. I niestety sprawy uległy jeszcze pogorszeniu. Rządzą kartele narkotykowe, bezkarnie dokonujące brutalnych zbrodni. Nikt tu nie może czuć się bezpiecznie, trudno komuś zaufać, bo też każdy może być narcos. Lydia, główna bohaterka niestety dostaje się w samo oko cyklonu. Jej mąż, dziennikarz naraża się szefowi kartelu, a ten w zemście dokonuje masakry na rodzinie Lidii. Kobiecie udaje się z tego ujść cało z 8-letnim synem, ale jej życie zamienia się w gehennę. Staje się uciekinierką we własnym kraju i dołącza do rzeczy migrantów zmierzających do Stanów Zjednoczonych. Zgodnie więc z regułą Hitchcocka zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie jeszcze rośnie.
Zaczęłam tę książkę czytać tuż po napaści Rosji na Ukrainę, w stanie ducha takim, że całą sobą rezonowałam z tragedią bohaterki. Czułam jej rozpacz, strach, bezradność. Lydia obawiając się o własne życie, rusza w długą drogę, naznaczoną kolejnymi zagrożeniami: tym, że ktoś ją rozpozna, że ją porwie, okradnie, że dozna wypadku podróżując meksykańskimi pociągami, że coś stanie się jej synowi…. Ta ucieczka Lydii kojarzyła mi się z ucieczką niewolników, też muszących się kryć przed pościgiem i doświadczających czasem zaskakującej pomocy od zupełnie postronnych osób. Nie do wiary jak niebezpiecznym krajem jest Meksyk, jak wiele w tym kraju przemocy, a największymi jej ofiarami są najsłabsi: kobiety i dzieci. Kobiety oczywiście traktowane są jak towar. Dlaczego w tym kraju jest aż tak źle, co z nim jest nie tak?? Strasznie się to czyta – czytelnik zadaje sobie pytanie: ile może znieść człowiek, jakie są jego granice, po których popada się w szaleństwo albo po prostu przestaje mieć ochotę na życie. Amerykański brud dosadnie obrazuje czym jest migracja, zwłaszcza ta motywowana względami życia i śmierci – co też wpisuje się w obecną sytuację. Ci ludzie uciekają nie mając niczego, zostawiając całe swoje dotychczasowe życie za sobą, a przed sobą mając niewiadomą. Nie zawsze są witani z otwartymi rękami. A takie historie ciągle się dzieją i będą się działy coraz bardziej, bo to palący problem naszych czasów.
To, co ja mogę zarzucić, to, że mimo, iż jest to powieść drogi, to niewiele dowiadujemy się o Meksyku, o jego kulturze, o tym, jak wyglądają miejscowości, przez które Lydia podróżuje (poza tym, że jest tam niebezpiecznie). Opisywane realia wydawały mi się czasem niedostosowane do współczesności. Przeszkadzała mi też duża liczba wstawek hiszpańskojęzycznych w tekście – z reguły nie narzekam na coś takiego, ale tu było ich za dużo (choć wszystkie są tłumaczone). A w zasadzie nie powinno ich być wcale, skoro bohaterowie posługują się przecież cały czas językiem hiszpańskim.
Szkoda, że przeczytałam o szumie i kontrowersjach wokół tej książki. Cummings chciała opowiedzieć o dramacie migrantów, a oskarżono ją o rasizm. Zarzuty, że autorka jest biała/nie jest Meksykanką wydają mi się śmieszne. To typowa narracja w dzisiejszym dyskursie o rasizmie, oskarżającym innych o „zawłaszczanie” ich problemów i tożsamości. Nie kupuję tego. To by znaczyło, że każdy ma prawo opowiadać tylko o sobie i własnych doświadczeniach. Nie tak działa literatura. A to całe postrzeganie rasizmu w dzisiejszych czasach jest doprowadzone do absurdu. Biały człowiek nie może współczuć czarnemu, dlatego, że jest po prostu też człowiekiem, a nie dlatego, że ma inny kolor skóry? To właśnie jest dla mnie rasizm – sprowadzanie wszystkiego do koloru skóry. A przecież problemy Lydii nie mają nic wspólnego z jej rasą! Gorsze są chyba zarzuty, że ta powieść to kiepski melodramat, że losy uchodźców są nierealne, historia niewiarygodna (huh, za mało przemocy), ect. Mnie się wydaje, że w tym przypadku najważniejsze są emocje, jaka książka wzbudza – i jeśli poruszyła ona w czytelniku jakieś czułe struny, jakąś empatię, przyczyniła się do zrozumienia losu innych ludzi – to spełnia ona swoją rolę i jej niedociągnięcia można wybaczyć. Wierzę, że Cummings miała dobre intencje. Choć fakt, można zarzucić, że obwoływanie tej powieści arcydziełem jest przesadzone, a Meksykowi robi ona czarny PR, tym bardziej jeśli autorka nie popisała się wiedzą nt. kultury tego kraju. To może być problem, bo pewnie ja też bym się oburzała, gdyby jakiś Niemiec napisał powieść o Polsce pisząc głupoty i powielając ewidentne stereotypy. Jednocześnie przychodzi mi żałować, że tak mało jest u nas wydanych ciekawych pozycji o Meksyku, w tym np. o opisywanym w AB szlaku La Bestia.
Gatunek: beletrystyka
Jeanine Cummings, Amerykański brud, Wyd. NieZwykłe, 2020
Komentarze
Prześlij komentarz